„Bo ten, kto raz
nie złamie w sobie tchórzostwa,
będzie umierał
do końca swoich dni.”
~ Andrzej Sapkowski
Kiedy po moim ciele zaczęły rozchodzić się nieprzyjemne dreszcze, błyskawicznie uchyliłam powieki, rażona jakąś dziwną siłą; wszędzie wokół czułam nadciągające niebezpieczeństwo, zbliżało się z każdej możliwej strony, wnikając do mojego umysłu. Poderwałam się z siedzenia, by zaraz potem krzyknąć, gdy moja głowa rozpadła się na kilka piekielnie bolesnych, tłukących się o siebie części. Złapałam się za nią, głośno klnąc pod nosem i mocno zaciskając pięści, jakby wbijanie paznokci w delikatną skórę, mogło przynieść mi odrobinę wytchnienia.
Pocierałam zmęczone skronie, przyzwyczajają się do otaczającego mnie mroku. Przede mną, na siedzeniu kierowcy ktoś leniwie palił papierosa, ze świstem wypuszczając dym z ust. Pies – pomyślałam, wytężając wzrok i dostrzegając jego rozczochraną czuprynę.
Rozejrzałam się po samochodzie. Byliśmy tylko we dwójkę, prawdopodobnie w jednym z tych ciemnych, ohydnych zaułków, do których nawet najodważniejsi nie raczyliby wejść nocą. Podciągnęłam się na nogi i jakoś przecisnęłam między siedzeniami, zajmując miejsce tuż obok niego. Stamtąd łatwiej było mi obserwować okolicę, mimo że huk w moim czole nie przestawał mnie dekoncentrować.
Chłopak spoglądał gdzieś w dal. Przyjrzałam mu się bliżej. Miał ostre rysy twarzy, ściągnięte brwi wskazywały, że w każdej chwili gotowy był wyskoczyć stąd i stanąć oko w oko z przeciwnikiem. W jego niesamowicie ciemnych oczach czaiły się wyzywające, emanujące pewnością siebie iskierki, zachęcające mnie do rzucenia mu rękawicy. Jedną ręką ściskał kierownicę, drugą niedbale opierał o wewnętrzną stronę drzwi, między palcami trzymając do połowy zużytego papierosa.
Westchnęłam i oparłam się potylicę o zagłówek, przymykając powieki. To nie tak, że w ogóle się nie martwiłam. Jakaś część mojego umysłu nieprzerwanie krążyła wokół każdej osoby, którą Haizaki wysłał w samo serce portu, być może bez należytego ekwipunku. Bałam się o nich, szczególnie o Madarę; jego zdolność wplątywania się w kłopoty zapewne stokrotnie przekraczała tę nabytą przeze mnie. W odróżnieniu ode mnie, Uchiha potrafił zmiażdżyć wszystkich na swojej drodze.
— Myślisz, że przyjdą — kiwnęłam podbródkiem w kierunku początku zaułka — ludzie Nasha?
Otworzył szybę i wyrzucił przez nią niedopałek. Potem przeczesał dłonią włosy, zastanawiając się nad odpowiedzią. Wciąż na mnie nie patrzył.
— Prawdopodobnie — powiedział w końcu, chociaż nadal czułam, że walczył ze sobą; świadomie unikał trudnej dla nas rozmowy, chroniąc mnie i siebie przed wątpliwościami, strachem, nadmierną czujnością.
Oboje zostaliśmy postawieni w roli strażników. Kazano nam pilnować jedynej prowadzącej do portu drogi, przyjmując raporty od naszych ludzi; ich przecież nie mogliśmy zatrzymać, mieli równie skomplikowane zadanie, co my. Jeśli ktoś nie zameldowałby swojego przejazdu tędy, naraziłby się na spotkanie ze mną i Psem.
— Wiesz, jak to jest z tym prawdopodobieństwem — zaczął. — Niewiele możemy dopóki coś wreszcie się nie stanie. Siedzenie tutaj i umartwianie się nic nam nie da. Lepiej zachować spokój i wierzyć, że Nash będzie miał na tyle rozumu, by nikogo tu nie wysłać. A jeśli nadal nie zauważył, jak silna jest Trzynastka, to sporo zapłaci. — Posłał mi szeroki uśmiech, starając się jakoś podnieść na duchu.
Nie byłam pewna racjonalnego myślenia Gold’a. Rzeczywiście ktoś taki, jak ja czy Pies nie wystawilibyśmy swoich ludzi na pastwę losu, posyłając ich w obce tereny. Jednak Nash Gold Junior był na zupełnie innym poziomie; nieprzewidywalny, brutalny, idący po trupach do celu i zawsze dostający to, co w jego mniemaniu mu się należało.
Wzdrygnęłam się.
Czy Midori także była jego własnością? Czy Kagami w jakiś sposób mu się naraził?
Pragnęłam wiele; spokoju, pozycji, przyjaciół, nieustającej gry w koszykówkę, ale myśl, że któregoś dnia spotkam tego potwora na swej drodze, przepełniała mnie ekscytacją, a zarazem dziwnym rodzajem strachu. Od początku byłam świadoma potęgi tego człowieka, jego poszerzających się wpływów i kilkunastu uzdolnionych ludzi, których miał na swoje rozkazy. Im bliżej niego, tym ciężej wyobrażałam sobie wygraną. Byłam jednak pewna, że nim nadarzy się sposobność na odzyskanie Kagmiego i Midori, będę musiała porządnie wziąć się do pracy. Bądź co bądź chcieliśmy załatwić to w najmniej ryzykowny sposób. Być może dzięki nadchodzącemu festiwalowi światła i moim planom uda nam się zwrócić uwagę społeczeństwa na szeroko omijane przez nich problemy.
Kpisz?
Moja podświadomość odezwała się gwałtownie. Niemal widziałam, jak patrzy na mnie z cynicznym uśmieszkiem i krzyżuje ramiona na piersi, rzucając mi nieme wyzwanie. Nienawidziłam jej za to, że czasami przywracała mnie do nieznośnej rzeczywistości, przekierowując moje fantazje na zupełnie szary, pozbawiony wszelkich nadziei tor.
Cokolwiek zrobisz ludzie pozostaną ludźmi.
Wzruszyła ramionami, niezbyt przejmując się całą sytuacją. W końcu to była właśnie ona. Gorsza strona mojej osobowości, której nieodzownym elementem był egoizm, wprost chorobliwie dbała tylko o siebie; paradoksalnie bardzo często jej życiu zagrażało coś z zewnątrz.
— Ej, jesteście tam?
Zaskoczona popatrzyłam na przyczepione do fragmentu tablicy rozdzielczej CB radio. Pies jęknął pod nosem i niespiesznie chwycił do ręki słuchawkę, przykładając ją do ust.
— Od ponad godziny. — Ostentacyjnie przewrócił oczami. — Jak idzie, Kitsune?
— Niezły rozpierdol tu mamy. Zanim dotarliśmy do magazynu, kilku ludzi Gold’a już na nas czekało. Madara dostał furii, jak się dowiedział, że podwędzili nam parę niezłych towarów. — Oddychał niespokojnie, co jakiś czas urywając w połowie zdania, by zaczerpnąć powietrza.
W tle słyszałam szum i pisk opon, na tyle głośny, że mocno zacisnęłam palce na krańcach spódniczki. Swoją drogą powinnam była ją wreszcie z siebie zdjąć; w szkolnym mundurku prezentowałam się nieco komicznie, Jedyne, co dodawało powagi całej sytuacji, to krwawe plamy na mojej koszuli.
— Co to znaczy “parę”? — Pies spojrzał na mnie mocno skonsternowany. Oddalił słuchawkę od wargi i szepnął: — Gdzie twoja katana?
Kciukiem wskazałam na tylne siedzenie, gdzie spokojnie spoczywa w drewnianej sayi, ozdobionej czerwonymi wzorami.
— Pięć — odparł zdawkowo.
Napięcie w naszych samochodzie urosło do nierealnych rozmiarów. Pies cały się spiął, wyprostował na siedzeniu i z uporem maniaka wpatrywał w ciemność.
— Wszystkie miały iść na Igrzyska. Na początku chcieliśmy część sprzedać, ale od kiedy w sprawy ulicy wmieszał się ten tlenioy skurywyn, nie ma szans na dobry handel — kontynuował pełnym napięcia głosem. — Wracając do tematu… Madara rzucił się na tamtych, mi kazał dotrzeć do przystani i zabrać najlepsze cacko, jakie zdołam. Pierwszy raz wiozę dupę w tak drogiej maszynie!
Parsknęłam śmiechem, którego zapewne nie dosłyszał, bo w porę zakryłam usta dłonią. Pies natomiast wytrzeszczył oczy i prychnął pod nosem. Jeśli Kitsune byłby teraz z nami, z pewnością dostałby po głowie za to lekceważące podejście.
— Zabiłeś kogoś? Dawno nie byłeś tak podekscytowany. Dla ciebie to raczej nie jest zadanie specjalnej rangi.
Wstrzymałam oddech.
Zabiłeś kogoś?
Zganiłam się w myślach. To przecież oczywiste. Kitsune siedział w tym cholernym syfie już dobre kilka lat. Wkręcił się w otaczający go świat na tyle mocno, aby zostać kimś znanym ze swojego fachu i uznawanym za wyjątkowo silnego. Nie bez powodu Haizaki zdecydował się przydzielić go na pierwszy front, gdzie nikt nie wiedział, co zastanie i jak należy reagować w razie niekorzystnego dla nas wypadku. Szef wybrał tych najlepszych, nieugiętych, takich, którym adrenalina nie rosła z byle powodu; potrafili na chłodno ocenić sytuację, a nawet jeśli nie, byli zbyt potężni, by zwykli pseudo poddani Nash’a mogli się z nimi mierzyć.
Pomyślałam o niesamowicie niebieskich oczach Kitsune i jego szczerym uśmiechu. Ktoś taki nie pasował do portretu mordercy. Był zbyt młody, sympatyczny, piękny, niemal nieskazitelny.
Naprawdę?
Zachichotała wrednie, szczerząc zęby. Syknęłam pod nosem, gdy do mojego zamglonego umysłu wdarła się scena z dzisiejszego dnia. Kitsune prawie udusił Kikkawę, przy okazji jednym uderzeniem rozwalając połowę ściany. Jego oczy nie były wówczas bezkresnym oceanem. Spowijała je czerwień podobna do krwi jego ofiar, tych wcześniejszych, i tych następnych w kolejce po śmierć.
— Bez przesady. Goniło mnie jakiś dwóch, ale byli zbyt wolni. — Zaśmiał się szczerze, a Pies o dziwo mu zawtórował. — Jak się czuje Satori? — Jego głos stał się nagle delikatny. Brzmiał, jak otoczony miękkim aksamitem.
Pies popatrzył na mnie z łobuzerskim uśmiechem, ale nim udało mu się odpowiedzieć, Kitsune ponownie zaczął mówić, jakby nie zdając sobie sprawy, że mogę znajdować się tuż obok radia.
— Pilnuj jej.
— Jasna sprawa. — W przyjacielskim uniesieniu złapał mnie za dłoń, po czym pewnie ścisnął.
Kąciki moich ust znacznie się uniosły, mimo to dziwne uczucie bycia obserwowaną nie ustępowało od kiedy otworzyłam oczy.
— Jeśli spadnie jej włos z głowy to…
— Wiem, zajebiesz mnie. Kitsune, czasem naprawdę zaczynasz się powtarzać. Słyszałem to już raz, gdy zabraliśmy ze sobą Sakurę, dobre parę lat temu. — Głos Psa napełnił się melancholią, która na chwilę oderwała mnie od szukania wroga zza samochodowej szyby.
Blondyn milczał naprawdę długo. W tym czasie o szkło zdążyło uderzyć kilkanaście pokaźnych rozmiarów kropel. Dźwięk rozbijanej się wody doprowadzał mnie do irytacji. Poza tym trudniej było wsłuchać się w otaczającą nas pustkę czy wypatrzeć potencjalnego wroga. Siarczyście przeklęłam pod nosem, tym samym uświadamiając chłopakowi obok, w jak niekomfortowym położeniu się znajdowaliśmy.
— Stary, muszę kończyć, robi się nieciekawie. — Tymi słowami zakończył, i tak zmierzającą ku ostrej wymianie zdań, konwersację.
Z ulgą odetchnął, pocierając twarz dłońmi. Ja natomiast nie potrafiłam oderwać oczu od lusterka. Przez chwilę wydawało mi się, że ktoś się do nas zbliża; czarna, groźna masa podążała w naszym kierunku, lecz kiedy mrugnęłam, rozpłynęła się w powietrzu, ryjąc w mojej głowie uczucie zagrożenia.
— Dlaczego Haizaki nie wyznaczył tej dziewczyny, Sakury, zamiast mnie? — zagadnęłam.
Pies spoważniał, piorunując mnie wzrokiem. Skuliłam się w sobie pod naporem jego niezidentyfikowanego dla mnie spojrzenia, błyskawicznie odwracając głowę w bok. Gdzieś nad nami huknął grom, zerwał się wiatr, a deszcz wezbrał na sile. Zaczynałam podejrzewać, iż to sam Junior zesłał go na nas, oczekując, że krople wedrą się do bezpiecznego środka i posiekają nasze ciała na kawałki. Zaśmiałam się w duchu na tę pozbawioną sensu oraz wyłącznie przerażającą myśl, która demotywowała do dalszego działania.
Przesunęłam palcem po szybie; zaczynała parować. Nagle zrobiło się dziwnie ciasno i nieprzyjemnie. Między nami, mną a Psem, wyrosła niewidzialna tykająca bomba, gotowa roznieść nas na kawałki. Bałam się ją zdetonować, choć krótkie słowa nie musisz mówić wystarczyłyby na rozluźnienie atmosfery, jednak nie umiałam się na nie zdobyć.
— Ponieważ Sakura nie żyje — oznajmił, na co głośno wciągnęłam powietrze, rozszerzając powieki.
Cała mimowolnie struchlałam, zaś w mojej głowie pojawiła się nieprzyjemna pustka. Jego słowa odbijały się echem we mnie, mimo to docierały jakby zza odrętwienia; gruba ściana uniemożliwiała mi sprawne przyswojenie ich.
Kitsune kogoś stracił.
Sakura nie żyje.
Ta dziewczyna umarła.
— Kitsune wychowywał się w domu dziecka. W dniu jego urodzin, jego matka zginęła w tragicznym wypadku samochodowym. Jej mąż – Minato – rok później popełnił samobójstwo. Mimo depresji i wyrzutów sumienia dobrze opiekował się Kitsune, jednak pewnego dnia po prostu nie wytrzymał, powiesił się. Jego ciało znaleziono trzy dni po tym zajściu. Kitsune przetransportowano najpierw do szpitala, potem do domu dziecka. Nawet nie wiem, czy szukano jakiejś dalszej rodziny, może jej nie miał. — Westchnął przeciągle, kątem oka obserwując moją reakcję. Szok wciąż kurczowo trzymał się mnie, zaciskając piekące więzy na gardle. — Jako dzieciak sprawiał mnóstwo kłopotów. Wymykał się, niszczył, kradł, chciał zwrócić na siebie uwagę, ale nikt poza dyrektorem placówki, Hiruzenem Sarutobim, nie rozumiał jego wewnętrznego krzyku o pomoc, odrobinę ciepła. Kiedy staruszek zmarł na zawał serca, Kitsune miał zaledwie trzynaście lat. Nie zastanawiał się długo i zwyczajnie uciekł z sierocińca. Mieszkał na ulicy albo w jakiś podejrzanych, opuszczonych budynkach, gdzie aż roiło się od dilerów, zabójców i dziwek. Tam spotkał Sakurę – swoją rówieśniczkę, która była w równie nieciekawej sytuacji. Rodzice dziewczyny znęcali się nad nią, postrzegali, jako ciążącą im wpadkę. To były dzieciaki, ale miłość dotarła także do nich. Kitsune szybko zauroczył się Sakurą. Była inteligentna, wygadana i niesamowicie silna. Potrafiła wyjść cało z każdej opresji, podczas gdy ten idiota obrywał po tyłku dzień w dzień, bo miał za duże poczucie niesprawiedliwości w otaczającym go świecie. Za Sakurę oddałby swoje życie, o czym ona doskonale wiedziała.
— Wykorzystała go? — zapytałam pełna przejęcia.
Raczej nie potrafiłabym bawić się uczuciami tak dobrego człowieka, jak Kitsune. Teraz, z perspektywy jego przeszłości, wydawał się być aniołem, który bezsprzecznie stanął w mojej obronie.
— To nie koniec, Satori — warknął. — Na drodze tej dwójki stanął Hebi. Mimo, że wychowywał go wujek, fakt, mocno popierdolony, ale jednak, miał nieciekawe brzemię na barkach. Trzymany w jakimś domku, widział śmierć rodziców, a świadomość, iż brat zupełnie o nim zapomniał, nie pomagała. Kitsune zobaczył w nim swojego rywala. Hebi był cichym, skrytym człowiekiem; istne przeciwieństwa, które swoimi potężnymi zdolnościami rozniosłby niejeden gang. Wkrótce Sakura zakochała się w Hebim. Ku niezadowoleniu obojga okazywała to przy najmniejszej okazji. Wiesz, Hebi nie potrzebował rozgadanej nastolatki przy sobie, a Kitsune… Cholernie go to bolało. Wcześniej zawsze była przy nim, niby nigdy nie byli parą, jednak Sakura czasami traktowało go, niczym swojego chłopaka. Później za namową Madary dołączyli do Trzynastki; kilka dni później ja także się tam pojawiłem.
Błyskawica przecięła niebo. Gigantyczny huk, jakby ktoś właśnie rozdzierał chmury, wdarł się w przestrzeń, bardziej mnie paraliżując. Oddech przyspieszył mi, skóra dłoni zaczynała się pocić. Nie wiedziałam, dlaczego w taki sposób reaguję na tę historię, skoro ta Sasuke wydawała się ciekawsza.
— Hebi definitywnie odrzucił Sakurę. Można powiedzieć, że pokazał jej środkowy palec; nigdy nie należał do sympatycznych ludzi, mało obchodziła go reakcja dziewczyny. Oczywiście Sakura, której nadaliśmy pseudonim Green, bo miała niesamowicie zielone oczy, wypłakiwała się na ramieniu Kitsune. Znów byli blisko, znów mógł ją chronić, zabierać na randki, pilnować podczas zadań i, co najważniejsze, mieć ją na wyłączność. Sakura godziła się na seks z nim. Myślę, że w ten sposób planowała zapełnić pustkę po Hebim. Ale, ile można udawać? Nagle zrobiła się odpychająca, szczególnie dla samego Kitsune. Narzekała na niego, traktowała, jak swoje popychadło i służącego, gotowego skoczyć w ogień. Miłość zaślepia nas, Satori. Przyćmiła umysł Kitsune, w tamtym czasie starał się o nią jeszcze bardziej. — Ściągnął usta w wąską linię, wydymając przy tym policzki. — Ona sypiała z Hebim. Twierdziła, że skoro nie może dać jej prawdziwego uczucia, jego ciało w zupełności jej wystarczy. Faceci już tak mają, czasami nie potrafią odmówić, a Green potrafiła być cholernie przekonująca. Piękna, utalentowana, szybko zaznaczyła swoją pozycję na boisku. Takie rzeczy w pewien sposób imponowały Hebiemu. Pieprzyła się z nim, kiedy Kitsune spędzał noce na misjach lub w garażu. Najlepsze jest to, że żaden z nich nie wiedział o sobie, myśleli, iż Sakura jest oddana każdemu z osobna, rozumiesz? Tak naprawdę zawsze kochała tylko Hebiego, ale nasz drogi mechanik miał nadzieję. Hebi został informatorem i jakimś cudem dowiedział się o jej przekręcie. Myślałem, że tamtego dnia on i Kitsune nawzajem się pozabijają. Hebi zrobił awanturę Green, a Kitsune niczego nieświadomy stanął w jej obronie. Walczyli ze sobą dopóki obaj nie padli, dosłownie. Po wszystkim Hebi opowiedział całą prawdę, sprawił, że Kitsune zaczął inaczej postrzegać Sakurę. Odwrócił się od niej, nie chciał słyszeć o przeprosinach, nie reagował na błagania i starania dziewczyny. Któregoś dnia zagroziła, że zabije się, jeśli Kitsune z nią nie porozmawia i jej nie wybaczy — ściszył głos.
Już wtedy wiedziałam, jak okropnie skończy się cała opowieść. Przeszły mnie nieprzyjemne ciarki, po czym odruchowo potarłam ramiona, wiercąc się na siedzeniu. Wciąż czułam na sobie wzrok kogoś obcego; szykował na mnie swój nóż, rozkoszując się chwilą poprzedzającą polowanie.
— Kitsune się nie ugiął. Żartował sobie z jej rozpaczy, kpił z tego, co mu obiecywała, uważając za najgorszego kłamcę na świecie. W głębi duszy sam cierpiał. Widziałem to. Chodził przygnębiony, wycofany, rozkojarzony. Wyglądał, jakby ktoś podeptał go, wypluł, a potem bestialsko kazał dalej funkcjonować. Po tygodniu kompletnej ignorancji ze strony chłopaka, Sakura odebrała sobie życie. Nałykała się jakiś prochów na sen, zostawiła list dla Kitsune, poszła na największy tokijski most i skoczyła. Ciało wyłowili po godzinie poszukiwań. On się załamał, w oka mgnieniu stał się wrakiem dawnego siebie. Wiem, że także próbował popełnić samobójstwo, nie dostrzegał sensu w niczym, obwiniał się, że nie zareagował na ból Sakury tak, jak powinien. Od najgorszego powstrzymali go Shukaku i Madara. Uchiha to twardy typ, nie pozwoliłby swoim ludziom na tak radykalne kroki, natomiast Shukaku swoje przeszedł. Tak naprawdę to Kitsune odmienił tego gościa, zaprzyjaźnili się i w końcu brat Mari miał okazję spłacić swój dług. — Wydusił z siebie.
Na niego to również dobrze nie działało. Rozmowa powinna oczyszczać, nam zaś przyniosła masę nieznanych uczuć; mieszanka gniewu i smutku kłębiła się we mnie, a po twarzy mojego towarzysza wnioskowałam, że sam niewiele wiedział o tym, jak się teraz zachować. Zamiast słów po prostu wolno pokiwałam głową, chociaż nie wszystko rozumiałam.
— Co z Hebim? — Popatrzyłam na swoje splecione palce. Jeszcze tak niedawno trzymały dłoń Kitsune, uważając go za kogoś nieskazitelnego; bohatera, którego cierpiący portret był co najmniej abstrakcją.
— Pogodzili się, ale między nimi wciąż panuje napięcie. Hebi czuje się ważniejszy, bo Sakura oddawała się mu, podczas gdy Kitsune był dla niej zabawką. — powiedział lekko skonsternowany. — Wyjawiłem ci tę tajemnicę, bo widzę, że ty i Kitsune zbliżacie się do siebie. Jestem informatorem, dla mnie ludzie to otwarte książki, z którym czytam, dlatego nie próbuj zaprzeczać. — Popatrzył na mnie sugestywnie, kiedy już szykowałam się, by negować jego insynuacje. — Ty i Sakura jesteście do siebie podobne. Obie nieustraszone, cwane, silne… Cokolwiek Kitsune by ci nie powiedział i cokolwiek sama do niego nie poczujesz, powinnaś wiedzieć, że jego uczucia będą skierowane nie do ciebie, a do drzemiącej w tobie Sakury, którą on już dawno zauważył.
Zastygłam w bezruchu, następnie zmarszczyłam brwi i przyjrzałam się uważnie siedzącemu koło mnie mężczyźnie. Czułam się, jakby właśnie z premedytacją dał mi w twarz. Nie byłam Sakurą, nigdy nie zamierzałam nią być; rola puszczalskiej oszustki nie przypadła mi do gustu, szczególnie, że na końcu ów osóbka tchórzy i spektakularnie kończy swoje życie, nie wiedząc, ile cierpienia tym przysporzy. Z drugiej strony zastanawiałam się, co tak naprawdę skłoniło ją do tego aktu: odrzucenie przez Sasuke czy niechęć ze strony kogoś, kto zawsze był blisko niej.
Ze świstem wypuściłam z siebie powietrze. Cisza przedłużała się w nieskończoność, dlatego pożytkując ten czas i zachowując wszelką ostrożność zdjęłam z głowy bandaż. Nie bolała zbytnio, z resztą i tak miałam wrażenie, że moje myśli zostały zmasakrowane przez opowieść Psa. Biały materiał zawiązywałam powoli wokół prawej ręki. W ten sposób katana nie będzie ślizgać mi się w dłoni, a także ograniczę drżenie, które nie ustępowało od dobrych kilku sekund.
Schyliłam się i sięgnęłam na tylne siedzenie po miecz. Potrzebowałam powietrza, ruchu i przede wszystkim odrobiny samotności, pozwalającej mi przywrócić odpowiednią harmonię. Byłam na ważnej misji, nie mogłam pozwolić sobie na rozpraszanie się i słuchanie smutnych historii z życia członków Trzynastki. Jedyne, co powinnam robić, to pilnować, aby mojej nowej rodzinie nie zagrażało coś, co będzie w stanie ich zabić.
Wyszłam pośpiesznie, trzaskając drzwiami. Deszcz natychmiast złapał mnie w swoje zimne sidła, i już po chwili byłam przesiąknięta do suchej nitki. Włosy lepiły mi się do czoła, musiałam mrużyć oczy, mimo to nie zrezygnowałam ze swoich planów i szybkim krokiem ruszyłam w ciemność za samochodem. Dla pewności wyjęłam ostrze, a pokrowiec zostawiłam na dachu auta; w razie czego nie będę męczyła się z wyjmowaniem.
Koszulka przylegała mi do pleców, spódniczka nieprzyjemnie ocierała się o uda. Z jakiegoś powodu byłam poirytowana. Nie wiem czy bardziej na martwą Sakurę za skrzywdzenie Kitsune, czy na siebie za to, że w ogóle przejmuję się losem prawie obcego mi faceta, zamiast dbać tylko o swój tyłek. Moje kroki na pokrytej kałużami ulicy były wyjątkowo głośne, przez co zestresowana rozglądałam się na boki, szukając czegokolwiek, w co można wbić miecz.
Weź się w garść.
Powtarzałam sobie, jak mantrę. Bałam się. Ja i Pies byliśmy zdani wyłącznie na siebie. Nasze życie zależało od widzi mi się samego Nasha, który albo wyda rozkaz zaatakowania nas, albo nie domyśli się, że Haizaki mógł ustanowić na posterunku dodatkowych ludzi w postaci strażników jedynej drogi do portu. Póki co było wyjątkowo spokojnie, wręcz nienaturalnie. Miałam nadzieję, że to Madara w porę powstrzymał wysłanników Golda, jednak w końcu i on będzie musiał zabrać jakiś samochód, po czym dostarczyć go na boisko. Na taki moment powinnam być przygotowana i wyjątkowo pewna swoich zdolności. Ktoś na pewno zechce za nim pojechać, ktoś się nie przestraszy, zaryzykuje, zostanie zabity przeze mnie, ewentualnie Psa.
To wydaje się proste.
Wybrać odpowiedni kąt uderzenia, skierować ostrze ku przeciwnikowi, pchnąć, wkładając w to trochę swojej siły, nie za dużo, ponieważ w walce jeden na jednego zdarzyć się może dosłownie wszystko. Jeśli nie trafisz, przeciwnik to wykorzysta, więc twoja energia zostanie wystawiona na kolejną próbę. To jak hazard. Masz pięćdziesiąt szans na wygraną, pięćdziesiąt na pewną śmierć.
Ale proste nie jest.
Patrzeć na ostatni oddech, wyraz twarzy, słyszeć jęk. Czuć krew przeciekającą między palcami, spływającą po stalowym ostrzu. Tylko przez ułamek sekundy czujesz satysfakcję, bo wydaje ci się, że pogwałcenie praw natury uczyni z ciebie pana życia i śmierci. Wygrana przynosi radość, niezmierzoną ilość ekscytacji wynikającej z ciężko osiągniętego sukcesu. Potem przychodzi zwątpienie. Ludzie posiadają sumienie, a więc każdego dnia narażają się na wątpliwości, niepewność, wstyd wobec samego siebie. Nikt nie jest w stanie tego zagłuszyć; jedynie umarli nie mają już czego żałować. Zostali oddzieleni od tego świata grubą kreską, której w żaden sposób nie przekroczą, choćby opłakiwać ich miały całe rzesze ludzi, i to przez następne stulecia.
Czy Sakura żałowała?
Przychodzi taki moment, że zastanawiasz się, czy dobrze wybrałeś. Zatrzymujesz się na dłuższą chwilę, analizujesz wszystko, co do tej pory zrobiłeś, osiągnąłeś, a co jeszcze stoi o krok przed tobą, Stawiasz sobie pytanie, czy warto wyciągać po to rękę, narażać się dla upragnionego celu. Nigdy nie wiesz, być może to, czego pragniesz, przyniesie ci zgubę. Znowu hazard. Połowa szans daje ci nadzieję, połowa ją unicestwia.
Czy Kitsune miał wybór?
Człowiek, choćby nie chciał, będzie trwał i podświadomie kochał to, do czego ma sentyment. Nawet jeżeli zostanie przez to zmiażdżony, a nawet wewnętrznie zabity, uczucia nie pozwolą mu tak po prostu machnąć ręką i się odwrócić.
On też nigdy nie zapomni.
Uniosłam wzrok do góry. Deszcz zalewał mi się oczy oraz nos, ale to nic. Potrzebowałam takiego orzeźwienia. Uśmiechnęłam się sama do siebie, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak daleko od Psa poniosły mnie nogi. Wyszłam bez telefonu, narażając naszą dwójkę. Prychnęłam pod nosem, w myślach okładając swoje nadęte ego pięściami. Tej nocy miałam myśleć za dwoje ludzi, nie wyłącznie za Satori.
Puściłam się biegiem przez wąską uliczkę. Buty grzęzły mi w błocie, dlatego po chwili bolały mnie całe łydki oraz stopy, które zdążyły skostnieć; trampki w taką pogodę nie były mądrą decyzją. Widziałam włączone reflektory, zapalony silnik delikatnie mruczał, zachęcając do jazdy. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy moja dłoń natrafiła na klamkę i mocno nią szarpnęła, otwierając drzwi na całą szerokość.
Pies zareagował natychmiast. Milimetry od mojego nosa pojawiła się lufa pistoletu. Mój rozdygotany oddech uwiązł gwałtownie, kiedy napotkałam jego zdecydowane spojrzenie. Chwilę potem odłożył pistolet, głośno wzdychając. Wciąż mierzyliśmy się czujnymi spojrzeniami.
Opierałam się jeszcze chwilę o dach, rozkoszując się nową falą spokoju. Sekundę temu buzowała we mnie adrenalina. Pies nigdy by do mnie nie strzelił; to oznaczałoby zdradę wobec Trzynastki, ale świadomość, że pociągnięcie za spust mogło mnie zupełnie rozwalić, napełniło mnie strachem.
Ociągałam się z wejściem do środka. Było mi nieswojo w towarzystwie osoby, która potrafiła błyskawicznie mnie rozszyfrować. Któregoś dnia dowie się prawdy o moim beznadziejnym życiu i opowie to kolejnym członkom ulicy, jako przestrogę. W końcu usiadłam tyłem do niego, wystawiając kolana na strugi wody, katanę zaś oparłam o samochód, delikatnie wbijając ją w ziemię.
Nerwowo porusząłam jedną nogą. To czekanie kompletnie mnie dobijało. Wolałabym, żeby wreszcie coś się stało, ponieważ walka wydawała mi się bardziej kusząca, niż ta okropna niepewność. Swoją drogą Nash na pewno nie przyśle przeciw nam swoich asów; zbyt lekceważąco traktuje japońską ulicę, by wysilać się na planowanie i ryzykowanie utratą dobrych zawodników, takich jak Silver.
— Pies, Satori, zgłoście się. — Radio zabrzęczało, kiedy Haizaki prawie krzyknął do słuchawki.
— Co jest szefie? — Pies nie zrezygnował ze swojego rozleniwionego tonu. Najwyraźniej uważał, iż już nic złego nie może nam się przytrafić.
Otworzyłam schowek i wyjęłam swój telefon. Miałam dwa nieodebrane połączenia od Shougo i jedną wiadomość od nieznanego mi numeru. Zaskoczona, szybko ją odczytałam.
Opiekuj się Kibą, proszę.
Yume.
Zmarszczyłam brwi, czując przypływ ciepła. Więc Pies, a raczej Kiba zdecydowanie miał do kogo wracać po dzisiejszej misji. Wnioskując po tej prośbie, on także miał zdolność pakowania się w najgorszy syf. Co za ironia, że to właśnie mi przykazano bycie odpowiedzialną. Przecież od kilku minut nie myślałam o niczym innym tak intensywnie, jak o skopaniu paru wrogich twarzy.
— Zabierz stamtąd Satori i spieprzajcie. Nash wysłał tu chyba trzy czwarte swoich ludzi. Madara i Kaszalot są w potrzasku, reszta nie ma lepiej. Gold wie, że ustawiłem straż — mówił gorączkowo, podczas gdy maleńka część mnie skakała z radości na te nieprzyjemne wieści.
— Przyjąłem. — Kiwnął głową i wyłączył radio. — Może nie uda im się nas tak szybko namierzyć — szepnął.
Schowałam się w samochodzie. zamykając drzwi. Znów cichy głosik w moje głowie nie zgadzał się na ucieczkę. Uważał to za brak jakiegokolwiek honoru, tak po prostu podporządkować się szefowi, który każe ci opuścić stanowisko, by ratować skórę. Co jeśli pojadą za nami? Doprowadzilibyśmy ich w samo serce Trzynastki, która tej nocy byłaniemal bezbronna. Trzy stacjonujące tam osoby plus nasza dwójka nie czyniła dobrego zabezpieczenia przed atakiem.
Z drugiej strony wszelkie buntowanie się rozkazom przełożonego jest zabronione i surowo karane. Złapałam się za skronie i syknęłam pod nosem, a wtedy blade światło reflektorów oślepiło mnie. Odchyliłam głowę do tyłu, zasłaniając się ramieniem. Kiba zrobił dokładnie to samo, na chwilę puszczając kierownicę.
Dopiero, gdy ów światło zgasło, zdałam sobie sprawę, że ktoś zagrodził nam jedyną drogę wyjścia. Zarejestrowałam także dwa zaparkowane dalej samochody, z których wprost wylewali się ubrani na czarno ludzie. Każdy z nich patrzył na nas, niczym na zdobycz, szczerząc się od ucha do ucha, wykrzykując słowa, których nie rozumiałam.
Kiba zaklął pod nosem, gorączkowo czegoś szukając. Spod siedzenia wyjął dwa pistolety, po czym schował je za pasek, obok trzech noży i jeszcze jednego gnata. Żałośnie spojrzałam na trzymaną przeze mnie katanę; w starciu z bronią palną nie miałam wiele szans, ale wycofanie się w takim momencie było po prostu głupie. Straciliśmy możliwość ucieczki w chwili, gdy biały Ford Mustang 1969 odciął nas. Należało jakoś się przedrzeć, głęboko wierząc, że opatrzność będzie czuwała po naszej stronie.
Wtem kierowca Forda z głośnym warkotem ruszył w naszą stronę.
— Jedź! — ryknęłam do zdezorientowanego Kiby.
Podziałało. Odzyskał rezon, wrzucił bieg i chwilę potem z zawrotną prędkością wycofywał się, unikając zderzenia z samochodem wroga.
— Co ty wyprawiasz?! Do przodu! — Rozzłoszczona wskazałam ręką na przeciwnika.
Nie potrafiłam go rozpoznać, dlatego uznałam, że zwyczajnie go nie znam. Mimo to wzbudzał we mnie odrazę, szczególnie że coraz szybciej się do nas zbliżał.
— Mam napęd na przód. Rozwali nas, jak spróbuję się z nim przepychać — fuknął.
— Kurwa! — Rzucałam się na siedzeniu.
Ulica faktycznie była długa, ale za nią znajdowała się ściana z betonu. Przedarcie się przez nią graniczyło z cudem. Gdybym miała dobre oko, mogłabym spróbować przestrzelić mu oponę albo zwyczajnie przejęłabym kierownicę od Psa i pozwoliła mu działać. Obie te opcje wykraczały poza gamę moich zdolności, więc w duchu obiecałam sobie, że jeśli przeżyję, nauczę się prowadzić i przy okazji zapiszę na strzelnicę.
Wtedy kompletnie znikąd do mojego umysłu wdarł się pomysł z plakietą zagrażający życiu. Na moją niekorzyść miał od groma luk, ale był wystarczająco dopracowany, aby nas uratować. Popatrzyłam w górę; szyberdach znajdował się kilka centymetrów od mojej głowy, mniej więcej nad drążkiem od skrzyni biegów. Złapałam za bandaż, odkręciłam jego część i przywiązałam do rączki katany, zaciskając aż do ograniczenia dopływu krwi, która swoją drogą, cholernie buzowała.
— Kiedy będę na dachu, zwolnij, żeby był bliżej, okey? — przekrzyczałam szum i własny strach.
Kiba wytrzeszczył na mnie oczy.
— Na mój znak skręcisz w lewo. — Tłumaczyłam powoli, wzbudzając w sobie coraz więcej pewności.
— Zwariowałaś?! — wypalił wreszcie, kiedy uniosłam się i otworzyłam szyberdach.
Powietrze natychmiast rozwiało mi włosy, do oczu napłynęły łyz. Zwarłam szczęki; nie było odwrotu. Nie teraz, gdy moje ręce spoczęły na krawędziach i wychyliłam głowę na zewnątrz.
— Trochę wiary, Kiba! — wrzasnęłam, podciągając się bardziej, aż w końcu klęczałam na dachu, wspierając się na nadgarstkach.
Nie sądziłam, że tak trudno będzie wstać. Samochód cały dygotał i podskakiwał na nierównym gruncie. Poza tym ja sama okropnie drżałam, boją się zaryzykować, mimo że wszystkie szczegóły mojej indywidualnej misji powtarzałam dwadzieścia razy na sekundę. Bądź co bądź ten plan był ruchomy; zawsze zdarzy się coś, co zmieni pewne rzeczy, na przykład to, czy wreszcie pozbieram się w sobie.
Szybciej.
Warknęła mi do ucha, sprowadzając na ziemię. Odruchowo przewróciłam oczami, wciągnęłam za sobą katanę i oparłam się na niej. Samochód delikatnie zwalniał, a ja widziałam, jak przeciwny kierowca dodaje więcej gazu, zbliżając się do nas. Kiba działał ostrożnie, chyba przeczuwając, że trudno stać na dachu sunącego sportowego auta. Maska Forda znalazła się milimetry od zderzaka naszego Lexusa LFA.
Jeden.
Prześlizgnęłam się po szybie, w dwóch krokach pokonałam dzielącą mnie odległość i z impetem wskoczyłam przed zdezorientowanego kierowcę Mustanga.
Dwa.
Wzięłam zamach, z całej siły wbijając ostrze pod maskę. Samochód jakby jęknął, a z powstałego otworu buchnęło gorąco. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Deszcz smagał mi policzka, ale stałam pod wiatr, przez co dobrze widziałam.
Trzy.
Obróciłam się na palcach wokół własnej osi i drugą nogą uderzyłam w szybę. Powstało spore wgniecenie poprzecinane grubymi liniami. Kierowca prawie stracił panowanie nad kierownicą. Ograniczyłam mu widok do magicznego minimum, a co za tym szło, byłam w niebezpieczeństwie. Jego auto chybotało się w różne strony, sprawiając, że ślizgałam się od prawej do lewej, wymachując w powietrzu rękami.
Cztery.
Jakoś udało mi się odwrócić, nabrać prędkości i z powrotem znaleźć na dachu samochodu Kiby. Omal za bardzo nie przechyliłam się w bok, ale w ostatniej chwili wsparłam się na ostrzu. Cieszyłam się, że nie musiałam się z nim mocować przy wbijaniu w tego cholernego Forda. Wsunęłam nogi do środka i, widząc jak przeciwnik nie może poradzić sobie w takich ekstremalnych warunkach, kiedy to jego maszyna stopniowo traci moc, ryknęłam teraz!
Błyskawicznie wsunęłam się do środka, spadając na siedzenie. Kiba ostro skręcił, uderzając w otaczający nas mur, ale prawie tego nie poczuliśmy; zaledwie targnęło samochodem. Mój plan zakładał, że kierowca wjedzie w lukę obok nas, pozwalając nam go skutecznie wyminąć, jednak w ostatniej sekundzie, jakby przeczuwając moje zamiary, skierował się ku nam.
Pies złapał mnie za głowę, kiedy światło ponownie zaatakowało moje oczy. Skierował mnie w dół, boleśnie wyginając mi plecy, sam zaś słychił się nade mną. Moje łopatki ostro wbijały się w twarde mięśnie jego klatki piersiowej. Wówczas coś huknęło, metal wygiął się, a Lexus uniósł do góry, ja zaś razem z nim. Przyłożyłam kolanami w tablicę rozdzielczą, po czym krzyknęłam, zaciskając powieki i kurczowo trzymając się ramion chłopaka.
Samochód podskakiwał lekko. Otworzyłam oczy, lecz nie odsunęłam się od Kiby, który obserwował wszystko wokół zza mojego ramienia. Zdałam sobie sprawę, że przytulam go do siebie, jedną rękę trzymając na jego potylicy.
Miałam mroczki przed oczami, świat wokół nieustannie wirował pokryty białym dymem, wydobywającym się spod naszej maski. Adrenalina ustępowała. Zrobiło mi się zimno, dłonie trzęsły się, jak w konwulsjach, umysł miałam zupełnie opustoszały, a nogi były, niczym z waty. W gardle poczułam ogromną gulę; mdliło mnie na samą myśl tego, co zrobiłam. Odruchowo zasłoniłam usta dłońmi, okryłam się kotarą włosów, a zaraz potem po moich policzkach poleciały długo wstrzymywane łzy.
Przylgnęłam do Kiby, chowając twarz w jego barku i cicho szlochałam. Głaskał mnie po plecach, następnie sięgnął gdzieś ponad mną. Przyłożył do wargi słuchawkę od CB radia. Odważyłam się na niego spojrzeć, tylko po to, by rozpłakać się jeszcze bardziej. Trzęsły mu się ręce, nerwowo oblizywał wargi, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Nad łukiem brwiowym miał duże rozcięcie, z którego sączyła się krew, spływająca mu po nosie, policzku, aż do szyi. Najgorsze były jego oczy; zamglone tęczówki wyrażały wyłącznie rezygnację.
Nacisnął jakiś guzik, ale radio zabrzęczało i zaczęło głośno szumieć. Skrzywiłam się na ten dźwięk, a Kiba uderzył w nie bokiem pięści, dając upust swoim emocjom. Dopiero teraz zobaczyłam, co go zdenerwowało. Ku nam szła grupa uzbrojonych po zęby ludzi. Poruszali się wolno, zastanawiając, czy wciąż żyjemy. Przekrzywiali głowy, chcąc dojrzeć za rozbitą szybą choćby najmniejszy ruch. I nagle zniknęli równie szybko, co się pojawili.
Otarłam łzy, prawie raniąc ze złości policzki. Próbowałam znaleźć katanę, Kiba szukał dodatkowych magazynków. Zlokalizowałam ją na chodniczkach przy tylnym siedzeniu. Starałam się dosięgnąć ją jakoś, uświadamiając sobie, że jedna z moich łydek została bezboleśnie zatrzaśnięta między schowkiem a wygiętymi drzwiami. Szarpałam się chaotycznie, odliczając każdą sekundę. O dziwo wciąż szlochałam, krztusząc się swoim własnym oddechem. Byłam narcystyczną idiotką, myślącą, że w pierwszym starciu rozgromię wszystkich i przysporzę sobie większego szacunku. W tej chwili prezentowałam się, jak kłębek nieszczęścia, który traci siły do dalszej walki.
W takim razie, jak zamierzasz pokonać Golda?
Nijak, kurwa, nijak.
Padły pierwsze strzały. Szyba zupełnie się na nas posypała. Kilka odłamków zraniło moje przedramiona i uda, jeden wbił się w nogę Kiby. Chłopak sarknął pod nosem, przykładając oba kciuki trochę powyżej szkła, aby zatamować krwawienie. Nie było specjalnie obfite, mimo to na jego ciemnozielonych spodniach rosła wielka, mokra plama. Zamarłam, wpatrując się w ten wystający z ciała przedmiot. Chciałam jakoś pomóc, zareagować, potrzymać go za rękę, ale moje ciało zostało sparaliżowane; nie słuchało wrzeszczącego umysłu, który właśnie rozwalał ścianki wokół mojej podświadomości. Część mnie uważała, że to zdecydowanie za wcześnie, by ją wykorzystać, czułam, iż wydarzy się znacznie więcej.
Coś złapało Kibę za rąbek koszulki i brutalnie wyciągnęło go zewnątrz. Krzyknęłam za nim, rzucając się do przodu. Łydka zapiekła mnie okropnie, ale bardziej bolał mnie widok rozgrywający się na moich oczach. Kibą dosłownie ciśnięto o maskę samochodu. Z jego gardła wydobył się stłumiony jęk, kiedy przetoczył się na ziemię, znikając mi z pola widzenia.
Wysoki mężczyzna w czarnej bluzie patrzył na niego z góry. Jego twarz ozdabiał wyjątkowo paskudny, cwaniacki uśmiech, który przyprawił mnie o dreszcze. Szerokie ramiona wydawały mi się jego dostateczną bronią. Zdjął z głowy kaptur, ukazując mi burzę siwych włosów i skórę w czekoladowym kolorze. Wciągnęłam powietrze.
Jason.
Silver.
Niemal słyszałam, jak zgrzyta zębami. Bardzo pragnęła się wydostać i rozgromić tego człowieka, ale nie byłam pewna, czy sobie poradzi. Jej oczy nie czyniły z niej dobrego zawodnika. Wciąż była amatorem pozbawionym jakiegokolwiek doświadczenia, ponieważ zazwyczaj trzymałam ją pod kluczem.
Silver wziął gwałtowny zamach nogą i uderzył w coś, rechocząc pod nosem. Kiba natomiast krzyknął, ale chyba próbował się jakoś bronić, bo na twarzy wroga wymalowało się niezadowolenie. Sekundę później zobaczyłam, jak zataczając się w pół skłonie, mój partner próbuje oddalić się od Jasona.
Szarpnęłam się gwałtowniej. Drzwi poluzowały się, dlatego wykorzystując moment wygięłam się, chwyciłam ostrze w palce i tak szybko, jak pozwalały mi na to kumulujące się we mnie emocje, wydostałam się przez przednią szybę. Przeżyłam szok, kiedy okazało się, iż jedynymi ludźmi w tej uliczce jesteśmy ja, Kiba oraz Silver. Martwego bądź nieprzytomnego kierowcy Forda nie wliczałam.
Kopał Kibę po brzuchu. Chłopak nie miał siły zasłaniać się ramionami. Rozcięta warga, ślady uderzeń na policzku, rozkojarzony wzrok z pewnością niczego mu nie ułatwiały. Kolejne mocne uderzenie. Kiba przetoczył się na plecy, krzywiąc przy tym niemiłosiernie. To był idealny moment na kontratak.
Zeskoczyłam z maski i pędem puściłam się w stronę nieprzyjaciela. Nie obchodziło mnie, czy w niego trafię, zależało mi na skupieniu jego uwagi wokół mojej osoby, tak żeby Pies miał szansę wyjść z tego w jednym kawałku. Z krzykiem na ustach zamachnęłam się, omal zapomniałam, by nigdy nie zamykać powiek. Poczułam, jakbym uderzyła w twardą skałę. Oprzytomniałam dopiero, gdy powitał mnie szczerym chichotem. Tak zwyczajnie trzymał fragment ostrza w jednej ręce, ściskając go aż do krwi. Jego wzrok niespiesznie sunął po moim ciele, przyprawiając o falę mdłości. Mocowałam się z nim chwilę, by wreszcie zdobyć się na następny akt zupełnej desperacji.
Odskoczyłam do tyłu, zamachnęłam się z nadzieją trafienia go nogą w żebra, ale jego palce mocno zacisnęły się na mojej łydce, milimetry od jego bluzy. Byłam tak blisko, a jednocześnie tak daleko od sukcesu. Krzyknęłam pod naporem jego miażdżącej siły. Potem poczułam, że lecę. Unosiłam się nad ziemią, nie rozumiejąc w jaki sposób mógł mnie tak zaskoczyć. Moje plecy zderzyły się z brukiem, ramię przesunęło po powierzchni. Sama natomiast przeturlałam się dobre parę metrów, na końcu zwijając w jęczącą kulkę.
Natychmiast znalazł się przy mnie. Przyszpilił do ziemi, tak że leżałam na kręgosłupie, a nadgarstki miałam za głową, trzymane przez jego rękę. Usiadł mi na biodrach, krępując wszelkie moje ruchy. Nic nie robił sobie z tego, że wyginałam się, kolanami uderzałam w jego plecy. Zza paska spodni wyjął pistolet i przesunął lufą po moim udzie, zachaczając o spódniczkę, bezceremonialnie podnosząc ją w górę. Syknęłam głośniej, szarpiąc się bez opamiętania.
Widziałam to w jego oczach. Chęć zrobienia mi krzywdy, wykorzystania, splugawienia.
— Jeśli postrzelę cię tutaj — kiwnął podbródkiem na biodro — będziesz zwijać się z bólu.
Na daremno próbowałam oderwać nadgarstki od ziemi. Katana leżała przy mojej prawej kostce. Wystarczyłoby zrzucić go z siebie i wbić mu ją w serce.
— A tu — przyłożył broń do mojego brzucha — wykrwawisz się w ciągu kilku minut. Wybieraj. — Uśmiechnął się szeroko.
Wydałam z siebie krzyk w nadziei, że ktoś mnie usłyszy. Silver zauważając moje starania, zacmokał ostentacyjnie, po czym wbił gnata w moją pierś. Łzy zasłoniły mi niebo. Deszcz stał się dziwnie łagodny, ale chmury wciąż kłębiły się nad naszymi głowami. Wstrzymałam oddech; nie chciałam krzyczeć, błagać o litość.
Położył palec wskazujący na spuście. Przymknęłam powieki, pozwalając małym, słonym kropelką ujawnić swoją obecność.
Tak, chyba jednak jestem.
Przypomniałam sobie bezkresny błękit, ciepły uśmiech, silne ramiona, które opiekuńczo tuliły mnie do siebie. Nie oceniał, nie wyśmiewał, zwyczajnie był. Myślę, że jakaś część Green nigdy nie przywykłaby do zimnego, wyrafinowanego Sasuke. Ta kobieta kochała ich obu za to, co jej oferowali. Hebi był kimś, kogo za wszelką cenę chciała zdobyć, Kitusne zaś to chłopak, przez którego pragnęła być zdobywana.
— Ostatnie słowa? — prychnął pod nosem.
Uśmiechnęłam się delikatnie, odważnie patrząc mu w oczy.
— Mam nadzieję, że będę grać wiecznie — szepnęłam.
Huk rozdarł niebo na pół, podobnie, jak strzał pistoletu na kawałki posiekał moje kołaczące serce.
Trzymaj się, Trzynastko.
Od autorki: Uf, to zaskakujące, że tak szybko dodałam rozdział. Muszę przyznać, że pisanie go sprawiało mi niesamowitą radość, mimo że nie był jakoś specjalnie długi. Chyba pomogła mi muzyka, gorąco polecam Was it a dream? autorstwa mojego kochanego 30 Seconds to Mars. <3
Zastanawiam się, czy jestem jedyną osobą, która w weekendy mocno się opierdziela, a w tygodniu rzuca klątwy na sorów za zapowiedzenie tylu sprawdzianów. xD Mam nadzieję, że kolejny rozdział też szybko wypadnie; mam już pomysł na początek i środek, ale kompletnie leżę z końcówką. W takich chwilach ratują mnie losy Midori i Kagmiego, ale zobaczymy, jak to będzie. ;) Przy okazji, mam niesamowitą ochotę przerobić zakładkę bohaterowie, dlatego być może jeszcze w tym tygodniu zobaczycie jej nową odsłonę. Teraz zmykam oglądać Fairy Tail, które ostatnio cholernie mnie wciągnęło. Wszystko przez tę Gruvię. xD
Yakiimo.