2016/02/06

I. Zmiana

     
  „Niesamowite, jak świadomość,
że nie ma się nic do stracenia,
podbudowuje pewność siebie”
~ Chuck Palahniuk

      
      Słońce dawało o sobie znać od rana, niemiłosiernie prażąc i nękając mieszkańców Tokio, do tego stopnia, że gdyby nie obowiązek, jaki sama sobie narzuciłam, z pewnością zaszyłabym się w domowej piwnicy, włączyła jakiś dobry maraton filmowy i nie wychyliłabym się, choćby na krok ze swojego leża. Zamiast tego od godziny z nosem umiejscowionym tuż przed ekranem telefonu, przemierzałam opustoszałe miasto, poszukując, zarówno w świecie Internetu, jak i tym rzeczywistym, jakiegoś charakterystycznego punktu, o którym wspominali gracze ulicznej koszykówki, nieco bardziej obeznani od niedoświadczonej mnie, która straciła dotychczasowy potencjał na rzecz zupełnie obcych jej ludzi.
Nie wiedziałam, dlaczego zdecydowałam się na taki krok, ale prawda była jedna – bez koszykówki moje zorganizowane życie traciło jakikolwiek sens, przez co od kilku dni nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Pchałam się do wszystkiego, będąc coraz bardziej uświadamianą w byciu kompletnym beztalenciem, jeżeli mowa o sztuce, nauce, a nawet wielu sportach niepowiązanych z bieganiem za piłką.

Czarną frotką z logo licealnej drużyny otarłam pot z czoła i spinając każdy, niepewnie podchodzący do moich działań, mięsień, ruszyłam przed siebie pół truchtem. Telefon schowałam do kieszeni spodenek, uprzednio ustawiając go na wibracje. Wolałam, żeby nikt nie zagłuszał mojego myślenia jedną z rapcorowych piosenek, jakie poustawiałam na sygnały przychodzące, choć i tak nikt nie miał zamiaru kontaktować się ze mną. Po nagłośnionym incydencie o wyrzuceniu z drużyny, zostałam w trybie natychmiastowym wymazana z życia uczniów Seirin i, niczym zbrukany bezdomny, wylądowałam na szarym końcu społecznego marginesu. Teraz odrobienie strat w reputacji niezależnej dziewczyny zależało od tego, jak bardzo będę zdesperowana, by ponownie zacząć grać, tym razem bez zasad.

Jeżeli kiedykolwiek miałam tam dotrzeć, musiałam zacząć polegać na zapomnianych przeze mnie instynktach, które jeszcze kilka tygodni temu kierowały mnie zawsze tam, gdzie można było natknąć się na brutalność, przemoc i wyjątkowo niezdrową rywalizację – to, co dawniej pociągało mnie w koszykówce oraz dawało satysfakcję z wykonywanej pracy.
Biegłam kilkanaście dobrych minut, dziękując w duchu za wypracowaną kondycję. Chłodny wiaterek muskał moją skórę, przynosząc chwilową ulgę i odpoczynek od upału, ale słońce nadal nie zamierzało odpuścić. Czułam się fatalnie, przytłoczona gorącem, własnymi uczuciami i czymś, co gryzło mnie równocześnie ze złością na cały otaczający świat. Cholernie się we mnie wgryzało, powodując ciążące mi w gardle uczucie goryczy, i żadna woda nie mogła mi pomóc.
Nim się obejrzałam, minęłam szyld starej, opuszczonej stacji benzynowej, która w większości została okradziona ze wszystkich bogactw, jakie kiedykolwiek posiadała. Jedynie neonowa gwiazda wisząca ponad całym budynkiem słabo migotała. Najwyraźniej nikt w chwili bankructwa nie pomyślał o odłączeniu jej od źródła prądu. Być może to ona nie chciała się poddać i słabo dawała znać o swojej kończącej się egzystencji.
Zupełnie, jak ja.
Zacisnęłam zęby, gwałtownie przyspieszyłam, nabierając do płuc multum rozgrzanego powietrza i, niemal się nim krztusząc, pognałam przed siebie, zagłębiając się w coraz bardziej rozpoznawalne, a jednocześnie paradoksalnie, nieuczęszczane uliczki Tokio. Łydki same mnie prowadziły, przeciwstawiając się oznakom zmęczenia. Zatrzymałam się przy metalowej, nieco zardzewiałej siatce, po czym z westchnieniem oparłam się o nią plecami, dając odpocząć nogom. Zadrżała, wydając dźwięk skrobania metalem o metal. Oddech miałam przyspieszony, a z powodu braku wody, ciężko było mi pozbyć się zadyszki, jednak euforia przeszyła moje ciało w chwili, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk odbijającej się od betonu piłki. Byłam blisko. Zaśmiałam się chrapliwie i po raz pierwszy tego dnia spojrzałam w czyste, niczym niezmącone letnie niebo, które swoim błękitem przypominało mi jedno z okolicznych jezior, gdzie razem z Midori zazwyczaj wybierałyśmy się o tej porze, odcinając od miejskiego zgiełku i szkolnych obowiązków.
Zmrużyłam powieki. Nie mogłam pozwolić sobie na słabość w czasie, kiedy ona ciężko trenowała, zmagając się z despotycznymi poleceniami trenerki tudzież kontuzją kolana, jaka doskwierała jej od miesięcy. Bądź, co bądź, była moją najlepszą przyjaciółką, wręcz siostrą. Mój jeden błąd i urażona duma nie mogły przekreślić tego, co łączyło nas przez lata. Więc czemu nadal się do mnie nie odezwała? Czemu nie czekała przed mostem, tak jak miała w zwyczaju? Czemu w ogóle zaczęłam mieć wątpliwości, co do naszej relacji?
Jęknęłam zrezygnowana. Zbyt wiele pytań, zbyt mało odpowiedzi. Tym razem powoli i ostrożnie stawiałam kroki na szarym chodniku, wgapiając się w czubki zakurzonych, przetartych trampek. Koszulka w niewygodny sposób przykleiła się do ciała, ograniczając moje ruchy, ponad to włosy związane w kucyk, postanowiły się zbuntować i coraz większymi falami opadały na moje ramiona, potęgując upał. Musiałam prezentować się koszmarnie. Miałam tylko nikłą nadzieję, że uda mi się postawić na swojej racji, bez potrzeby wyrzucania mnie z parkietu siłą, co przy moim nieustającym pechu było więcej niż pewne.
Przeszłam obok brudnej kamienicy. Z jej wnętrza pachniało moczem i zgnilizną; zebrało mi się na wymioty. Zatkałam nos dłonią i przemknęłam obok, jak najszybciej. Mimo nieprzyjemnych zapachów skorzystałam z cienia, jaki dawała swoją wielkością. Wkrótce znalazłam się przed wejściem na boisko. Dwa skrzydła bramy skonstruowanej z tej samej siatki, co ogrodzenie, były rozchylone na szerz, co zmyliło mnie i wprawiło w osłupienie. Rozejrzałam się uważnie. Zero ostrzegawczych znaków, zero jakichkolwiek informacji. Słowem, za wyjątkiem ignorujących mnie graczy, pustka.
Bruk pokryty był równymi białymi liniami, takimi, jakie można było znaleźć na każdym, bardziej profesjonalnym boisku. Cokolwiek by nie mówić, ludzie w tych kręgach przykładali się do wszelkich szczegółów związanych z ów sportem. Jednak, gdy tylko zebrałam się w sobie i postawiłam pierwszy krok w kierunku lepszej przyszłości, doskoczyło do mnie dwóch, ogolonych na łyso, barczystych facetów, ubranych w czarne koszulki i spodnie. Wyglądali, niczym ochroniarze z dyskoteki. Brutalnie zagrodzili mi drogę, do tego stopnia, że prawie powitałam powierzchnię moim tyłkiem. W ostatniej sekundzie, wykonując ruchy rodem z filmów karate, udało mi się zachować równowagę. Obaj skrzyżowali ramiona na szerokich torsach. Musiałam zadrzeć głowę, by móc spojrzeć im w oczy, którymi taksowali mnie, jakbym była co najmniej ósmym cudem świata, ewentualnie panią do towarzystwa z sąsiedniego burdelu. Wzdrygnęłam się zniesmaczona.
— Czego tu?! — Pierwszy, mimo identycznego wyglądu postanowiłam ich ponumerować, miał chropowaty głos, przywodzący mi na myśl uruchomioną wiertarkę – nieprzyjemnie drażnił uszy.
Przełknęłam ślinę. Dogłębnie ważyłam każde słowo, tak, aby brzmiało najkorzystniej dla mnie, a najmniej obraźliwie dla Pierwszego i Drugiego.
— Jest szef? — zapytałam, splatając palce za plecami.
Tymi słowami zwróciłam uwagę reszty. Przerwali swoje rozgrywki, spoglądając na mnie najpierw rozbawieni, potem bardziej poważni. Nie spodziewali się, iż z pozoru niska, bezbronna dziewczyna będzie na tyle obeznana, by wiedzieć na jakiej zasadzie działały uliczne boiska. Było to prymitywne – określonym terenem rządził szef, który, aby zajmować taką pozycję, musiał wygrać wszystkie mecze jeden na jeden. Tym samym podporządkował sobie pozostałych, przyrzekających, że będą wierne trwać przy jego boku, broniąc dobrego imienia boiska. Cholernie szlachetne! Raz na określony czas, głównie wiosną i jesienią, odbywały się między uliczne rozgrywki wyłaniające dominanta. W czasie przerw gangi zwyczajnie trenowały, obijały się albo w ogóle nie miały ze sobą kontaktu – w zależności od zażyłości. Trzynastka, na której obecnie się znajdowałam, była jednym z najniebezpieczniejszych grup, nie odstępowali siebie na krok, co stawiało mnie na pozycji bezpańskiego i niepotrzebnego im kundla.
— Jest, bo co?! — Znów mnie zaatakował, jakbym była intruzem, a w końcu miałam stać się ich sprzymierzeńcem. Moja cierpliwość zbliżała się do zera. Przewróciłam oczami, na co Drugi warknął pod nosem, zapewne pod moim adresem, jakieś wyjątkowo paskudne przekleństwo.
— To, że chcę go widzieć! — mruknęłam podirytowana.
Roześmieli się wyjątkowo sztucznie i ohydnie. Przeszły mnie ciarki.
— Nie przyjmuje dzisiaj — poinformował oschle, przesuwając ręką po czubku głowy.
Zburzył granice, które od rana budowałam, nie chcąc ponownie popaść w kłopoty, No dobrze, może podświadomie pragnęłam, żeby stłukli mnie porządnie, wtedy mogłabym wreszcie się obudzić, otrząsnąć i żyć dalej, zamiast wpakowywać się po uszy w kolejne gówno, ale postanowiłam nie dać za wygraną, nawet za cenę połamanych żeber lub, co gorsza, do reszty zszarganych nerwów.
Popatrzyłam na mały, aczkolwiek wysoki budynek na końcu boiska. Czarne rolety były do połowy zasłonięte, zakrywając zakurzone okna, ale widziałam to, co wystarczyło, jako pretekst do podgrzania atmosfery. Na parapecie siedział Haizaki i, doprawdy nie wiem, w którym momencie wyostrzył mi się wzrok, ale mogłam przysiąc, że oddychał szybciej niż normalny człowiek. Jego tułów unosił się chaotycznie, pragnąc jak największej ilości tlenu.
Uśmiechnęłam się zwycięsko, wyprostowałam i dumnie wypięłam pierś.
— Nie obchodzi mnie, kto obciąga Haizakiemu. Masz go tu przyprowadzić, inaczej sama tam wejdę. — Zagroziłam pewnym siebie głosem, starając się grać na zwłokę.
Jeden uniesiony kącik moich ust sprowokował ich na tyle, by Drugi rzucił się na mnie, niczym wygłodniałe zwierzę. Sięgnął pięścią do mojego kołnierza, za który mocno chwycił, unosząc mnie kilka centymetrów nad ziemią. Zaciskał grube palce na materiale koszulki, minimalizując dopływ powietrza. Zagotowało się we mnie od nadmiaru złości, adrenaliny i chęci roztrzaskania jego parszywej buźki o moje kolano, ale to, co przerażało mnie najbardziej, to brak strachu.
Jakbym była zaprogramowanym na krzywdę, bezuczuciowym robotem. Moje poprzednie wcielenie uaktywniało się z większą ochotą i zapałem, a ja nie potrafiłam ugasić płomienia, który wezbrał w mojej piersi na jego widok.  
Drzwi butki otworzyły się z rozmachem, ukazując rozzłoszczoną postać Shougo, który nadal wojował z rozporkiem, prezentując się nieco zbyt komicznie, jak na szefa Trzynastki. Wstępujący tu ludzie porzucili poczucie humoru, bo nikomu nawet nie drgnęła warga. Za to ja parsknęłam zażenowana, po czym zostałam ukarana w postaci szarpnięcia za materiał. Odkaszlnęłam, chwilowo pozbawiona tlenu.
— Wystarczy! — krzyknął w naszym kierunku.
Wsunął dłoń do kieszeni, wydobywając z niej paczkę fajek, a następnie umiejscowił jednego papierosa między wargami, podpalając końcówkę zapalniczką. Szary dym buchnął, przysłaniając jego oblicze. Powitał mnie lekceważącym uśmieszkiem. Zapragnęłam wyrwać się z objęć głupkowatego ochroniarza i zedrzeć Haizakiemu skórę z twarzy, jednak Drugi był silny i z pewnością miał okrutniejsze plany w stosunku do mnie niż ja do jego szefa.
— Puść ją. — Wreszcie wydał jakieś sensowniejsze polecenie.
Goryl wykonał je bez mrugnięcia okiem i obaj odsunęli się na boki, tak, bym nie miała, jak uciec. Haizaki – moja jedyna droga zbawienia – stał kilka metrów ode mnie, tląc peta. Był z siebie zadowolony, może podekscytowany. Od lat stanowił dla mnie zagadkę; chodzący kryminał, którego wprawdzie nienawidziłam, ale podświadomie bawiłam się w detektywa, chcąc go rozgryźć od podszewki. Ze szczegółami poznać motywy działań tego człowieka.
— Nie powinnaś tu przychodzić — rzucił niby od wielkiego niechcenia.
Wiedziałam, iż swoim wyczynem połaskotałam jego ego. W tym momencie domagał się więcej pieszczot, a co za tym szło, musiałam płaszczyć się i przymilać, czego wprost nie znosiłam i, w konsekwencji, robić nie zamierzałam.
Mój entuzjazm opadł równie szybko, co penis Haizakiego. Po boisku rozeszła się fala szmerów i chichotów. Ciekawe czym ich rozbawiłam, skoro zachowywali się, jak wyprane z emocji maszyny. Żywe trupy balansujące na granicy życia i śmierci. Jedyne, co je tu trzymało, to jestestwo ich króla i jego pochrzanione polecenia.
— Cóż, jednak jestem. — Wybrnęłam kulawo.
Byłam zła na siebie, że na jego widok odebrało mi zdrowy rozsądek. Był podłym draniem, ale za to, jakże przystojnym. Emanował seksem na odległość; nic dziwnego, że laski same pchały mu się do wyra, posłusznie rozkładając nogi. Tylko czemu on nigdy nie był do końca spełniony? Inny facet, będący na jego miejscu, już dawno posikałby się ze szczęścia, najlepiej na tęczowo.
Haizaki powrócił do naturalnego, szarego koloru włosów, które roztrzepane na boki dawały efekt, jakby dopiero co wstał z łóżka.
W oknie pojawiło się odbicie kobiecej sylwetki. Kolejna dziewczyna zdecydowała się na zrobienie mu loda, nic nie dostając w zamian, o czym zapewne nie została wstępnie uprzedzona. Wprost nie mogłam doczekać się jej reakcji, gdy nazwie ją zwykłą suką i wypchnie za drzwi, nie patyczkują się z nią. Haizaki był damskim bokserem; właśnie tym wymusił na mnie szacunek do swojej persony.
Luźne, czarne spodenki zasłaniały mu kolana, a koszulka w pociągający sposób eksponowała umięśnioną klatkę piersiową i, o niech mnie zabiją, ramiona, tak doskonałe, że mogłabym dotykać ich przez następne stulecia.
Przez wydłużającą się ciszę, zdążył do połowy wypalić czynnik śmierci, nie dając mi choćby na chwilkę poukładać myśli. Od zawsze zwracałam uwagę na takich facetów, ale nigdy z żadnym nie byłam blisko. No, za wyjątkiem Haizakiego, z którym łączyła mnie smykałka do koszykarskich interesów oraz sama gra, ale na litość boską, czy ten facet choć raz nie może wyglądać mniej pociągająco?!
— Zamieniam się w słuch. — Wypuścił powietrze z płuc, spoglądając na mnie z zarozumiałą wyższością.
Byłam na skraju wyczerpania, a jego postać z premedytacją przypominała mi o koszykówce, sprawiając, że po kilkudniowym zacięciu moja dolna warga zadrżała, a do oczu cisnęły się łzy. Zacisnęłam dłonie na materiale koszulki i czekałam, aż wreszcie zauważy, co jest ze mną nie tak, ale nie, Haizaki zatwardziale milczał, wpatrując się w ścianę kamienicy. Co jakiś czasy, leniwie wypuszczał dym z ust, co mnie dekoncentrowało.
Chciałam uciec, tak jak kiedyś. Przeklinałam się za poroniony pomysł powrotu do tego świata, skoro z pewnością nie będziemy umieli się nawzajem zrozumieć, czy dogadać. Według Shougo, Seirin wyprało mi mózg, wpajając ulotne ideały o szanowaniu przeciwników i czystej rywalizacji, która może poprowadzić całą drużynę do zwycięstwa. On uważał to za czcze gadanie, paplaninę ludzi, nie mających pojęcia, jak naprawdę prezentowała się sytuacja na ulicy, zaś ja, szczerze powiedziawszy, byłam skłonna przyznać mu rację.
— Przyjmij mnie. — Ton głosu mnie zdradził – był niepewny, jednocześnie nienaturalnie podniesiony.
Haizaki uraczył mnie spojrzeniem, które wbiło we mnie wszystkie ostrza tego świata i sprowadziło do punktu wyjścia. Byłam pewna, że podejdzie i mnie uderzy lub wyda polecenie swoim ochroniarzom, by nie musiał brudzić sobie rąk, kimś takim, jak moja osoba.
— Mam full. — Lekceważąco wzruszył ramionami, odwrócił się na pięcie, po czym swobodnie kroczył do swojego budynku, gdzie czekała na niego spragniona czułości kurwa.   
Jego pseudo poddani wrócili do swoich rozmów, zagłuszając wszystko, co wokół mnie.
Drugi powoli się do mnie doczłapywał. Poczułam jego twardą dłoń na skórze odsłoniętego obojczyka. Wiedziona dziwnym przeczuciem odrzuciłam jego rękę, mrużąc ślepia i nadając sobie groźny wygląd. Gotowa rzucić się na niego napięłam mięśnie nóg, rozważając opcję skoku wprost na jego cielsko lub też odskoczenia na bok, unikając jego ofensywy. Zacisnęłam zęby tak mocno, że aż zabolały. Ktoś zagwizdał, ktoś zaklaskał, ktoś zaklął.
Zaświtało mi w głowie. Byłam desperatką, trzymającą się końca brzytwy, ale nadal miałam dość siły, by walczyć i zwyciężać.
— Mówiąc full, masz na myśli graczy, czy dziwki, które trzymasz na zapleczu? Bo wydaje mi się, albo zacząłeś notorycznie mylić te dwa pojęcia. — Postawiłam krok do przodu, oddalając się od zasięgu ramion Pierwszego i Drugiego.
Patrząc na pozostałych, nigdy nie sądziłam, że można w tak szybki i ekstremalny sposób zdobyć czyjś szacunek. Ich oczy uznały mnie za bóstwo, prawie wypadając z orbit, a ja popieściłam swoją dumę. Gdyby nie tłum, zatańczyłabym dziki taniec zwycięstwa i skopała Haizakiemu wyniosłą dupę.
Chłopak zatrzymał się w pół kroku i stał w zupełnym bezruchu, dopóki całkowicie nie wyzbył się papierosa. Prawie przekonałam się o jego zupełnym lekceważeniu innych. Prawie. Odwrócił się bardzo powoli, napawając mnie uczuciem zwątpienia i prawie biegnąc ruszył w moim kierunku. Kiedy się zorientowałam, co zaraz nastąpi, silne ramiona złapały mnie pod pachami i uniosły ku górze. Pierwszy splótł swoje palce na moim karku, minimalizując ruchy. Haizaki zatrzymał się przede mną, uderzając torsem o mój dekolt, na co jęknęłam niezadowolona. Odwracałam od niego głowę, dopóki nie złapał mojej twarzy w dłoń, przy okazji miażdżąc kciukiem i palcem wskazującym policzki. Wciąż próbowałam się wyrwać, krzywiąc, pisząc i kopiąc go po piszczelach, na co nie reagował, wprawiając mnie w stan stuprocentowego mordobicia.
Wówczas stało się! Mój najgorszy koszmar ucieleśnił się, przybierając postać Haizakiego, który nachylił się nade mną, stykając nasze czoła. Zamarłam wystraszona, śledząc ruch jego gałek ocznych, które intensywnie mnie poszukiwały. Widziałam, jak z sekundy na sekundę, zbliża się do mnie z wahaniem, jednak nie przerywał. Nasze wargi spotkały się na króciutki moment; zaszczycił mnie zaledwie muśnięciem delikatnej skóry, doprowadzając do wewnętrznego szału. Serce oszalało w mojej piersi, napastując żebra i płuco. Jeżeli teraz wypadnie, to jedynie Haizaki będzie mógł je ocalić. Pytanie, czy kiedykolwiek chciał. Cały czas patrzył mi w oczy. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo piękny, jednocześnie przygnębiający jest szarawy błękit, który roztaczał się przede mną. Mogłam policzyć drobne zmarszczki na jego czole i zapragnęłam dotknąć ledwo widocznej blizny na płatku nosa. Był dokładnie taki, jakim go zapamiętałam.
Zastanawiałam się, co widział Haizaki. Wcześniej tolerował mnie tylko ze względu na podobieństwo w sile, jaką oboje dysponowaliśmy wchodząc na boisko. Po wygranym meczu rozchodziliśmy się; każde gnało w swoją stronę, powoli dosięgając upragnionego szczytu. Niestety, ja mój szczyt straciłam i zaprzepaściłam z chwilą, gdy zdecydowałam się grać z zasadami, on już dawno unosił się ponad wierzchołkiem, dobijając mnie, równając z ziemią i szydząc.
Ale nigdy nie odważył się mnie pocałować.
Kiedy się wyprostował, dłonie miał wsunięte do kieszeni. Pokazywał mi się wyłącznie z prawego profilu, ale mogłam przysiąc, że widziałam rumieńce na jego bladych, dziwnie sinych i zapadniętych policzkach. To zapewne sprawka nadużywania papierosów, ale nikt nie potrafił dotrzeć, co dopiero przemówić do rozsądku Shougo. Taka była jego natura. Chodził własnymi ścieżkami, mówił niewiele, myślał… jeszcze mniej.
— Daję ci tydzień próby. Potem zobaczymy, co dalej — powiedział na odchodne.
Zgarbił się bardziej niż zazwyczaj i szurając podeszwami butów, wrócił do swojej kryjówki, zatrzaskując drzwi na wszelkie wyciągnięte dłonie.
Opuszkami palców dotknęłam dolnej wargi. Pozostawała rozgrzana pod wpływem czułości i pasji z jaką ośmielił się mnie powitać w swoich skromnych progach; choć po tym, co uczynił, raczej nie były takie skromne.
— Witaj w domu. — Blond włosa, wysoka kobieta z czterema kitkami na głowie, podeszła do mnie z szerokim uśmiechem i kilkakrotnie poklepała mnie po barku, prawie zwalając z nóg.
Przy niej prezentowałam się, niczym zaniedbany szczyl, mimo że natura nie poskąpiła mi kobiecych walorów. Uśmiechnęłam się niezdarnie i przybiłam z nią, tak zwanego, żółwika.
— Jestem Mari! — zakrzyknęła ochoczo.
— Kami — przedstawiłam się.
Dlaczego skłamałam? Bo ona zrobiła to, jako pierwsza. Tylko szefowie mieli nakaz ujawniania prawdziwych danych osobowych. My zaś, ze względu na zachwiane bezpieczeństwo, posługiwaliśmy się pseudonimami, skrótami, czasem imionami, które po prostu lubiliśmy, by oddzielić życie prywatne od obowiązków.
Graliśmy tylko w koszykówkę, ale to, co działo się naprawdę, znacznie odbiegało od stereotypowych wyobrażeń na temat streetballu. Nie byliśmy zwyczajną bandą wesołych i nieposkromionych przez społeczeństwo dzieciaków. Gdyby spojrzeń na to z innej strony, wszyscy tutaj mieli w życiu pod górkę i dlatego, tak dobrze się rozumieliśmy.
— Wybacz, że cię tak potraktowaliśmy, Kami — burknął Pierwszy, z zakłopotaniem drapiąc się po karku. — Jestem Ichiro, a to — wskazał na Drugiego — mój brat bliźniak, Ichizu.
Parsknęłam śmiechem. Od początku wydawali się zbyt do siebie podobni, ale przyjaźnie uścisnęłam im dłonie, tuszując uczucie niechęci.
— Aki. — Obok mnie pojawił się wysoki chłopak o czerwonych włosach. Lekceważąco tlił papierosa, patrząc gdzieś daleko ponad moją głową. Reszta gwałtownie ustąpiła mu miejsca. — Zastępca szefa — powiadomił mnie.
Z uznaniem pokiwałam głową, choć to, na jakiej pozycji w hierarchii urzędował, obchodziło mnie tyle, co flaki rozjechanego szczura, i było równie pasjonujące.
— Dalej masz Kaszalota, Yume i Shukaku. Reszta dziś nie przyszła. Jesteś jedyną dziewczyną, która będzie grała. Mari to tatuażystka, a Yume jest, gdyby przełożyć to na twój język, menadżerką — kpił ze mnie, co wyraźnie bawiło go.
Lekceważył tych, którzy grali w szkolnych drużynach, gdzie wbrew pozorom, koszykówka, nawet najbrutalniejsza, była czystą przyjemnością dla wytrenowanych ciał oraz umysłów ludzi ulicy. Jednak sprawnie udało mu się mnie urazić. Wiedziałam, że z tym facetem czeka mnie wiele bezsensownych konfliktów, dodając do tego to, że zaraz po moim tygodniu próby, zamierzałam pozbawić go miejsca na Trzynastce.
Oh tak, Chinatsu znów zapunktuje!
Uśmiechnęłam się do nich, jak miałam nadzieję, po raz ostatni tego słonecznego dnia i bez zbędnych słów pomaszerowałam do kanciapy Shougo. Zanim nacisnęłam klamkę zielonych drzwi, zastanawiałam się, czy naprawdę warto zacząć odbudowywać relacje, skoro chciałam jedynie zwrócić na siebie uwagę Seirin, tak, by ponownie mnie przyjęli.
Wkroczyłam do jego małego świata. Ciasny, krótki korytarz po brzegi wypełniony był różnej wielkości szafeczkami, na których stały podstawowe sprzęty kuchenne, takie jak kuchenka mikrofalowa czy czajnik elektryczny. Małe okienko wpuszczało bardzo nikłą wiązkę światła, nadając temu miejscu charakterystyczny dla podziemnych pubów, klimatyczny półmrok. Nawet pachniało podobnie. Dym papierosowy nieproszenie wdzierał się do moich nozdrzy, powodując chęć nienadchodzącego kichnięcia. Potarłam czubek nosa, krzywiąc się minimalnie.
Petów spróbowałam może ze trzy razy w całym życiu. Specjalnie mi nie przeszkadzały, ale odkąd moje problemy z płucami odeszły w zapomnienie, wolałam ponownie nie wpychać się w otwarte ramiona choroby, która skutecznie uniemożliwiłaby mi granie.
Złapałam za gumkę od włosów i mocno ją pociągnęłam, uwalniając kosmyki, które opadły na moje ramiona, zasłaniając kark oraz biust. Pokręciłam głową; lubiłam, gdy były lekko potargane, wręcz w artystycznym nieładzie. Wówczas uwydatniała się ich wielobarwność: blond, brąz, czarne pasemko i lekko niebieskie końcówki, będące pozostałością po błękitnym ombre. Poza tym Haizaki pewnego dnia wyznał, że w rozpuszczonych wyglądam dla niego pociągająco; stało się to moją kartą przetargową.
Szłam dalej, uważając, aby nie wpaść na jakiś niezidentyfikowany obiekt. Światło wpadało mi w oczy w miarę zbliżania się do miejsca, gdzie spokojnie egzystował sobie Haizaki, wypalając kolejnego papierosa.
Już nikt nie dba o swoje płuca.
Jego ruchy były nerwowe. Uderzał białą końcówką w brzeg szklanej popielniczki, nim popiół zdążył się nagromadzić. Na przemian zaciskał powieki i zagryzał, właściwie zasysał dolną wargę, skubiąc materiał spodenek.
— Długo zamierzasz się tak czaić?! — warknął, nawet na mnie nie patrząc.
Celowo unikał mojego wzroku! Zawsze taki był; zostawiał mnie z głową po brzegi wypełnioną pytaniami wyłącznie pozbawionymi odpowiedzi. Nie pozwalał mi na zaglądanie do jego wnętrza, a przecież oczy były jedynym zwierciadłem duszy, którego ten idiota nie potrafił ukryć.
Skrzyżowałam ramiona pod biustem i oparłam się o framugę drzwi, odchylając czoło w bok, przez co moja skroń wylądowała na nieco chropowatym, ale w miarę wygodnym drewnie. Przymknęłam powieki, zawieszając wzrok na czerwonej kanapie, na której spała, okryta jego koszulą, kobieta.
— Kto to? — Kiwnęłam podbródkiem w jej kierunku.
Brązowe, kręcone włosy spadały jej kaskadami na plecy. Oddychała miarowo, spokojnie, przez usta. Twarz miała schowaną pomiędzy ramionami, a nogi podkurczone pod brzuch. Wyglądała troszkę, jak ofiara gwałtu. O ironio! Bardzo zadowolona ofiara gwałtu.
— Dziwka. — Uniósł jedną brew, śmiejąc się pod nosem.
Ten facet nie zmieni się nigdy. Choćby walił się świat, choćby zakazali uprawiania sportu, choćby zdrożały papierosy, a dziwki przestały rozkładać nogi, on zawsze pozostanie cynicznym frajerem, ot moja przepowiednia.  
Westchnęłam, pocierając skronie.
Powinnam być w szkole, nie na boisku, ale czułam, iż to jest miejsce, do którego chcę wracać. Nie ważne, czy kiedykolwiek tego pożałuję, po prostu taka była moja istota. Ciągle za czymś gnałam, nie umiejąc usiedzieć w jednym punkcie; nie godziłam się z rzeczywistością, i kiedy życie dosięgało mojego tyłka, dając ostrego kopa, wstawałam, starając się odegrać.
Moje podobieństwo do Haizakiego było uderzające.
— Tss… — wydał z siebie przenikliwy dźwięk, po czym poderwał się z miejsca i zniknął z mojego pola widzenia.
Gdy pojawił się chwilę później, trzymał żyletkę, kawałek białego materiału i bandaż. Wzrok zawiesił na moim ciele, uśmiechając się obrzydliwie. Jego oczy pozostawały nienaturalnie puste, ale to nie był dobry moment na zadawanie pytań dotyczących tego, co działo się podczas mojej kilkutygodniowej nieobecności.  
Czas na stempelek – pomyślałam, wysuwając się do przodu.



Wciąż zaciskałam palce prawej dłoni, przyzwyczajając się do przenikliwego bólu, który zważywszy na to, że dość często używałam moich rąk, będzie mi towarzyszył, zapewne aż do końca tygodnia próby.
Haizaki zachował się, niczym arbitralny gnojek, bez jakichkolwiek argumentów odrzucając moją propozycję wybrania innego miejsca na moim ciele. Byłam gotowa zdjąć przed nim koszulkę, a nawet spodenki, byle tylko zgodził się wyryć oznaczenie gdzie indziej. Wszystkie moje apelacje do jego rozumu kończyły się natychmiastowym fiaskiem, a kiedy złapał mnie za ramię i wykonał pierwsze cięcie, abym przestała gadać, nie było się nawet o co szarpać. Pozwoliłam mu dokończyć robotę, w myślach zaciskając kabel na jego szyi.
Piekło jak cholera, a upał tylko potęgował ów irytujące uczucie, ale cieszyłam się, że miałam już wszystkie plugawe formalności za sobą, oczywiście do czasu, kiedy Haizaki postanowił zemścić się w najbardziej małostkowy, a zarazem kurewski sposób. Zlecił Akiemu zawiezienie mnie pod dom i dopilnowanie, żebym udała się prosto do swojego pokoju, nie pokazując tego, co kryło się pod misternym opatrunkiem. W ogóle zabroniono mi z kimkolwiek rozmawiać, bo nie daj Boże, mała Chinatsu mogłaby wygadać, że znów wplątała się w uliczne życie graczy, ćpunów, panienek do towarzystwa i wszelkich rzeczy nielegalnych.
Czy im się to podobało, czy też nie, radary staruszek spędzających dni w oknie i tak mnie zarejestrują, więc plotki rozejdą się natychmiastowo. Mogłam mieć tylko nadzieję, że żadna nie pomyśli, iż czerwona gnida jest moim chłopakiem. Inaczej osobiście wpakuję jakiegoś starczego grzyba do grobu.
Ignorując moje protesty, wepchnięto mnie do metalowej, czerwonej puszki z zepsutą klimatyzacją i kazano się w niej marynować, a właściwie smażyć, dopóki Aki nie straci cierpliwości i nie pozwoli mi iść piechotą. Póki co, sterczeliśmy w trzecim korku, a jemu nawet powieka nie drgnęła, kiedy wyjątkowo natrętny oraz znerwicowany kierowca trąbił na niego, kiedy na czas nie ruszył samochodem. W końcu koniecznie w mojej obecności musiał zapalić papierosa, a szukanie zapalniczki w całym tym syfie zajęło mu sporo czasu.
Prychnęłam zdegustowana. Cisza przedłużała się w nieskończoność, denerwując mnie coraz bardziej. Skupiłam się na podrygującym przy wstecznym lusterku kościotrupie, który miotał się na boki przy każdym szarpnięciu silnika.
Tokio w południe było zatłoczone, dlatego nikt mądry nie używał samochodu, ale patrząc na ilość kierowców, żyłam w kraju postępu technologicznego i idiotów; iście pocieszające.
— Możesz mnie wysadzić? — zapytałam, łudząc się, że pozytywnie rozpatrzy moją propozycję i pozwoli mi wyfrunąć z cuchnącej potem, nikotyną i tanimi, męskimi perfumami, klatki. Oprałam potylicę o wezgłowie siedzenia, lustrując go z ukosa.  
Ściągnął brwi, a kilka czerwonych kosmyków opadło mu na czoło. W połączeniu z jego bladą cerą prezentowały się, jak zaschnięta krew. Aż skręciło mnie w żołądku, kiedy pomyślałam, że Aki jest sadystą lub seryjnym mordercą, a Haizaki zwyczajnie chce się mnie pozbyć, tak jak robią to na starych filmach gangsterskich.
Czyżbym z braku zajęcia naoglądała się zbyt wielu słabych kryminałów?
Wyjął papierosa z ust i obracał go pomiędzy palcem wskazującym a kciukiem. Ta czynność absorbowała go na tyle, że zaczęłam poważnie rozpatrywać opcję szybkiej ucieczki. Zerknęłam na drzwi, lewą ręką poczęłam sunąć ku klamce, ale mój plan runął w gruzach wraz z cichym kliknięciem, oznajmiając, iż właśnie znalazłam się w pułapce.
Popatrzyłam na niego wystraszona. Podpierał głowę o nadgarstek, łokieć umiejscowił przy szybie, a cały tors przekręcił w bok, aby mieć na mnie lepszy widok. Uśmiechał się tajemniczo, wciąż bawiąc papierosem, na którym zawiesiłam wzrok, nadają mu miano czegoś, przez co jeszcze nie zaczęłam krzyczeć i tłuc pięściami w szyby. Mało prawdopodobne, żeby ktoś usłyszał mnie w miejskim hałasie, ale wolałam mieć poczucie tego, iż broniłam się przed psychopatą, zamiast dobrowolnie mu się poddać.
Biała koszula z podwiniętymi do łokci rękawami, opięła się na jego mięśniach, a czerwone tęczówki nie przestawały mnie świdrować. Co dziwne, nie zachowywał się, jak przeciętny facet; nie wypalał oczami mojego biustu, ani bioder. Cały czas wyłapywał mimikę mojej twarzy, nie zmieniając swojego położenia, nie mrugając, milcząc.
Przygryzłam opuszkę kciuka, pogrążając się w myślach. By czuć się lepiej, zwiesiłam głowę w dół, zezując na czubek nosa i zasłaniając buzię kotarą włosów. Coś mocno mi tutaj nie grało. Ufałam swoim przeczuciom, jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Trzynastka wyglądała inaczej niż w dniu mojego odejścia. Po pierwsze, gdy znajdowałam się na Piętnastce, Haizaki nie był szefem, jednak z jakiegoś powodu, ze zwykłego gracza przerodził się w przywódcę, choć wcześniej wielokrotnie potępiał odpowiedzialność, jaką niosło ze sobą to stanowisko. Po drugie, ludzie, których znałam, wyparowali ze świata ulicy. Nie rozpoznałam żadnej twarzy; jakby wzięli się znikąd, zajmując miejsce moich starych znajomych, którzy z pewnością nie mieliby tyle obiekcji, co do mojego wstąpienia w szeregi. No i po trzecie, Aki nie wyglądał na koszykarza, Mari była nieciekawie uczesaną tatuażystką, a jakaś Yume pełniła rolę menadżera, do czego nie posuwało się nawet najbardziej beznadziejne boisko.
— O czym myślisz? — Gorący oddech musnął płatek mojego ucha.
Pisnęłam, kiedy przeszedł mnie tabun dreszczy. Odskoczyłam gwałtownie uderzając skronią o szybę z taką siłą, że aż mnie zamroczyło. Odbiłam się z powrotem, prawie lądując na jego kolanach. Czarne plamki wyskoczyły przed moimi oczami, a wszystko inne podrygiwało równie sprawnie, co marionetka szkieletu. Jęknęłam, łapiąc się za obolałe miejsce. Aki zanosił się śmiechem, trzymając za brzuch. Już przestał bawić się petem; znalazł sobie nową rozrywkę, która swoją nieporadnością dostarczała mu multum rozrywki. Zamrugałam kilkakrotnie, pozbywając się łez. Uspokoił się dopiero po kilku okropnych sekundach znęcania się nad moją niedolą.
— Pokaż to. — Wyciągnął w moim kierunku ramiona, ale odsunęłam się, dociskając łopatki do ciepłej szyby. Czy on nie widział, że za chwilę cały rządek samochodów ruszy do przodu, a jeśli on tego nie zrobi, to zarobimy spory mandat od stojącego na skrzyżowaniu policjanta. Zastanawiałam się, kto dał takiemu amatorowi prawo jazdy. — Daj spokój, nie zjem cię! — warknął poirytowany, ale w jego głosie wyczuwałam rozbawienie.
Brawo, wreszcie pokazujemy uczucia.
— Nie byłabym tego taka pewna — szepnęłam, czego nie usłyszał.
Przewróciłam oczami, minimalnie zmniejszając dystans między nami. Dłonie miał wyjątkowo delikatnie, ale bardzo duże. Ujął moje policzki, przesuwając opuszkami po pulsującej skroni. Był bardzo blisko, a na czole czułam jego oddech, który łagodził ból. Uważnie śledził tor swoich palców, przygryzając dolną wargę. Było w nim coś pociągającego, niegrzecznego, ale każdy mężczyzna z ulicy taki był; pod warunkiem, że dbał o siebie i nie miał nasrane w mózgu.
— Nieźle przydzwoniłaś. Powinienem zawieść cię do szpitala — mruknął pod nosem, przekręcając mi głowę na bok. Bawił się w najlepsze.
— Nigdzie nie jadę! — podniosłam głos, posyłając mu mordercze spojrzenie. — To wszystko twoja wina! Gdybyś się tak nie skradał. — Wytykałam mu, czując jak powoli aplikuje się we mnie codzienna dawka nienawiści do ludzi.
— To ty jesteś taka wrażliwa! — wybuchnął, dociskając kciuk do siniaka. — Kto inny reaguje w taki sposób na pytania?!
— Auu! — zawyłam, odpychając go na siedzenie kierowcy. — Pojebało cię?! — Ze złością pocierałam krwiaka. Piorunowaliśmy się wzrokiem, mając nadzieję, ze któreś ustąpi. Padło na mnie. — Zawieź mnie do domu. — Uderzyłam plecami o siedzenie i podziwiałam krajobraz zza szyby. Wysokie wieżowce były szare, ulice były szare, ludzie też nie stronili od szarości; idealne życie.
Na bandażu wystąpiły drobne plamy krwi. Nadwyrężyłam rękę, cudownie. Rana, jaką zrobił Haizaki, była głęboka i bolesna, nie mniej niż guz na skroni. Tylko on do stempelków używał najbardziej tępych żyletek świata, które z finezją godną chirurga, wbijał w moje ciało.
Korek wkrótce się przerzedził, a my jechaliśmy płynnie, zatrzymując się tylko na światłach. Oboje zatwardziale milczeliśmy. Szczerze, czekałam, aż Aki wykona pierwszy krok w celu pogodzenia się, ale najwyraźniej nie należał do ludzi uległych, bo do końca trasy nie pisnął ani słówka.
Odpięłam pas, rzuciłam słabe dziękuję i, gdy otworzył drzwi, wyskoczyłam na zewnątrz, a on zaraz po mnie. Zaskoczona zatrzymałam się w miejscu, śledząc, jak znika na tylnym siedzeniu, wypinając tyłek w moją stronę. Odwróciłam wzrok, zasłaniając pięścią usta.
Grzebał przez kilka minut, rozwalając jakieś sportowe torby, resztki jedzenia i butelki po piwie, aby po chwili wyprostować się oraz otrzepać kawałek kartonu z wyrytymi literami.
— Masz się tam jutro zjawić — burknął, wpychając mi, jak mogłam się domyślić, wizytówkę. — Koło siódmej.
Nie odczytałam, co było na niej napisane. Schowałam ją do kieszeni, podobnie jak moją dumę.
— Po co? — Przeczesałam palcami włosy, przystępując z nogi na nogę. Skroń niemiłosiernie bolała, za co najchętniej rozszarpałabym go na maleńkie kawałeczki i w paczkach powysyłała jego rozczłonkowane ciało, wprost do rodziny tudzież znajomych.
— Żebym mógł cię niańczyć — odparł sucho.
Najwyraźniej był zadowolony, że stał wyżej ode mnie, dzięki czemu mógł sprawować swego rodzaju kontrolę nad osobami mojego pokroju, ale jeżeli myślał, iż kiedykolwiek poddam się, to mógł zacząć skrobać swój testament, albowiem w przyszłym czasie zamierzałam pogruchotać mu parę kości, najlepiej tych czaszki.
Już niejednokrotnie wdawałam się w utarczki z facetami, dlatego gdy stawali się mili, opiekuńczy i troskliwi zaczynałam czuć się nieswojo. Chyba uzależniłam się od wrażeń, których w takich momentach mi nie dostarczali, jednak, jak każda kobieta, łaknęłam tej bliskości, poczucia przynależności do kogoś i bezpieczeństwa.
Aki był taką samą zagadką, jak Haizaki, może nawet trudniejszą do rozwiązania, bo w przeciwieństwie do Shougo ukazywał swoje nastroje, nie tłumiąc niczego we wnętrzu, przez co zostałam utwierdzona w tym, że na moją niekorzyść, posiadał sporą gamę zmiennych emocji.
— Powodzenia — warknęłam na odchodne.
Minął mnie bez słowa, okrążając auto. Minutę później z piskiem opon, wmieszał się w tłum identycznych samochodów.
Po schodach wbiegłam, jak najprędzej, aby przypadkiem nie zaczepiła mnie jakaś ciekawska sąsiadka, która za wszelką cenę musiała dowiedzieć się, dlaczego tak szybko jestem w domu i to w stroju sportowym, nie w szkolnym mundurku. Spod wycieraczki wydobyłam klucze, wcisnęłam je w zamek, przekręciłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi z takim impetem, że na czubek mojej głowy poleciał drobny tynk. Otrzepałam go pospiesznie, zahaczając o skroń, co przyniosło nową falę bólu.
Zajebiście.
Chwilkę mocowałam się ze sznurowadłami, które sprzeciwiły mi się, zawiązując w supły, po czym zrezygnowana podreptałam do łazienki. Z szafeczki wydobyłam wodę utlenioną, bandaż i zieloną szmatkę, która po namoczeniu stawała się kojąco zimna.
Na skroni miałam siny ślad. Z pewnością  był to początek. Przyłożyłam mokry materiał, czując jak ból ustępuje. Pozostała kwestia śladu na ręce. Oczywiście nikt niewtajemniczony nie dowie się o oznaczeniu liczbą trzynaście. Byłam dobrą aktorką, jeszcze wybitniejszym kłamcą, więc wciskanie kitu, że skaleczyłam się było błahostką.
Wyciągnęłam rękę z bandaża. Ohyda! Cyfry były zapisane z dokładnością, starannie, co do każdego dociągnięcia, ale zaschnięta krew i bladość skóry sprawiły, iż zakręciło mi się w głowie. Złapałam się rogu wanny, usiadłam na niej i krzywiąc się niemiłosiernie, wylałam na ranę przynajmniej połowę spirytusu.
Krzyknęłam, nie kontrolując reakcji na tak pokaźną dawkę szczypania. Nigdy nie byłam odporna na nieprzyjemne doznania; wystarczyło draśnięcia, a ja już marudziłam ze łzami w oczach. Zaciskałam zdrową dłoń na ręczniku, marszcząc jego włókna. Starłam nagromadzoną na skórze pianę i wyszłam, pozostawiając za sobą kilka kropelek krwi. Byłam zmęczona, właściwie zniechęcona, więc szybko pogodziłam się z myślą sprzątania dopiero jutro. Wydobyłam z kieszeni pogięty kartonik przyozdobiony wyblakłym rysunkiem sportowego samochodu. Zmarszczyłam nos.
— Auto serwis Sharingan. Właściciel Uchiha Madara. Naprawa sportowych aut, wulkanizacja, elektryka, przegląd komputerowy — odczytałam. — Dzielnica Trzynasta, numer pięć. Serdecznie zapraszamy! O, cholera! — zakrzyknęłam.
Najchętniej podzieliłabym się nowym odkryciem z kimś bliskim, typu Midori, ale nie odważyłam się sięgnąć po telefon i do niej zadzwonić, po tym, jak jeszcze na boisku, sprawdziłam pustą listę połączeń. Nie martwiła się o mnie, bo rzeczywiście nie miała czym. Wielokrotnie nie przychodziłam do szkoły albo znikałam w środku tygodnia, pojawiając się dopiero po weekendzie, jednak znów intuicja dała o sobie znać, gdy pomyślałam, że zwyczajnie przestałam ją obchodzić, przyczyniając się do nagięcia reputacji Seirin, w tym także jej.
Miałam straszne poczucie winy, ale jednocześnie od dwóch godzin i dokładnie dziesięciu minut nie mogłam pozwolić sobie na przeprosiny czy oznaki pokory wobec drużyny. Co to, to nie! Nie przyjmowali do świadomości moich tłumaczeń. Śmiali się, gdy mówiłam o czystym przypadku, a teraz żądali ode mnie niemożliwego – całe Seirin w pigułce.
Złapałam się za skroń, kiedy ponownie postanowiła pulsować. Pieprzony Aki! Moją agonię przerwał dzwonek do drzwi. Niechętnie powłóczyłam nogami, świadoma mojego obecnego stanu i tego, że pewnie przerażę gościa, ale otworzyłam drzwi i zamarłam.
Karmazynowe tęczówki były wycelowane prosto we mnie, pałały nienawiścią i chęcią mordu, która zaczynała coraz bardziej mi się podobać. Takie igranie na krawędzi było nieodzownym elementem mojego życia. Napinał mięśnie ramion, ale w jego przypadku nie martwiłam się o uderzenie; był zbyt honorowy, jak na papranie się ze mną.
Wreszcie wydarzy się coś ciekawego, coś co utwierdzi mnie w przekonaniu, iż Trzynastka to jedyne miejsce w zakichanym Tokio, gdzie naprawdę warto mieć przyjaciół, grać i poświęcać swój wolny czas. Seirin nie było tego warte, a osoba stojąca przede mną miała mi to w szybkim czasie udowodnić.
I zrobił to, przychodząc do mnie.
— Musimy pogadać!
Czy musieliśmy? Nie, wszystko zostało już wyjaśnione, ale z jakiegoś powodu wpuściłam go do swojej nory, napawając się satysfakcją i, niczym bezlitosny kat, podjudzałam swoją ofiarę, mając nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli.




Yakiimo: Na wstępnie informuję, że nie jestem zadowolona z tego rozdziału, ale jako, że uczę się pisać, to z pewnymi brakami (tak, wiem, mnóstwo powtórzeń) muszę się pogodzić xD. Rozdział jest krótki, może dlatego, iż jest pierwszy i bardziej zależało mi na tym, by wyjaśnić pewne kwestie, dać jakiś początek całej historii. Wszystko postaram się nadrabiać w kolejnych publikacjach :D. Cóż mogę jeszcze dodać? Trzymajcie kciuki, żeby udało mi się dotrwać do końca xD.
Poza tym polecam zajrzeć do zakładki Bohaterowie i Teoria Gry, w celu lepszego zapoznania z treścią bloga.
Jeśli zauważycie jakieś błędy w rozdziale, proszę je zgłaszać. Może w końcu nauczę się interpunkcji i ortografii xD.

2 komentarze:

  1. Matko. To. Jest, genialne.
    Jeżeli mam być szczera, to jest to naprawdę dobrze napisany rozdział. Dużo realizmu i mało przesłodyczy - jak ja to mówię. Czyli pojawia się wreszcie kanonik z Naruto. Jak tak czytałam, to miałam wrażenie, że ten Aki to Sasori. Nawiązanie do krwi i marionetek tak jakoś nawaliło mi, bo to raczej nie był Akashi, oraz na pewno nie był to Gaara - on nie ma brwi xD
    Czekam na kolejny rozdział, bo to jest naprawdę dobrze pisana historia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaram się tym pierwszym komentarzem xD cieszę się, że komuś spodobała się wymyślona przeze mnie historia, słodyczy chyba tutaj nie będzie, aczkolwiek można spodziewać się wątków romantycznych, ale na to przyjdzie czas xD
      TO JEST SASORI!!!!!! polecam zajrzeć do zakładki bohaterowie, no chyba, że z jakiegoś powodu pseudonimy nie zostały dodane, zaraz to sprawdzę xD
      Pozdereczka xD

      Usuń

CREATED BY
MAYAKO
ART: Katt Lett