„Strach o jutro i cały syf
siedzi we mnie, nie jestem
ponad tym
raczej co dzień jestem
coraz głębiej”.
~ Deobson, HuczuHucz, Zeus
Madara miał rację. Kitsune wprost uwielbiał prędkość i łamanie jakichkolwiek przepisów ruchu drogowego, począwszy od przejeżdżania na czerwonym świetle przez środek skrzyżowania, a kończąc na podbijaniu na tylne koło motocyklu, przez co musiałam mocno się go uczepić, by nie zaliczyć ostatniego, w tej sytuacji, śmiertelnego upadku.
Pod knajpę z jedzeniem na wynos podjechaliśmy późną nocą, kiedy to od zewnątrz bar wyglądał na zamknięty od dobrych kilku godzin. Madara zdecydował, bym po nieprzyjemnych wydarzeniach na boisku, została tam dla własnego bezpieczeństwa. Oboje bowiem przeczuwaliśmy, że niezbyt przypadłam do gustu mężczyźnie imieniem Jason Silver, który zapewne prędzej czy później znajdzie okazję i sposób, aby dobrać mi się do skóry.
Wzdrygnęłam się i powoli zsunęłam z siedzenia motocyklu, czując w nogach drżenie. Kolana niemal się pode mną uginały, serce tłukło się o żebra, natomiast włoski stały na baczność. Uśmiechnęłam się nieco niepewnie i zacisnęłam palce na materiale bluzy, tuż przy piersi. Zdawało mi się, iż ekscytacja pomieszana z nadmiarem adrenaliny i strachu zaraz rozsadzi mnie od środka, jednocześnie odnosiłam wrażenie, że coś twardego naciska mi na płuca uniemożliwiając oddychanie. Ze świstem wypuściłam powietrze i rozejrzałam się po okolicy, czekając aż Kitsune przestanie majstrować przy swojej maszynie.
Ulica była raczej wąska, lecz długa. Jej nieoświetlony koniec umykał mi gdzieś w mroku. Wokół baru porozstawiano małe lampiony, które w przyjazny sposób zachęcały klientów, zapraszając do środka swoim ciepłem; przywodziły mi na myśl niewielki, domowy kominek, przy którym może ogrzać się każdy z domowników.
Nigdy nie miałam takiego kominka.
Sam budynek również był przytulny. Za wejście służyły wstęgi białego materiały. Na jednej z nich widniała tabliczka zamknięte.
Nachyliłam się delikatnie i dostrzegłam za nimi kilka barowych stołków, drewniany blat oraz cień poruszający się prawdopodobnie na zapleczu. Po posturze, szerokich barkach i twardym, zachrypniętym głosie nucącym starą piosenkę wywnioskowałam, że jest to facet. Podeszłam bliżej, złapałam za kotarę i powoli rozsunęłam ją, wciskając głowę do środka. Mężczyzna zamarł; wyglądał, jakby czegoś się bał, a przecież nawet przez myśl nie przeszło mi zrobienie mu jakiejkolwiek krzywdy.
— Staruszku! — krzyknął Kitsune, od razu pakując się do środka. — To ja.
Westchnęłam i zmęczona potarłam skronie. Chociaż minęło trochę czasu, głos Midori, jej załzawione oczy oraz to, do czego ją zmusiłam, wciskając jej małą karteczkę w dłoń, odbijało się echem w całym moim wnętrzu.
— Wszystko w porządku? — Kitsune odwrócił się i przez ramię posłał mi pytające, zatroskane spojrzenie.
Nie rozumiałam, jak ktoś o tak niesamowicie współczujących, ufnych oczach mógł znaleźć się między podłymi kręgami naszego półświatka. Przecząco pokręciłam głową, odganiając od siebie zbędne myśli. Zamiast rozpamiętywać, to co się zdarzyło, powinnam skupić się na przyszłości. Miałam do uratowania aż trzy osoby i o tyle, o ile wiedziałam, co dzieje się z Midori, postaci Paina i Kagamiego stały pod wielkim, trudnym do złamania znakiem zapytania.
Usiadłam obok niego, na małym barowym krzesełku. Swoją drogą uwielbiałam takie. Nogi śmiesznie wisiały mi w powietrzu, co nie umknęło uwadze Kitsune. Rzucił pod moim adresem kilka kąśliwych, ale zabawnych komentarzy, które zignorowałam oraz szybko zapomniałam.
— Widzę, że przyprowadziłeś dziewczynę. — Mężczyzna w średnim wieku powitał mnie ciepłym uśmiechem.
Zaskoczona rozszerzyłam oczy, zaś Kitsune zaśmiał się głupkowato, drapiąc po karku. Zauważyłam, że jego policzki nabrały nieco więcej koloru.
— To koleżanka… Po fachu — dodał ściszonym głosem. Właściciel spoważniał, nadając grozy całej sytuacji, którą nie za bardzo potrafiłam pojąć.
— Ayame jest na zapleczu, nie przywitasz się? Ostatnio narzekała, że coraz rzadziej do nas wpadasz. Kiedyś robiłeś to codziennie. — Staruszek mówił markotnym tonem, jakby jego również bolał fakt, iż Kitsune zaniedbuje swoje stare znajomości.
Chłopak zeskoczył z krzesełka, uśmiechnął się i zniknął za rzędem szafek. Splotłam dłonie na blacie i kciukami zataczałam młynki, dopóki mężczyzna w znaczący sposób nie odchrząknął. Zwróciłam na niego wzrok. Wycierał jakieś kieliszki, bacznie mi się przyglądając.
— Więc jesteś z ulicy — stwierdził.
Coraz mniej mi się tutaj podobało. Magiczna atmosfera ciepła, lampionów i domowego kominka gdzieś uleciała, zastępując ją napięciem, także wrogością, którą barman wysyłał w moim kierunku. Bardzo chciałam, żeby Kitsune pojawił się spowrotem i mnie stąd zabrał, ale wnioskując po roześmianych głosach zza zaplecza, była pewna, że wcale mu się do mnie nie spieszyło. Kimkolwiek była ta Ayame, właśnie skutecznie pogrzebała moje nadzieje na miłe zakończenie tego dnia; wszelkie kłótnie, konfrontacje, smutne historie i pożegnania wychodziły mi bokiem.
Rzuciłam mu ostre spojrzenie spod grzywki opadających włosów.
— Nie trudź się dziecko, widziałem gorszych od ciebie. Ten chłopak ma tendencje przyprowadzania tutaj szumowin, które na jego niekorzyść, chowają się za maską pięknych ludzi.
Wyprostowałam się na krzesełku. Chciał konfrontację słowną, będzie ją miał.
— Jest pan kimś lepszym? Uważa pan, że stoi wyżej od nas? Pan się czegoś boi, ja to wiem. Wystarczył jeden niezapowiedziany klient, by strach sparaliżował pana ciało. Naprawdę urocze. Prawienie morałów, kiedy samemu ma się nóż na gardle. — Uśmiechnęłam się cynicznie. — Któregoś dnia to pana zgubi.
— Tak jak ty zgubisz Kitsune. — Odłożył szmatkę i przysunął w moją stronę szklankę. Spojrzałam na nią podejrzliwie. — To woda. — Uniósł trzymane przez siebie naczynie, udając, że wznosi toast i pociągnął duży łyk.
— Obawiam się, że on siedzi w tym dłużej, niż ja. W każdej chwili mógł zrezygnować, zmienić branżę. Świadomość zagrożenie jeszcze do niego nie dotarła.
Do nikogo nie dotarła.
— Dlatego — kontynuowałam — jeśli chce pan jego dobra, potrzeba naprawdę gigantycznej iskry, żeby ruszyć, a właściwie zniszczyć to wszystko. Coś, co zmusi połowę z nas do odejścia już tu jest, w Japonii. Być może chodzi tymi samymi ulicami, jada tam, gdzie my, rozmawia z podobnymi nam ludźmi, ale cokolwiek by nie mówić, różnimy się pod jednym zasadniczym względem. Wie pan jakim? — Napiłam się, nie spuszczając z niego wzroku. Facet nawet nie zareagował; wyglądał jak mix zahipnotyzowania i przerażenia. — Tym razem, to my jesteśmy bohaterami, a on… złoczyńcą — dokończyłam niemal szeptem, nie wiedząc, czy usłyszał końcówkę wypowiedzi.
Bałam się powiedzieć tego głośno, bałam się, że Nash stanie za mną i wymierzy mi sprawiedliwość, że skrzywdzi Midori, Paina i tego zuchwałego głupka Kagamiego. Naprawdę chciałam jeszcze zobaczyć, jak Ashikaga gra na boisku, jak Kagami szczyci się swoim wyskokiem z linii rzutów za trzy punkty, jak Pain droczy się z Origami i szykuje kolejne specjalne zadanie dla członków Piętnastki, którzy poszli do piachu.
— Ej, Staruszku! Poprosiłbym to, co zwykle… Co wy macie takie miny? — Kitsune spoglądał na nas zaskoczony.
Byłam posępna i zupełnie wypruta z emocji, a mój rozmówca zdawał się być niemile zaskoczony moimi słowami. Co miałam zrobić? Okłamać go? Powiedzieć, że Kitsune nie odejdzie, bo życie w społeczności Trzynastki daje mu wszystko, czego on potrzebuje: ryzyko, pasję, szczęście, przyjaźń, może nawet miłość? Prędzej czy później nadejdzie prawdziwa burza; piekło o imieniu Nash, które zbyt długo szykowało się do odwetu, by nie uderzyć. Zaczął niszczyć nas po kawałku. Najpierw dobrał się do zwykłych uczniów, zwycięzców Winter Cup, potem na cel obrał jedno z boisk i totalnie je zdewastował. Gdybyśmy tylko przewidzieli, kto może być następny, ocalilibyśmy takich ludzi, jak chociażby Kitsune, który pod presją śmierci i niebezpieczeństwa, pewnie wróciłby na stare śmieci, do budki z ramenem.
— Jasna cholera! — warknęłam pod nosem, uderzając pięścią o stół.
— Satori? Wszystko gra? — Natychmiast znalazł się przy mnie, pochylił i opiekuńczo położył dłoń na ramieniu.
— Jasne. Chcę tylko wrócić do domu… Mojego domu. — Specjalnie dałam mu do zrozumienia, że chodzi mi tylko i wyłącznie o moje trzydzieści sześć metrów kwadratowych w obrzydliwym blokowisku.
Wzdrygnęłam się na myśl o Kikkawie. Byłam pewna, iż tej nocy katana będzie mi bardziej potrzebna, niż przy amatorskim starciu z Madarą, który w gruncie rzeczy nie miała zamiaru robić mi jakiejś tragicznie wielkiej krzywdy.
Kitsune nadal oczekiwał na inny rodzaj wyjaśnień, bo wciąż stał obok z jeszcze bardziej zatroskaną i niepewną miną. Odważyłam się zajrzeć mu głęboko w oczy. To spojrzenie mogło zabić; natarczywe i uparte zapierało mi dech w piersi. Kilkakrotnie otwierałam usta, by coś powiedzieć, ale głos zamierał mi w gardle, zaś przedłużająca się cisza sprawiała, że w mojej głowie zaistniała kompletna, beznadziejna pustka.
— Obiecałem Madarze, że wrócimy razem.
Głos miał ostry, dobitny, jakby tłumaczył coś małemu dziecku, które nie do końca rozumiało najprostsze pojęcia. Zauważyłam, że staruszek dyskretnie się wycofał. Zapewne już przygotowywał nasze zamówienie. Pewnie przyświecała mu myśl szybkiego pozbycia się mnie z tego miejsca. Zakłóciłam jego spokój, w dodatku oskarżono mnie o ściąganie Kitsune na złą stronę, podczas gdy on siedział w tym syfie dłużej; znał ryzyko i zasady.
Zacisnęłam dłonie na krzesełku, odwracając się do niego bokiem. Jeszcze chwila, a zupełnie bym pękła.
— Możemy wstąpić po parę rzeczy do ciebie, jeśli trzeba. Lepiej będzie, jak zostaniesz u nas na parę dni. Hebi będzie zabierał cię do szkoły, w końcu jesteście w jednej klasie. — Zaśmiał się ochryple, ale nie wyczułam ani grama wesołości.
Kitsune skrupulatnie coś przede mną zatajał i, sądząc po wzajemnej wrogości tej dwójki, tyczyło się to Sasuke. Zmarszczyłam brwi, przygryzłam wargę oraz chwilę zaciskałam na niej zęby, zbierając myśli.
— W porządku. — Zeskoczyłam z krzesła. Blondyn odebrał zapakowane porcje ramenu i wpakował je do plecaka, trochę zbyt na odwal się, więc zaczynałam wątpić, czy nie rozleją się w czasie jazdy. — Jedziemy do mnie, adres podam ci po drodze.
Kiwnął głową i objął mnie, umiejscawiając ramię za moim karkiem. Chociaż znaliśmy się zaledwie kilka dni musiałam sama przed sobą przyznać, że było mi wyjątkowo przyjemnie, kiedy fizycznie odczuwałam obecność Kitsune. W delikatnym uśmiechu nie przeszkodził mi nawet oskarżycielski wzrok właściciela budki ani świadomość, że jeszcze wczoraj pragnęłabym, aby na miejscu blondwłosego mechanika pojawił się pozbawiony skrupułów zastępca Haizakiego.
W mieszkaniu panowała ciemność, do której przyzwyczajenie zajęło mi sporo czasu. Stałam w wejściu, za plecami mając Kitsune, który jak na złość uparł się, że dla mojego bezpieczeństwa pójdzie razem ze mną. Nie przejął się, gdy mówiłam mu, iż ta okolica nie należy do najprzyjemniejszych i w każdej chwili jego drogi motocykl może zniknąć w tajemniczych okolicznościach. Cały czas zasłaniał się obietnicą pilnowania mnie oraz wspólnego powrotu. Robiło mi się niezmiernie ciepło na sercu, kiedy tak podkreślał rolę ochroniarza, ale mimo wszystko obawiałam się wprowadzić go do tego miejsca, gdzie w najmniej odpowiednim momencie ojczym wpada w furię, a matka jest bryłą lodu.
Poczułam jego szeroką klatkę piersiową na swoich plecach. Spojrzałam na niego ukradkiem; był zamyślony, ręce schował do kieszeni spodni. Postawiłam pierwszy krok w nieprzyjazny mi mrok. Posuwałam się szybko, jednocześnie zachowując jak największą ciszę. Kitsune szedł tuż za mną, jak wierny pies nie zbaczając z drogi, nie interesując się otaczającymi go bibelotami i szafkami. Błyskawicznie wślizgnęłam się do swojego pokoju, zamknęłam za nami drzwi, ale nie ośmieliłam się zapalić światła, ponieważ blask mógłby zwabić nieproszonych gości.
Serce wciąż dudniło mi w piersi, tłukąc się o żebra. Przetarłam spocone czoło. To zaskakujące, że panikowałam wchodząc do własnego domu, podczas gdy starcie z legendarnym Madarą, pakowanie się w kłopoty czy spotkanie z kryminalistką sprawiało mi swego rodzaju uciechę, było moim powołaniem, stylem życia.
Podeszłam do szafy, przekręciłam w niej zamek i z precyzją chirurga otworzyłam drzwiczki. Meble były stare, więc okropnie trzeszczały. Delikatny pisk wywołał u mnie tabun dreszczy; głośno przełknęłam ślinę i zanurkowałam do środka, wygrzebując bieliznę, koszulki, spodnie i przy okazji strój sportowy do grania w koszykówkę. Na Trzynastce boisko było na wyciągnięcie ręki, a ja od kilku dni czułam się, jak ćpun na głodzie, tylko że ja nadużywałam koszykówki, a nie heroiny.
— Zachowuj się, jakby cię tu nie było, dobrze? — szepnęłam zza drzwi, przerzucając stos kolejnych ubrań.
Nigdzie nie mogłam znaleźć potrzebnych rzeczy; ręce niemiłosiernie mi się trzęsły. Bałam się, że Kikkawa usłyszy, jak rzucam materiał na podłogę, przyjdzie do mnie i, gdy zobaczy obcego chłopaka, zrobi mu krzywdę. W rzeczywistości bardziej zależało mi na tym, by mój tymczasowy obrońca wyszedł z tego bez szwanku.
Blondyn usiadł na skraju łóżka, a w ręku trzymał ramkę ze zdjęciem. Wiedziałam, co jest na nim przedstawione, bowiem posiadałam tylko jedno, takie, którego nie potrafiłam się pozbyć, chociaż od mojego wyrzucenia nie było dnia, żebym nie stała nad nim z zapalniczką. Ilekroć próbowałam obrócić je w garstkę popiołu, przypominałam sobie uśmiechy moich kolegów, pisk butów na parkiecie, szelest siatki, gdy piłka wpadała do kosza.
— Wydajesz się szczęśliwa. — Wskazał na fotografię, obracając ją do mnie przodem.
Zacisnęłam usta w wąską linię. To logiczne skoro fotograf zrobił ją dokładnie pięć minut po tym, jak zdobyliśmy zwycięskiego kosza, w dodatku to ja go rzuciłam. Liceum Mesei przegrało z kretesem, a my długo krzyczeliśmy, skakaliśmy i jak ostatni głupcy szaleliśmy na parkiecie, nieświadomi tego, co miało wydarzyć się tydzień później. Moje stosunki z Kagamim gwałtownie się pogorszyły. Kłóciliśmy się częściej, między nami nie było żadnej koordynacji; cholernie przeszkadzał mi fakt, że zamiast jego, Midori upominała mnie, zarzucając, że ciągle prowokuję spory o byle co. Wiedziałam, że ona coś do niego czuje. Kształtowało się to w niej od momentu, w którym wpadła na niego na korytarzu. Wtedy cieszyłam się jej szczęściem, dokuczałam i groziłam, że “przypadkiem” mogę mu co nieco wypaplać. Jednak potem ziarnko zazdrości urosło we mnie, owinęło się wokół i nie chciało puścić, przejmując kontrolę nad tym, co mówiłam, robiłam, myślałam. Chciałam sprawiać im przykrość, serwować małe, bolesne dawki zawodu, żalu, smutku. Chciałam ich od siebie odsunąć, mieć Midori na wyłączność, jak za starych czasów. Chciałam zniszczyć Taigę na boisku, rozdeptać jego wolę walki, przerzuć wysokie skoki, zmiażdżyć zone i przełamać go samego na dwie bezużyteczne części. I faktycznie, zrobiłam to. Problem polegał na tym, że nieświadomie dobrałam sobie okoliczności oraz miejsce, sprawiając, że moim celem stała się cała drużyna, którą w gruncie rzeczy bardzo kochałam. To zabawne, że samodzielnie odebrałam sobie wszystko, na czym mi naprawdę zależało. Teraz przyszło mi za to zapłacić.
Milcząc, znalazłam stary plecak i niedbale wrzucałam do niego kolejne ubrania. Moje ruchy były gwałtowne; złość na cały świat: Kitsune, Trzynastkę, Midori, Jasona Silvera dawała o sobie znać.
— Nie mieszkasz sama, prawda? — zagadnął. — Boisz się swoich współlokatorów?
Nie podobał mi się jego beztroski ton. Przeżywałam wewnętrzne rozterki, niemal katusze i martwiłam się o jego bezpieczeństwo pod tym dachem, a on podchodził do tego w sposób luzacki, prawie arogancki. Zmarszczyłam brwi, piorunując go wzrokiem.
— Powiedz słowo, a przestaną cię denerwować. — W jego uśmiechu było coś niepokojącego.
O ile się nie myliłam każdy na Trzynastce miała problem z wyrażaniem uczuć mimiką twarzy. Uśmiech zawsze kojarzył mi się z radością, szczęściem, jednak oczy chłopaka pozostawały dziwnie błyszczące, okrutne i zimne. Przez chwilę mignęła mi w nich krwista czerwień, ale uznałam, że z pewnością zmęczenie daj mi się we znaki, powodując senne omamy.
— Nie trzeba, serio. — Zarzuciłam plecak na ramiona, podskoczyłam kilka razy, żeby wygodnie ułożył się na plecach.
— Nie chcesz tego zabrać? — Wyciągnął rękę z ramką w moją stronę. Wahałam się przez sekundę.
— Na boisku przeszłość jest martwa. — Wyrecytowałam motto ulicy.
Te słowa przewodziły każdej zagubionej osobie, która potrzebowała wytchnienia od swoich wspomnień; do takich ludzi należało ponad dziewięćdziesiąt procent nas.
— Nonsen. To przeszłość się ukształtowała. Nadała ci pseudonim, rolę i twój charakter. Ta sama przeszłość przywiodła cię do nas. Powinnaś jej dziękować. — Zbliżył się do mnie, ujął mój podbródek w dwa palce i pochylił się.
Na wargach czułam jego gorący oddech, mój sam nagle przyspieszył, jakbym biegła w bardzo długim maratonie z przeszkodami. Oczy mieliśmy na tym samym poziomie. Moja beznamiętna szarość zderzyła się z błękitem i stopniowo w nim tonęła, zupełnie nie słuchając głosu rozsądku, który krzyczał, bym odwróciła wzrok.
— Nie — szepnął. — To raczej ja powinienem dziękować.
Otworzyłam usta. Nie wiedziałam po co, ale wydawało mi się, że wypada cokolwiek powiedzieć, chociażby po to, żeby zmienić temat na bardziej komfortowy. Jednak wtedy klamka z hukiem uderzyła o ścianę. Odskoczyłam na bok, napinając każdy mięsień, ale Kitsune zasłonił mnie swoim ciałem i to tak szybko, że nie zdążyłam tego zarejestrować. Zaskoczona i wystraszona gwałtownie wciągnęłam powietrze do płuc. Wciąż panujący mrok utrudnił dostrzeżenie potężnej sylwetki stojącej na progu, ale ja byłam w stu procentach pewna kim był ten człowiek. Potwór, wilk w owczej skórze i prawdziwy tyran. Wstrzymałam oddech. Kikkawa postąpił jeden krok do przodu, po czym uderzył pięścią w futrynę.
— W tym domu… — zaczął.
— Nie kłamiemy — dokończyłam, zanim ugryzłam się w język.
Kitsune zerknął na mnie niezrozumiale.
Jak mogłam stracić czujność?!
— Nie mówiłaś, że będziemy mieli gościa. — Kikkawa obrzydliwie się uśmiechnął. — I co to za plecak? — Zaskoczony uniósł jedną brew do góry.
W jego spojrzeniu nie było cienia ojcowskiej troski; wyczuwałam namacalne napięcie, oczami wyobraźni widziałam moją głowę pod taflą lodowatej wody. Dotknęłam swojej twarzy, teraz dziwnie mokrej i trzęsącej się.
Dlaczego traciłam kontrolę?
Zawsze byłam twarda, zawsze przyjmowałam na siebie wszystko, jakby już tak musiało być.
Więc…
— Dlaczego?
— Hm?
Uniosłam głowę w górę. Blondyn uporczywie się we mnie wpatrywał. Jego zgięty wskazujący palec spoczywał milimetry przed moim policzkiem. Prawdopodobnie nie wiedział, czy w tej sytuacji skupić się bardziej na mnie, czy też na Kikkawie. Swoimi oczami błagałam go, by natychmiast opuścił to pomieszczenie, nawet przez okno.
— Płaczesz.
— Ponieważ nie jest zdolna do niczego innego, chociaż myślałem, że ten etap mamy dawno za sobą — dodał kompletnie niewzruszony.
Nie wiem czemu odważył się przy pierwszej okazji pokazać swoją bezuczuciową, sadystyczną naturę, ale to nie wróżyło zbyt dobrze. Kitsune zapewne nie zrobił na nim dobrego wrażenie. Oboje zakradliśmy się tu nocą, zaś plecak w mojej dłoni i obecność chłopaka utwierdziły go w przekonaniu, że planuję szybko oraz potajemnie stąd uciec. Znając go zamierzał za wszelką cenę zapobiec mojemu odejściu; perspektywa stracenia ofiary była dla niego, niczym cios w serce.
— Jesteś tchórzem, Chi…
Jakaś cząstka mnie właśnie pękła. Została przełamana na pół, pocięta; dała początek małej iskierce, która rozeszła się po moim ciele i sprawiła, że w nieświadomym napadzie furii rzuciłam się na mężczyznę naprzeciw mnie, wypychając go na korytarz. Na ustach miałam dziki wrzask, ramiona mocno zacisnęły się wokół jego brzucha. Poczułam, jak razem upadamy na zimne kafelki w korytarzu. Szczęki nieprzyjemnie gruchnęły o siebie, jęknęłam pod nosem, zdając sobie sprawę, iż zaciskam powieki.
Nie chodziło mi o to, że w jego mniemaniu próbowałam jedynie uciekać. Zależało mi bardziej na tym, by moje imię pozostało w ukryciu i to możliwie jak najdłużej. Narobiłam sobie wystarczającą ilość wrogów, żebym kiedykolwiek czuła się spokojna, bezpieczna. Nawet świadomość, że Kitsune był moim początkującym kolegą nie zadziałała, jako hamulec.
— Ty mała suko! — ryknął.
Chwilę później poczułam, jak łapie mnie za kołnierz bluzki i, chociaż zawzięcie się szarpałam, pociągnął mnie w górę, a drugą ręką, zaciśniętą w pięść, wymierzył cios w okolice żeber. Krzyknęłam, rażona falą bólu. Mimowolnie znów poczułam łzy. Nim zebrałam się w sobie, moje plecy zderzyły się z frontowymi drzwiami. Spadłam na pośladki, zgięta w pół, wyjąca, z mdłościami. Zakryłam usta dłonią, przyciągnęłam do siebie kolana i, jak idiotka, wpatrywałam się w czubki swoich butów, zaledwie kątem oka dostrzegając jego wielkie kroki w moją stronę. Na moim czole wystąpiły kropelki potu. Nie rozumiałam czemu reagowałam w te sposób, jednak prawdopodobnie wszystko, co dziś się wydarzyło, ulatywało ze mnie pod postacią histerii i nie do końca rozważnych czynów. Jedyne usprawiedliwienie, które znajdowałam to takie, że z Kikkawą nie dało się pokojowo załatwiać spraw albo prowadzić dialog bez krzyków, gróźb i rękoczynów.
— Zajebię cię! — Machnął ręką w bok, rozcinając przestrzeń między nami. — Ciebie i tego twojego chłoptasia. Założę się, że było wam cholernie dobrze, co? Wpuściłaś go do swojego łóżka, między swoje uda. Jesteś zwykłą zdzirą! — Huknął mi prosto w twarz.
Odwróciłam ją w bok, zasłoniłam się rękami i tylko przez małą szparę między ramionami obserwowałam postać stojącą w tyle, daleko za plecami Kikkawy. Miałam na sobie długą do ziemi koszulę nocną, dłonie spuściła wzdłuż szczupłej sylwetki, a jej włosy okalały wychudzone, kościste ramiona. Patrzyła na mnie niewzruszona, podczas gdy ja łkałam, usilnie zaczerpując powietrza.
Wyglądała pięknie, ja żałośnie.
— Mamo… — wyrzuciłam z siebie. — Mamo, pomóż mi… Proszę…
Płakałam. Po raz pierwszy od trzech lat naprawdę się rozpadałam. Tłumiłam w sobie ten szloch, tę cholerną niemoc, aż do tego przeklętego momentu, w którym przyjdzie mi zapłacić za swój brak… Czego? Rozumu, instynktu samozachowawczego? To już było, już to kiedyś słyszałam. Midori ciągle mi powtarzała, że czasem zachowuję się, jakbym pstradała zmysły, na przykład wtedy, kiedy stawałam na krawędzi mostu i mówiłam: mam lęk wysokości, ale skok strasznie mnie kusi.
Junko nie zareagowała. Moja własna matka obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. Takim, które człowiek zarezerwował sobie dla brudnych, śmierdzących żebraków, od których czuć alkoholem. Powolnym krokiem wycofała się do sypialni, nie spuszczając ze mnie wzroku. Chociaż patrzyła na mnie, wiem co naprawdę kształtowało się w jej umyśle; obraz mnie, jako jej byłego męża, mojego prawdziwego ojca, rósł przez lata, zwłaszcza, gdy nie zbyt wiele myślałam, a więcej robiłam, pakując siebie i przy okazji ją w kłopoty. Jej miłość do mnie wygasła gdzieś po drodze, dając mi wolność oraz niezależność, którą najchętniej wyrzuciłabym do śmieci. Junko nie rozmawiała ze mną, nie chodziła na zakupy, nie interesowała się moimi ocenami. Była obok, zaś ja z dnia na dzień czułam się przy niej coraz bardziej samotna, zdana na łaskę Kikkawy, dlatego przyzwyczajałam się do jego arbitralnych rządów, łapiąc się chwil dających mi szczęście i głupiej nadziei o wyprowadzce z tego miejsca.
— Czego tam mamroczesz, ty kurwo?! Wyrzucenie cię stąd będzie za proste. Ten chłopak pewnie tego chciał, mam rację?! Chciał cię dla siebie, na własność! Nie zasługujesz nawet na miano taniej dziwki. W odróżnieniu od nich, tobie nikt nie płaci. — Czerpał ogromną satysfakcję z obrażania mnie.
Na jego ustach wystąpił szeroki uśmiech. Oblizał wargi, złapał mnie za włosy i zmusił do patrzenia na jego oblicze, pokryte tygodniowym zarostem. Nigdy nie był przystojny; przy długie włosy otaczały jego pooraną bliznami twarz, poza tym był barczystym, pozbawionym szyi typem stojącego pod sklepem nieudacznika.
Koło mojego pokoju zauważyłam przyczajonego Kitsune. Oczekiwał okazji na wybawienie mnie z opresji. Był lekkomyślny. Siedemnastolatek nie miał szans z zawodowym katem. Uśmiechnęłam się perfidnie, skupiając na sobie uwagę Kikkawy.
— Spieprzaj — wychrypiałam i w przypływie odwagi, zamachnęłam się do przodu.
Nasze czoła zderzyły się ze sobą w akompaniamencie mojego ponownego krzyku. Wyrwał mi garść włosów, kiedy zataczał się do tyłu, po czym zdezorientowany upadł, zaciskając dłonie na prześwitujących mu przez palce kosmykach.
Pochylałam się nad podłogą, opierając o nią nadgarstkami. Dyszałam ciężko, skronie pulsowały mi niemiłosiernie, obraz zamazał się przez gigantyczny ból, także łzy. Na kafelki pode mną kapały krople krwi; przyglądałam im się nie rozumiejąc czym są ani skąd się wzięły.
— Uciekaj, Kitsune — szepnęłam, błagając samą siebie, by mój głos był nieco bardziej wyrazisty.
Kikkawa już się podnosił. Nigdy nie widziałam go takim rozwścieczonym. Aura nadchodzącej rzezi emanowała z niego, jednak teraz było mi wszystko obojętne.
Nigdy się stąd nie wyrwę.
Nigdy nie pokonam Nasha.
Nigdy nie zobaczę Midori, Paina, Kagamiego.
Uśmiechnęłam się, zamaszyście ocierając twarz. Na koszuli pozostał mokry ślad czerwonej cieczy.
Nigdy nie zagram na międzyregionalnych.
Nigdy więcej nie powalczę z Takao.
Nigdy nie usłyszę śmiechu Kise, narzekań Aomine, pretensji Momoi i kapitana, zagrzewającego nas swoim Seirin, walcz!
Walcz.
Walcz...
— Walcz!
Huk, jęk, pył uderzający mi w oczy. Popatrzyłam w bok, obolała, półprzytomna. Kitsune trzymał Kikkawę za szyję, brutalnie dociskał go do ściany, podczas gdy czarnowłosy wydawał z siebie niezrozumiałe dźwięki. Chyba go dusił, bo ten próbował zwolnić stalowy uścisk blondyna, wierzgając przy tym nogami. Na twarzy młodszego nie pozostawał cień litości. Jeden kącik ust unosił do góry, do granic możliwości marszcząc swoje brwi. Górował nad moim oprawcą pod względem siły oraz szybkości. Stał lekko bokiem przez co widziałam jego nierówno unoszącą się klatkę piersiową, silnie napięte mięśnie, rysujące się pod czarną koszulką.
To, co najbardziej mnie zaniepokoiło, to krwista czerwień, która zasłoniła poprzedni delikatny odcień błękitu. Źrenice Kitsune były zwężone i wydłużone. Wzrok zabójcy spoczywał na już purpurowym Miroshim, wciąż walczącym o swoje jestestwo.
Głośno przełknęłam ślinę. Wciąż odczuwałam strach i skutki moich wybryków. Po walce z Madarą byłam wykończona, natomiast w tym momencie, czułam się, jak wrak. Nie potrafiłam stanąć na nogach, świat wokół wirował, zapoznając mnie z nowymi barwami. Nawet w takiej pozycji moja równowaga była zachwiana. Przechyliłam się i oparłam barkiem o ścianę.
Kitsune zaszczycił mnie spojrzeniem. Skrzywiłam się na widok nadmiaru nienawiści w nim. Wtedy chłopak gwałtownie się zmieszał. Wyglądał na zaskoczonego, bardziej przerażonego ode mnie. Powoli opuścił ramię, wciąż hipnotyzując mnie sobą, po czym wycofał się kilka kroków w tył. Kikkawa zaczął kaszleć, słaniając się na wszystkie możliwe strony. Nie dramatyzował, Kitsune naprawdę pokazał mu, że nie warto z nim zadzierać. Gdy o tym pomyślałam, poczułam ulgę.
Kitsune porwał z ziemi swoją motocyklową kurtkę, klnąc pod nosem. W oka mgnieniu znalazł się obok, chwycił za ramię, postawił do pionu. Nie trudziłam się, by powstrzymać jęk.
— Możesz iść? — mówił, jakby gdzieś się spieszył.
Nic nam na razie nie groziło. Kikkawa podkulił ogon i poszedł się wylizać.
— Co to było? — zapytałam, mamrocząc.
Zdania w mojej głowie nie chciały sklejać się w sensowną całość. Wypowiedzenie trzech słów kosztowało mnie więcej, niż chłopak potrafił sobie wyobrazić. Przymknęłam powieki, swoją drogą nawet rzęsy mnie bolały.
— Chyba masz wstrząs mózgu. Musimy jechać do szpitala. — Zarządził, co wyjątkowo mi się nie spodobało.
— Ts, nie ma opcji. — Próbowałam postawić krok na przód, zgięłam się pod własnym ciężarem i wpadłam w jego ramiona.
Bez problemu podniósł mnie, na ramię zarzucił mój plecak i wyszedł na klatkę schodową, zeskakując po dwa stopnie na raz. Nocne powietrze orzeźwiło mnie na tyle, abym szeroko otworzyła oczy.
Pulsowanie w czole wzmagało się z każdą kolejną sekundą. Co gorsza, znów nabrałam ochoty usiąść i zwyczajnie się rozpłakać. Złapałam się za głowę w miejsce, gdzie wcześniej spoczywała łapa Kikkawy. Zagryzłam dolną wargę, ciesząc się, że Kitsune jest zaangażowany w transportowanie mnie na motocykl, a nie patrzenie na ten obrazek nędzy i rozpaczy. Zaśmiałam się pod nosem.
— Dasz radę się mnie trzymać, prawda? Będę jechał powoli, obiecuję. — Głos miał lekko drżący.
Za bardzo przejmował się tym, co zrobił. Powinnam była mu podziękować za ocalenie mi tyłka. Jak zwykle nawaliłam na tej płaszczyźnie.
— Spadnę — odparłam beznamiętnie. — Nie mam siły, Kitsune.
— W takim razie cię przywiążę. — Posłał mi rozbrajająco szczery uśmiech.
Błękit ponownie mnie powitał. Miłe ciepło rozeszło się od mojego podbrzusza, aż po całym ciele.
Ta czerwień.
— Pewnie mi się przewidziało — szepnęłam na tyle cicho, że mnie nie usłyszał.
Wtuliłam twarz w jego ramię, a potem pozwoliłam, żeby linka holownicza oplotła nasze ciała, złączając na jakiś czas. Mimo to moje ramiona trzymały się go; ot tak, aby wiedzieć, iż nadal jest koło mnie.
— Aj, strasznie to wygląda. Nie wierzę, że urządziłaś się tak na własne życzenie. — Yume przycisnęła mi do czoła wacik nasączony wodą utlenioną. Syknęłam, rozeźlona jej ciągłymi wypowiedziami. — Musisz mi koniecznie opowiedzieć, jak do tego doszło! — Ekscytowała się podczas, gdy mój ból fizyczny był zastępowany przez ten egzystencjonalny.
— Yume!
Haizaki niespodziewanie wkroczył do środka. Ramiona splecione miał na piersi. Ubrany w biały podkoszulek i czarne bojówki, wydawał się chudszy, niż zwykle. Zauważyłam też, że jego skóra była niemal przezroczysta, a podkrążone i sine oczy nie przywodziły na myśl dobrych wieści.
— Nie męcz jej — powiedział łagodniejszym tonem.
Podziałało. Dziewczyna szybko założyła mi bandaż na czoło; talię obwiązała dużo wcześniej, przejęta sytuacją, kiedy Kitsune półprzytomną wnosił mnie na piętro garażu. Od tamtej pory nie zamienił ze mną ani słowa. Zaszył się w swojej samotni pośród niezliczonych marek samochodów. Chociaż wmawiałam sobie, że zrobił dla mnie wystarczająco dużo, byłam zła, że go tutaj nie ma.
Blondynka zabrała apteczkę i ciekawa oglądając się za ramię, opuściła pomieszczenie, które dobijająco przypominało szpitalną salę. Postawiono tu trzy łóżka z białą pościelą, wszędzie walały się puste opakowania po lekach, a ja siedziałam na okrągłym krzesełku, obok czegoś, co kiedyś zapewne było noszami. Ściany pomalowano na jasnoniebieski kolor, który drażnił mnie w świetle lampy fluorescencyjnej. Zmarszczyłam brwi, kiedy Haizaki usiadł na ów noszach i popatrzyła na mnie swoim zagadkowym spojrzeniem.
— To zaskakujące, że w tygodniu próby, kiedy ważą się twoje losy na moim boisku, robisz wszystko, czego nie powinnaś. — Zaśmiał się bez cienia wesołości.
Typowe dla niego zagranie. Najpierw mnie sprowokuje i zmusi do rozmowy z nim, by potem wyciągnąć swoje pokręcone wnioski. Prychnęłam, przewracając oczami.
Odetchnąwszy głęboko, potarł o siebie dłonie. Powoli ruszał nogami zwisającymi z jego siedzenia.
— Wylecę? — Odważyłam się wreszcie.
— Nie.
— Aha.
Nie stać mnie było na podziękowania, kolejne litry łez czy uśmiechy. Kompletnie pusta wgapiałam się w przeciwległą ścianę, oczekując od niego jakiejś większej wypowiedzi, która, jak na złość, nie nadchodziła.
— Przykro mi z powodu Midori. — Na znak skruchy spuścił głowę w dół.
— Myślę, że nie. — Wzruszyłam ramionami. — Nie ma szans jej odbić, prawda? — Jęknęłam zrozpaczona.
Uczucia powracały do mnie ze zdwojoną siłą. Ktokolwiek powiedział, że zawsze się tak dzieje, gdy odkładamy je do szufladki, miał pieprzoną rację.
Haizaki głęboko się zastanawiał, zagryzając swoją dolną wargę. Odchyliłam się do tyłu, katując nową dawką bólu. Należało mi się, szczególnie za odpuszczenie sprawy Midori.
— Aki mi mówił — oznajmił nagle. — Postawiłaś się Jasonowi, nie będąc świadomą, iż ten człowiek to prawa ręka samego Golda. Gdybym teraz cię zostawił, umarłabyś w przeciągu tygodnia. Z drugiej strony stawiasz nas w opozycji do samego Nasha.
— Oczekiwałeś, że ją oddam?! Że na pożegnanie pokażę jej środkowy palec?! Czego ty ode mnie chcesz, Haizaki?! — wybuchnęłam, zrywają się z miejsca.
Wymachiwałam rękami, wypluwając z siebie kolejne słowa podczas, gdy Shougo przybrał kamienną twarz, gromiąc mnie wzrokiem. Nie wypadało mi krzyczeć na szefa, ale miałam głęboko w poważaniu, co się ze mną stanie. Byłam bardzo blisko załamania; czułam się, jakbym szła po cienkiej linie, oscylując między obiema przepaściami.
Złapał mnie za przód koszuli i mocno potrząsnął, nie przejmując się moim stanem zdrowia. Wbiłam mu paznokcie w nadgarstek, po czym z wrogością popatrzyłam mu w oczy.
— Czego ty oczekujesz? Mam pomóc Piętnastce się pozbierać? Mam iść na wojnę z Nashem? Zgoda, ale co z tego będę miał? Zapłacisz mi? Dasz większą strefę wpływów? Nie ośmieszaj się w moich oczach, Natsu — powiedział błagalnie.
Był czymś zmęczony, może znudzony. Poznałam się po nim od razu. Haizaki często się zmieniał, był niczym kameleon, który idealnie dopasowywał się do otoczenia. Mimo to pewne gesty i mimika pozostawały z nim zawsze, cokolwiek by nie zrobił.
— Origami nie wytrzymała i się ze mną skontaktowała. — Wyznał, nim zaczęłam w myślach oskarżać któregoś z informatorów o wydanie mnie. — Jeśli mam rozpętać wojnę, muszę wiedzieć przez co, dla kogo i po co. Muszę, bo inaczej nie będę w stanie usprawiedliwić żadnej śmierci.
Wstrzymała oddech, rozluźniając uścisk.
— Nie ma innego sposobu, niż wojna? — wydukałam.
— Jest wiele dróg. Tylko kilka właściwych, ale każda zbierze ofiary. — Odgarnął mi kosmyk z czoła. Jego czułość była niespotykana; traciłam grunt pod nogami. — Możemy się przyglądać i czekać, możemy dać sobie z tym spokój, możemy spontanicznie zaatakować, ale możemy też zbierać informacje i rozpocząć przygotowania. — Delikatnie się uśmiechnął. — Gramy w jednej drużynie, takiej, która przyjmuje wszystkich i nie odpuszcza nikogo. — Wciąż głaskał mnie po głowie. Uwielbiałam to. Natychmiast rozluźniłam się, uspokajałam oraz ogarniał mnie przyjemny letarg, jakbym dryfowała.
Odwzajemniłam uśmiech. Jego rękę przycinęłam sobie do czoła, oddychając miarowo. Czerpałam energię z tej chwili. Syciłam się powracającą nadzieją, która wsiąkała we mnie, podbudowując moje wewnętrzne ja.
— Jesteś silniejszy od innych, Haizaki — szepnęłam. — Dlatego zostałeś szefem.
— Urocza jesteś, kiedy próbujesz się podlizywać. — Wyminął mnie i doszedł aż do drzwi. — Radziłbym porządnie naostrzyć katanę. — Złośliwie uniósł kąciki ust.
Coś zabłysło w jego oczach; Haizaki nie bez powodu zajmował swoje stanowisko. Był uzdolniony, pewny siebie i przebiegły. Grał, jak prawdziwy zawodowiec, ale wierzyłam, że to nie jedyne, co potrafił.
Ochoczo kiwnęłam głową, zsuwając się z krzesełka. Wyminęłam go z wysoko uniesionymi kącikiami ust. Koniecznie musiałam znaleźć Kitsune, bez którego pewnie by mnie tu nie było. Zbiegłam po schodach w dół, przeszłam przez wąski korytarz wyłożony drewnianymi panelami i wpadłam do obszernego, czystego garażu. Z każdym krokiem guz na głowie boleśnie dawał znać o swojej obecności, ale usilnie to ignorowałam.
Znalazłam go dopiero przy trzecim aucie. Kucał, zmieniając przednią oponę po mojej prawej. Zawahałam się przez chwilę, potem podeszłam i lekko szturchnęłam go w ramię. Wzdrygnął się zaskoczony.
— Co tu robisz? Powinnaś odpoczywać. — Spochmurniał.
— Przyszłam ci podziękować za ratunek i w ogóle — jąkałam, unikając kontaktu wzrokowego.
To nie tak, że się tego wstydziłam. Po prostu wiedziałam, że jeśli znowu zanurkuję w ten pociągający błękit, mogę się już z niego nie wynurzyć.
Kitsune zmieszał się, nerwowo drapiąc po karku.
— Gdybym tego nie zrobił, Uchiha by mnie dopadli. Obaj bardzo cię polubili, to widać, Satori. — Wsunął dłonie do kieszeni szarych dresów i przeniósł ciężar ciała na lewą nogę.
Wyglądał beztrosko, ale coś w jego zachowaniu nie dawało mi spokoju.
— Na moim miejscu postąpiłabyś tak samo.
— Pewnie tak — szepnęłam.
Moja ręka sama powędrowała do jego ciepłego policzka i objęła go, trochę opiekuńczo, trochę z czułością. Pod wpływem dotyku zmrużył oczy, by zaraz przekręcić głowę, mocniej dociskając moje opuszki do swojej skóry. Ostrożnie złapał mnie za dłoń; jego własna była duża, silna i szorstka. Staliśmy tak wpatrując się w siebie nawzajem.
— Nie chcę, żebyś tam wracała — powiedział na wydechu.
Zamrugałam kilkakrotnie.
— To mój dom.
Kłamca.
— Nazywasz to domem?! — warknął.
Jego wzrok stał się ciemniejszy. Nic tak naprawdę nie rozumiał, mimo to dalej trzymał mnie za rękę, mocniej, niż poprzednio. Dociekliwość w jego oczach sprawiała, że czułam się małą, wyjątkowo bezbronną dziewczynką.
I znów przeszkodziły nam otwierające się drzwi. Madara oraz Sasuke znaleźli się obok nas, zanim zdążyłam oddalić się od blondyna. Młodszy Uchiha posłał mu wyzywające spojrzenie spod grzywki kruczoczarnych włosów. Madara porozumiewawczo po szturchał mnie łokciem w żebra, na szczęście te zupełnie zdrowe. Prychnęłam, oddalając się od Kitsune.
— Szef zarządził zebranie. Podobno coś się stało, przed chwilą dotarła do niego informacja. — Sasuke zaborczo pociągnął mnie za ramię w stronę kuchni, gdzie zwykle zbierali się wszyscy.
Obejrzałam się na mojego wybawcę, który ściszonym głosem rozmawiał o czymś z Madarą i, sądząc po jego minie, nie była to przyjemna konwersacja. Z początku ociągałam się, ale uścisk Hebiego stawał się pewniejszy, więc przyspieszyłam kroku, ledwie za nim nadążając.
Weszliśmy do pomieszczenia. Przy stole oczekiwano tylko na naszą czwórkę. Każdy miał swoje stałe miejsce toteż usiadłam tam, gdzie zawsze, po lewej stronie Madary, który razem z Kitsune zjawił się kilka minut po nas. Blondyn emanował rozdrażnieniem i złością, za to ja marzyłam o łóżku. Był środek nocy; od samego rana miałam nieciekawy dzień, a pod koniec zepsuł się całkowicie, niszcząc i mnie. Musiałam się pogodzić, że na boisku nie ma czasu na wytchnienie czy odpoczynek, jeśli chce się to je zachować.
Aki znajdował się blisko Haizakiego, z nosem utkwionym w telefonie szybko pisał wiadomości do kogoś. Na jego czole pojawiły się dwie zmarszczki. Natomiast sam Shougo wpatrywał się w tylko sobie znany punkt nad naszymi głowami i zawzięcie milczał, nadając grozy całej sytuacji. Nawet Madara i Kaszalot byli dziwnie przejęci, bo nie kłócili się między sobą o to, kto nadal nie wyszedł z wprawy.
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Nie miałam siły więcej pytać i oczekiwać wyjaśnień. Wolałam poczekać, jak pozostali.
Wreszcie po ciążących na nas sekundach, Haizaki odchrząknął dość ostentacyjnie.
— To będzie kurewsko długa noc — zaczął z cwaniackim uśmieszkiem. — Jak sami najlepiej wiecie, Nash jest w Japonii i prawdopodobnie nieco za bardzo mu się tu spodobało. — Zaśmiał się pod nosem. — Co więcej, jedno z boisk zostało zniszczone.
Wraz z jego słowami rozeszły się niezrozumiałe dla mnie szepty. Tylko nieliczni wyglądali, jakby mało ich to obchodziło; pewnie Pies albo Hebi sprzedali im odpowiednie newsy.
— W dodatku, dostawa przypłynęła wcześniej, niż zwykle i ludzie Golda zamierzają się do niej dobrać. — Westchnął przeciągle i przeczesał swoje włosy, bardziej je roztrzepując.
Zabrał ze stolika mapę i rozwinął ją mniej więcej na środku stołu. Czarne kółka widniały w poszczególnych uliczkach okalających port stolicy.
— Podzielę was na dwuosobowe grupy. Część z was będzie kimś w rodzaju zwiadowców i ochroniarzy, reszta zajmie się szybkim przetransportowaniem ładunku, jasne? Inni zostaną na Trzynastce i będą pilnować boiska. Obawiam się towarzystwa.
Nie poznawałam go. Był cholernie zdeterminowany; dostrzegałam to w jego wyrazie twarzy i zacięciu w oczach. Haizaki musiał pogodzić się z widmem konfliktu, które coraz wyraźniej pojawiało się na horyzoncie, zwiastując najgorsze.
— Madara, ty i Kistune pójdziecie na pierwszy ogień. Jesteście dobrzy, więc weźmiecie po jednym aucie na łebka. Zawiezie was Pies z Satori. Kaszalot, jako wsparcie zabierzesz Hebiego. Ja pojadę z Shukaku. Dziewczyny razem z Akim zostaną tu, będą nas informować na bieżąco.
Samochody.
Ryzykujemy dla tak banalnej rzeczy, jednak gdyby przyjrzeć się temu z innej strony, Trzynastka była obstawiona drogimi, sportowymi autami nieznanego pochodzenia. Madara odpowiadał za warsztat, a więc Haizaki musiał porozumiewać się z zagranicznymi przemytnikami.
W duchu zaśmiałam się histerycznie. Nasz mały świat był zwyczajnie chory; popieprzona, zagubiona, szukająca wrażeń społeczność, od której nie dało się od tak uwolnić. Sama byłam tego najlepszym przykładem. Niby grałam w szkolnej drużynie, niby urwałam kontakt z ulicą, ale nie było dnia, żebym nie wracała do nich myślami, a kiedy człowiek tęskni, popada w monotonię i melancholię. Przestało mnie obchodzić szkolne życie, ponieważ w porównaniu z tym, jakie prowadziłam u boku Origami, wypadało jako pozbawione smaku.
— Na wszelki wypadek wymieńcie się numerami telefonów. Kontaktujemy się od razu po rozpoznaniu, że coś jest nie tak. Wszyscy mamy wrócić w jednym kawałku, jasne?! — krzyknął.
Zlustrował wzrokiem głównie chłopców, którzy aż palili się do wyjścia stąd i wykonania jakiejś roboty. Po tylu tygodniach czekania wreszcie dano im wolną rękę. Madara uśmiechał się szeroko; to nie zwiastowało niczego dobrego. Ten mężczyzna lubił mieć krew na rękach, jarało go niebezpieczeństwo i adrenalina. Trudno się dziwić, siedział na ulicy dłużej, niż ktokolwiek obecny w tym pomieszczeniu, to też całe środowisko scaliło się z nim, tworząc mieszankę iście wybuchową.
— Teraz jazda! Do świtu zostało kilka godzin, kto wie, ilu ludzi Nasha na nas tam czeka. Zabierzcie broń, ile tylko zdołacie. I myśleć, panowie, myśleć — popukał się palcem wskazującym w skroń.
Zgodnie kiwnęliśmy głowami. Czym prędzej pobiegłam na górę, gdzie w czymś na wzór salonu zostawiłam swoją katanę. Nie było, co się oszukiwać. To była moja jedyna broń, którą sprawnie władałam. Miałam tak słabego cela, że strzelanie z pistoletu czy rzucanie nożami wykraczało poza ubogi wachlarz moich możliwości. Poza tym nie mogłam zapomnieć o swoim wrodzonym talencie do blokowania umiejętności. Moje drugie ja pojawiało się zawsze, gdy zagrażało mi coś cholernie potężnego; ona to wyczuwała, wiedziała, że obie możemy zginąć.
Wyjęłam ostrze z pokrowca po gitarze. Należał do Midori, Podarowała mi go po tygodniu od zakupienia swojej gitary. Szybko znudziła się brzdąkaniem; wolała wyjść na świeże powietrze i pograć ze mną w koszykówkę, zamiast zapamiętywać nuty oraz fragmenty piosenek.
Palcami przesunęłam po szorstkim materiale.
Midori.
Przytknęłam go do ust. Wciąż pachniał jej słodkimi perfumami. Spryskiwała go co jakiś czas, tłumacząc, iż może w ten sposób nie będę używała katany do własnych celów, bo będę czuła jej obecność przy mnie. Bawiła mnie jej powaga, ale rozumiałam jej myślenie, gdy ktoś mnie denerwował. Ten zapach zapalał w moim umyśle małą lampeczkę pod tytułem nie zawiedź jej.
Wyszłam za zewnątrz i wsiadłam do samochodu, o którego drzwi opierał się Pies, tlący papierosa. Wyglądał na zniecierpliwionego. Posłałam mu przepraszający uśmiech, po czym, uważając na głowę, usiadłam z tyłu, tuż obok blondwłosego mechanika.
Kitsune podparł policzek pięścią i zapatrywał się na coś za szybą. Sama odwróciłam wzrok, nagle zraniona jego obojętnością wobec mnie. Katanę położyłam równo na kolanach. Ruszyliśmy z piskiem opon, ale mimo moich wcześniejszych wyobrażeń na temat zadań grupowych, cały nasz skład pogrążony został w głębokiej zadumie. Pies skupiał się na drodze; jechał szybko, ale jednocześnie jego pewność siebie za kierownicą, wzmacniała moje poczucie komfortu. Madara bawił się małym scyzorykiem, chował go i z cichym kliknięciem wyjmował.
W tym momencie każdy z nich traktował to, co działo się wokół boiska nad wyraz poważnie. Na co dzień żartowali sobie z wyznaczonych im misji oraz samej śmierci, ale powoli docierało do mnie, iż przybierali na twarzach maski. Aby ich życie nie zamieniło się w smętny dreszczowiec, śmiali się. Kiedy natomiast przychodziło co do czego, wykazywali się pełnym profesjonalizmem. Podziwiałam ich za to. Pies, Madara, Kitsune, a także reszta odgrywali na Trzynastce wyznaczoną im rolę, dając z siebie sto procent. Byli filarami naszej “rodziny”, istotnymi elementami układanki, bez których całość nie miałaby sensu, nie byłaby dokończona.
Otworzyłam dłoń. Stempelek nadal był widoczny, ale przydałoby się go nieco odświeżyć. Skrzywiłam się na myśl o zabiegu przeprowadzonym przez Haizakiego.
Znowu będzie się znęcał.
Marudziłam tak dopóki obok mnie nie pojawiła się inna dłoń. Wewnątrz niej widniała taka sama liczba, jak u mnie. Zaskoczona uniosłam oczy na jej właściciela. Przechylał głowę w bok, speszony, lekko zarumieniony. Uśmiechał się przy tym delikatnie. Wskazał podbródkiem na swoją rękę i poruszył palcami, jakby udawał, że coś łapie.
Wtedy do mnie dotarło.
Wsunęłam dłoń do środka, a nasze opuszki przyjemnie się ze sobą splotły. Kąciki ust uniosły mi się, przez co szybko musiałam skryć się pod kotarą włosów. Wykorzystując prześwity między kosmykami zauważyłam, że on znów patrzy gdzieś za okno, podziwiając ciemne zakamarki Tokio.
Kitsune wiedział o mnie dużo więcej, niż pozostali. Miał świadomość, jak beznadziejnie wygląda moje życie, co zazwyczaj dzieje się w moim domu, kiedy robię najprostsze rzeczy źle, a w mniemaniu Kikkawy i mojej matki, ja nawet dobrze oddychać nie potrafiłam.
Ale Kitsune tak nie myślał. Nie wiem, co by się stało, gdyby poszedł na ustępstwa i poczekał na mnie na dole. Pewnie już bym się nigdy nie zjawiła. Stanął w mojej obronie, ryzykując własnym zdrowiem, może życiem. Ojczym był człowiekiem nieobliczalnym, sadystycznym i wprost obrzydliwym. Znęcałby się nad blondynem, zanim dobrałby mi się do skóry.
Wzmocniłam uścisk i oparłam potylicę na wezgłowiu. Na chwilę przymknęłam powieki, wracając do czasów, kiedy było naprawdę dobrze.
<>
— Rany, ale nuda.
— Tja, nic mi nie mów, Midori,
Wpatrywałam się w ekran telefonu, grając w jakąś durną gierkę, podczas gdy ruchliwe metr pięćdziesiąt obok mnie, znajdowało różnorakie sposoby na położenie się na zaledwie kilkunastu centymetrach wolnego miejsca.
Odłożyłam telefon na biurko i przeciągnęłam się w górę. Chinatsu mamrotała coś pod nosem, chyba śpiewając piosenkę z ostatnio obejrzanej przez nas bajki. Mimo mijających lat z Natsu było coraz gorzej.
— Chcę móc błyszczeć… — nuciła.
Zaśmiałam się, po czym ostentacyjnie poklepałam ją po ramieniu, jakby właśnie wydarzyło się coś nieprzyjemnego.
— Mam pomysł, na który pewnie się nie zgodzisz — zagadnęłam do niej, robiąc maślane oczka.
Oczywistym był fakt, że Chinatsu nie dałaby się nabrać na takie zagrywki. Im bardziej ludzie naciskali na nią, tym ona chętniej odmawiała, czerpiąc z tego niezrozumiałą dla mnie satysfakcję. Prawdę mówiąc miała cholernie luźne podejście do życia; nie przejmowała się innymi ludźmi, ufała stałemu gronu przyjaciół, wysnuwała własne teorie na temat całego świata i pozwala sobie oraz innym na każdy rodzaj przyjemności, ulegając pokusom.
— Pójdziemy na lodowisko? — wypaliłam w końcu.
Ku mojemu zaskoczeniu uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach coś błysnęło.
— Jasne!
— Serio?
— No. Nauczysz mnie jeździć. — Podekscytowała się, zerwała z miejsca i pobiegła do mojego pokoju. — Tylko ciepło się ubiorę, żeby mi tyłek nie zmarzł — wykrzyczała.
Pokręciłam głową. Chinatsu miejscami zachowywała się, jak dziecko. Może to dlatego pojedyncze czynności ją uszczęśliwiały i nigdy też nie potrafiła się w pełni skoncentrować. Jej umysł biegł własnym, niedoścignionym dla kogokolwiek torem.
— Mam tylko jedną parę łyżew — wyznałam na początku, aby potem się nie wściekała.
— Trudno. — Wzruszyła ramionami.
Sześć warstw ubrań potem siedziałyśmy przy małym, zamarzniętym stawie. Mocno zawiązywałam łyżwy na stopach Natsu, starają się, by nie przeszkadzało jej, że są aż trzy rozmiary za duże. Jej radość mimo zauważalnego w oczach strachu, ciągle wzrastała.
Pomogłam jej wstać, sama ślizgając się w zwykłych trampkach. Początki było trudne, Chinatsu nie ptrfaiła utrzymać równowagi, odchylała się do tyłu, ale z czasem, kiedy bardziej skupiała się na rozmowie, szło jej lepiej. Sama zaczęła jeździć po jakiejś godzinie ćwiczeń, kiedy powiedziała jej, iż nogi musi mieć ułożone, jakby chciała wyminąć przeciwnika na boisku; powinna lekko ugiąć kolana i plecy. by się nie przewrócić.
Śmiałyśmy się ciągle, szczególnie, gdy to bardziej ona podtrzymywała mnie, niż ja ją, jak na początku zakładałyśmy. Następnie kazałam się gonić. Wyzywała mnie od pierdolonych sadystów, ale za którymś razem udało jej się złapać rąbek mojej bluzy i przypadkiem wykręcić dwa palce.
— Kagami też umie jeździć, wiesz? — oznajmiła, zerkając na mnie w znaczący sposób. — Moglibyście pójść razem na lodowisko, u mnie kiepsko z czasem, sama wiesz.
— Przez Origami — burknęłam.
Zostawiłam ją w tyle, ale ona się nie wywróciła. Zwolniła tempo, dostosowując je do swojego ciała. Milczała.
Szeroko otworzyłam oczy. Leżałam na czymś miękkim, a wokół mnie panowała ciemność. Jedynie wąska strużka światła przedostawała się pod ciężkimi, metalowymi drzwiami. Zsunęłam nogi z trzeszczącej pryczy i natknęłam się na ten wzrok. Przepełniony bólem zabijał mnie od środka.
Włosy miał w nieładzie, poprzyklejane do czoła oraz skroni, gdzie widniały krwawe plamy. Podbite oko, spuchnięty policzek i zapadnięte oczy to dopiero początek tego, co mu zaserwowali. Była pewna, że kiedy nie mogli mnie znaleźć, za cel obrali Kagamiego.
Ze szlochem rzuciłam mu się na szyję, wciskając twarz w jej zagłębienie. Przycisnął mnie do siebie, ściśle obejmując ramionami. Drugą ręką głaskał mnie po głowie, szeptając słowa otuchy.
Płakałam. Wyłam z niemocy, z mojego położenia, z faktu, że nie wiedziałam dlaczego właśnie my.
Kagami zachowywał stoicki spokój. Pewnie zdążył już swoje przeboleć, bo chociaż każdy człowiek jest zwierzęciem społecznym, lepiej płacze się w samotności. Odsunęłam się od niego, po czym gładziłam po twarzy. Uśmiechał się, dodając mi sił.
Za ścianą usłyszeliśmy hałasy. Czyjeś krzyki niosły się echem między tunelami. Podejrzewałam, że zaciągnięto nas do jakiejś podziemnej meliny, gdzie trudno byłoby nam uciec bez narażania się na zobaczenie przez ludzi tego potwora.
Wstrzymała oddech, kiedy owa osoba pojawiła się z latarką w dłoni. Poświecił nam centralnie w oczy; zaklęłam pod nosem, z trudem wstając na nogi. Taiga miał z tym jeszcze większy problem. Musieli nieźle go katować.
Cień padał na jego wąską, porcelanową twarz. Kąciki ust miał bezczelnie i cwaniacko uniesione; bawił go widok naszej nieporadności. Przeszedł kilka kroków do przodu. Był łatwym celem; samotny, bez broni.
Zbyt łatwym.
Ściągnęłam brwi, wyobrażając sobie co by zrobiła Chinatsu. Z pewnością zaczęłaby wydzierać się na mężczyznę, który bezpodstawnie zamknął ją Bóg wie gdzie. W ten sposób kupiłaby sobie trochę czas, szybko przeanalizowała sytuację i rzuciła na Nasha, starając się go zdezorientować, a potem pokonać. Natomiast nowa Natsu, to jest Kami lub Satori, nie dałaby się mu sprowokować. Stałaby i przyglądała się mu, oczekując wyjaśnień, doszukując się na jego ciele jakichkolwiek słabych punktów, które mogłaby wykorzystać na swoją korzyść.
Żadne z tych rozwiązań nie było dla mnie w pełni dobre. W odróżnieniu od Chinatsu moje umiejętności polegały głównie na sile fizycznej, czasami posiłkowałam się ścisłym umysłem. Jednak nie potrafiłam wcielić się w drugiego człowieka, przewidzieć jego intencji oraz zamiarów; moje psychologiczne podejście leżało w gruzach.
— Moja ulubiona para razem. Czyż to nie piękne? — Opuścił dłoń z latarką, oświetlając mały fragment kamienia, na którym staliśmy.
— Wypuść nas. — Kagami zapobiegawczo zasłonił mnie swoim ciałem
Przypominał zwierzę szykujące się do skoku. Przerażona jego instynktowną śmiałością, złapałam go za nadgarstek, raniąc go paznokciami.
— Marzenie ściętej głowy. — Rozłożył muskularne ramiona. W jego głosie usłyszałam ostrzeżenie.
— Ty sukinsynu — wycharczał Taiga.
W jednej sekundzie Gold znalazł się przy nim, wbijając mu kolano pod klatką piersiową. Kagami wypluł strużkę krwi i krzyknął, przyjmując kolejny cios, tym razem z pięści, prosto w policzek. Rozszerzyłam oczy, zasysając powietrze. Nie byłam w stanie dostrzec momentu, w którym Junior się poruszył, pokonując dzieląca nas odległość. Nie zdradziło go napięcie mięśni, wzrok, kompletnie nic nie wskazywało na to, co zamierzał zaserwować Kagamiemu w podziękowaniu za jego niewyparzony język.
Doskoczyłam do nich i mocno chwyciłam Nasha za ramię. Zaparłam się piętami o podłogę, ciągnąc w swoją stronę. Zwrócił na mnie swój przepełniony litością oraz zażenowaniem wzrok.
— Proszę… przestań… — wyłkałam.
Kagami nie poruszał się. Leżał w pozycji embrionalnej, jego klatka piersiowa z trudem się unosiła. Mamrotał coś pod nosem, ale nie byłam pewna, czy to przypadkiem nie jego świszczący, nierówny oddech. Przełknęłam gigantyczną gulę w gardle.
— On nie chciał, przysięgam.
Nie zdawałam sobie sprawy, że krzyczę. Byłam rozhisteryzowana. Jak w ogóle mogłam myśleć, iż zamienię się w Chinatsu? Właśnie do takich sytuacji ona została stworzona. Jej zwykle leniwy umysł reagował na bodźce typu adrenalina, złość czy zagrożenie.
Nash złapał mój podbródek w dwa palce, szybko unosząc go do góry. Omal nie zadławiłam się własną śliną. Odchrząknęłam. W jego oczach nie było wrogości, ale czyste zafascynowanie.
— Jak taka ładna kobieta wytrzymuje w jego towarzystwie? — zapytał ściszonym głosem.
Rób, co kazała Satori.
— Z trudem. — Wysiliłam się na poważny ton.
Serce krwawiło mi, kiedy to mówiłam. Wydawało mi się, że będąc tak blisko, Nash usłyszy, jak pęka mi na kawałki i sypie się pod moje nogi, bardziej niszczejąc.
— Tak właśnie sądziłem.
Opuścił pomieszczenie, rzucając za siebie dwa ostatnie spojrzenia. Jedno pełne pogardy dla Kagamiego i to, przeznaczone dla mnie. Dziwnie ciepłe, intrygujące, jakby z podłego lwa, zamienił się w wyjątkowo potulną owieczkę.
Wtedy dotarło do mnie, jak silny umiał być Nash. W dodatku miał wiele twarzy; był dobrym kłamcą i aktorem. Wzdrygnęłam się, czując piekący ból w miejscu, gdzie jego palce zetknęły się z moją skórą.
Podeszłam do Kagamiego, przyklęknęłam przy nim, po czym położyłam się, obejmując jego szerokie plecy.
— Nie martw się — gładziłam go po włosach — ona nas uratuje.
I już sama nie wiedziałam, ile kłamstw jestem w stanie jeszcze mu powiedzieć, w ile naprawdę uwierzyć.
Od autorki: Wow, znowu trafiła mi się tutaj zbyt
długa przerwa, więc chyba znowu powinnam przeprosić. XD Miałam wrażenie, że cholernie mocno smęciłam w tym rozdziale, ale chciałam już pozamykać pewne sprawy. ;) Zaraz kończą mi się ferie, strasznie nad tym ubolewam, zwłaszcza, że było zimno, więc zamiast grać w kosza, jeździłam sobie na łyżwach na jakimś stawie. xDDD
Jak sami widzicie na blogu pojawiła się muzyka. <3 Ten utwór nie jest specjalnie porywający, ale tekst trochę pasuje do tematyki, mnie i przede wszystkim samej Chinatsu, także nie mogłam się powstrzymać przed umieszczeniem go tutaj. Mam nadzieję, że się spodoba. xD
Już niedługo pojawi się nowy szablon. Mayako kazała mi złożyć zamówienie, bo jej się zachciało coś dla mnie zrobić. Cóż, nie odmawiam, hihi. Fajnie by było, gdybym zobaczyła tutaj jakieś komentarze *oczy szczeniaka*. Nie, ja wcale nie nalegam. xDDD Czy tylko mnie akapity tak bardzo lubią denerwować? -.-
Do zobaczenia niedługo.
Yakiimo.
Najmocniej przepraszam, jeśli moje krótkie komentarze nie wyrażają tego, co czuję po przeczytaniu rozdziałów, ale taka własnie ich rola. BO JA SAMA NIE WIEM CO CZUJE. ROBISZ MI W GŁOWIE TAKI ROZPIERNICZ, ŻE SAMA NIE WIEM. Choć mogłabym to uczucie porównać do tego, które towarzyszyło mi podczas czytania "Dziewczyny z pociągu" P. Hawkins.
OdpowiedzUsuńTakże pisz dalej, bo tak między nami, chyba lubię ten rozpiernicz. XDDD
PS. Matko i córko, ta piosenka genialnie pasuje do tego bloga. IDEALNIE.
UsuńWIEM, JAK TYLKO JĄ USŁYSZAŁAM TO SIĘ ZAKOCHAŁAM I POMYŚLAŁAM, ŻE BĘDZIE DOPEŁNIENIEM TEJ HISTORII. XDDD
UsuńNie wiem z czyj ja ci robię rozpiernicz. xD Miejscami to wszystko wydaje mi się oklepane, schematyczne, nudne, no słowem do dupy. xD
„Usiadłam obok niego, na małym barowym krzesełku. Swoją drogą uwielbiałam takie. Nogi śmiesznie wisiały mi w powietrzu, co nie umknęło uwadze Kitsune (ZAWSZE WIDZĘ KURAMĘ JAK CZYTAM KITSUNE XDD). Rzucił pod moim adresem kilka kąśliwych, ale zabawnych komentarzy, które zignorowałam oraz szybko zapomniałam.” Nienawidzę tego cholernego lisa. Sama jestem kurduplem, więc moja dusza krwawi. XD
OdpowiedzUsuńMiałabym taką drobną uwagę, zanim przejdę do fabuły. Poprawna forma to „z powrotem”, a nie „spowrotem”. :D
Nie wiem czy już o tym pisałam (wydaje mi się, że nie) ale bardzo „zgrabnie” wplotłaś postacie z dwóch różnych anime. Wszystko ze sobą współgra, zupełnie jakby tak musiało być.
Jeeezuuu jak ja nie znoszę jak ktoś kogoś ocenia i jeszcze z góry osądza. Nawet jak ma odrobinkę racji, na miejscu bohaterki, wylutowałabym barmanowi w cymbał. xD
„To zaskakujące, że panikowałam wchodząc do własnego domu, podczas gdy starcie z legendarnym Madarą, pakowanie się w kłopoty czy spotkanie z kryminalistką sprawiało mi swego rodzaju uciechę, było moim powołaniem, stylem życia.” FUN ŻYCIA XDD
Użyłaś czegoś, co strasznie mnie wkurza i jednocześnie chwyta za serce. Przyznam, że wątek jest mocny i wzruszający: matka, widząca w swoim dziecku byłego faceta. Wcześniej czytałam podobny wątek w książce „Oddychając z trudem” czy jakoś tak. U Ciebie równie dobrze jest to opisane. Ta pogarda, niesprawiedliwość… Okropnie ściska w środku. Podoba mi się to, a jednocześnie tak bardzo nienawidzę jej matki.
Mry mry mry mry mry. Ej ja się jaram Naruto, ekmh to znaczy Kitsune. Ta scena w mieszkaniu, jak on taki silny, taki waleczny. No brałabym jak pies nogawkę. <3
Widzę 99%, będę teraz sprawdzać co 15 minut XD
OdpowiedzUsuńHAHAHA. XDDD Już poprawiam ten błąd, o ile uda mi się go znaleźć. Też jestem kurduplem, piąteczka! Też się jaram Naruto, i to bardzo, a co do Chinatsu - to moja autorska postać. xD Może dlatego tak dobrze wypada, hyhy. Matka Chinatsu właśnie ma taka być; odkąd jej córka zaczęła pakować się w kłopoty, Junko dostrzegała w niej kogoś, kto cholernie mocno ją skrzywdził, więc by ponownie nie doświadczyć bólu, odsunęła od siebie Chinatsu. To trochę popaprane, ale muszę przyznać, że własne doświadczenia nieco pomogły mi w zbudowaniu między nimi takiej relacji. Nie chcą zbytnio spoilerówa powiem tylko, że Junko ma i będzie mieć spory wpływ na samą Chinatsu.
UsuńŚlicznie dziękuję za komentarz. <3