2016/03/07

II. Konfrontacja

    
   „Człowiek żyje bieżącymi wydarzeniami
i jest zadowolony, dopóki czuje,
że przetaczają się po nim jak fale obmywające głaz”.
~ Ahmet Hamdi Tanpinar


       — Zwykła ciota z ciebie! — przekrzyczał brzdęk ocierających się o siebie ostrzy, mierząc mnie przy tym wyzywającym, ale przyjaznym wzorkiem kobaltowych oczu.
       Parsknęłam śmiechem, mocniej na niego napierając. Byłam świadoma, że w ten sposób nie zdołam pokonać znacznie silniejszego od siebie mężczyzny, jednak przed wyjściem na poranny trening starannie ułożyłam w głowie zarys strategii, jaką musiałam powziąć, by nie dać się tak łatwo powalić na deski, które, o czym wiem z własnego doświadczenia, do najwygodniejszych nie należały.
       — Za takie słowa w więzieniu wsadziliby ci pałkę w dupę! — odkrzyknęłam na wydechu, odskakując od niego na przynajmniej trzy kroki, co pozwoliło mi złapać oddech i odpowiednio ułożyć dłonie na rękojeści. W czasie sparingu wielokrotnie omal nie wytrącił mi katany z rąk, przez co trzymanie jej stało się naprawdę niewygodne i tylko przyczyniało się do przechylania szali zwycięstwa na jego stronę, na co nie mogłam sobie pozwolić.
       W dodatku nie wiedziałam skąd zaczerpnęłam tak banalną odpowiedź, będąc świadomą tego, iż w kwestii wymiany zdań stać mnie na znacznie więcej; podobnie, jeśli mowa o walce bronią białą, która stanowiła mój prywatny bzik.
       Westchnęłam, uginając kolana i kierując ostrze do tyłu. Tym razem chwyciłam je oburącz. Starej metody walki nauczył mnie założyciel tego klubu. Staruszek ma ponad siedemdziesiąt lat, a wielu z nas narzekało przez niego na obite pośladki i posiniaczone palce, odczuwając jednocześnie głęboki respekt wobec jego zawsze spokojnej osoby, która kojarzyła mi się z samurajskim honorem oraz uosobieniem mądrości. Nigdy nie potrafiłam okazać przy nim egoizmu bądź szczeniackiej dumy, z której niemal słynęłam.
       Takao wsunął jedną dłoń do kieszeni luźnych bojówek w kolorze zgniłozielonym i oparł swoją katanę o bark, uśmiechając się półgębkiem. Nie wyglądał na kogoś zmęczonego; przy nim zawsze czułam się, jakbym pierwszy raz wylądowała na parkiecie z czymś ostrym w rękach.
       — Poddajesz się?  — zapytał, sugestywnie ruszając brwiami.
       Mieliśmy starą zasadę, mówiącą: kto przegra – stawia. Z powodu uszczupleń w dostawach gotówki, wolałam trzymać się na baczności, przyzwyczajona do jego talentu rozpraszania przeciwnika. Gdybym teraz rozluźniła mięśnie, uznając, że i tak nie mam szans, natarłby na mnie ze zdwojoną siłą, udowadniając swoją dominację.
       — Nigdy! — wysyczałam.
       Zaśmiał się mrukliwie. Z całej siły uczepiłam się jednego skrawka drewnianej podłogi, modląc się, abym tym razem z niego nie spadła; tak, jak zleciałam z mojej wieży spokoju, kiedy pozbawiono mnie możliwości przynależenia do Seirin. Wspomnienie tamtego fatalnego dnia powracało do mnie, niczym niestrudzone demony przeszłości; nigdy nie zamierzały mnie opuścić, o czym doskonale wiedziałam, ale nadzieja dawała mi porządnego kopa, napęd pchający mnie do przodu za każdym razem, gdy postanawiałam poddać się i zginąć w samotności. Wszystko to, o czym myślałam, przygotowując się na cios, wydawało mi się ubarwione, pochodzące z jakiejś tragedii, a jednak było tak prawdziwe, że aż wgryzało się w moje kości, mięśnie, grzęzło w mózgu. Byłam drzewem; wielkim, pięknym, potem pojawił się chciwy mnie pasożyt, zaś ja zaczęłam cicho obumierać, wyżerana od wewnątrz przez coś, co nie chciało odpuścić – żal i wyrzuty sumienia.
       — Gotowa? — Pomachał srebrnym ostrzem tuż przed moim nosem.
       Zachwiałam się, cofając do tyłu. Pogrążona w swoich przemyśleniach, nie zauważyłam momentu, w którym zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. Gdyby nie był sobą, z pewnością miałabym rozkwaszony na miazgę nos, kilka stłuczonych żeber i może jeszcze coś w ramach dodatku do zestawu kaleki. Walka bronią białą wymagała refleksu i skupienia; szkoda, że nadal nie nauczyłam się, co w praktyce oznacza to drugie.
       — Chyba nie — odpowiedział, w irytujący sposób przekrzywiając głowę na bok.
      — Cicho bądź! — Straciłam panowanie nad resztkami zdrowego rozsądku i rzuciłam się na niego, nie dbając o odpowiednią pozycję, wyważenie siły, czy nawet to, że mogłam wyrządzić przyjacielowi krzywdę.
       Nasze ostrza zetknęły się ze sobą mniej więcej w połowie, a kilka drobnych iskier poleciało w oczy, wywołując sekundy dekoncentracji. Zmrużyłam powieki, przełykając resztki goryczy, która utkwiła w moim gardle. Widziałam jego mięśnie, ruch serca i byłam świadoma, że ponowie używam swoich umiejętności, by kogoś osłabić. Drugi raz w karierze zablokowałam przeciwnika. Teraz nie byłby w stanie wygrać z amatorem. Nie mogłam wypowiedzieć żadnego sensownego zdania, a w głowie, po pozbyciu się resztek refleksji, panowała chorobliwa pustka. Chęć zrobienia mu krzywdy była silniejsza niż dobro Takao, dlatego ułożyłam kolano pomiędzy jego nogami, wykrzesując z siebie resztki energii. Zachwiał się niekontrolowanie, zaskoczony moją reakcją na dwa z pozoru niewinne słówka. Skorzystałam z tego, zwinnie podcinając mu kostki, przez co zatoczył się i upadł na deski, stykając się z nimi plecami. Końcówkę ostrza przyłożyłam do jego krtani. Całe ciało drżało od nadmiaru emocji oraz wysiłku, jaki włożyłam w powalenie chłopaka, zaś on jęczał pod nosem różnego rodzaju przekleństwa, zbyt przejęty swoim bólem, aby mnie dostrzec. Swoją drogą miał zamknięte oczy; nawet geniuszom zdarzają się podstawowe błędy, bowiem druga zasada klubu traktowała: zawsze patrz, tam gdzie błysk stali.
       Kenjutsu to wymagająca dyscyplina, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, chłodnego spokoju i metalicznego posmaku krwi – tak definiował ją nauczyciel-staruszek, specjalista od walki jeden na jeden; tak jak ja.
       — Kurwa mać — zaklął, siadając i rozmasowując wystające łopatki; zapewne to one najbardziej ucierpiały. — To zagranie było nieczyste, Chinatsu! — Oskarżycielsko wymierzył we mnie wskazującym palcem, na co zaśmiałam się delikatnie, starając się nie okazać tego, co wciąż siedziało głęboko, wewnątrz mnie.
       — Od kiedy oczekujesz, że życie jest sprawiedliwe? — Uniosłam brew, śmiejąc się ironicznie.
       Nie odpowiedział. Zmarszczył nos i uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Schowałam katanę do sayi, to znaczy pokrowca. Czarne kimono, przewiązane w połowie białą kokardą ograniczało moje ruchy do minimum. Z każdym krokiem miałam coraz większą ochotę odciąć kawałek ostrym jelcem i cisnąć nim prosto w twarz projektanta tego cholerstwa. Wolałam już zbyt krotnie spódniczki, które siłą wciskano na mnie w szkole, a z racji tego, iż nasz dyrektor był samotnym kawalerem z niespełnionymi ambicjami seksualnymi, tej mody sforsować nie można było. Co innego z japońską tradycją, która jak każda inna, za kilka lat przestanie istnieć.
       Ominęłam kilku uczniów w czasie sparingu, uśmiechając się do nich przyjaźnie, czasem nawet pytając, jak im idzie, na co zazwyczaj śmiali się i robili kwaśne miny. Prosto z sali udałam się do damskiej szatni, po czym szybko odwiązałam biały, delikatny materiał. Moje kimono spadło, odsłaniając zielone bokserki oraz sportowy stanik całkowicie przewiązany bandażem. Nigdy nie chciałam stać się chłopczycą pozbawioną biustu, ale uczęszczający do szkółki chłopcy byli okropnie zbreźni i widząc głęboki dekolt kimona, nie mogli skupić się na walce. W myśl przyszłam się udoskonalić, postanowiłam zadziałać, używając czegoś, czego nauczyłam się na lekcjach edukacji dla bezpieczeństwa – wiązania sposobem śrubowym. Zadziałało doskonale; od tej pory traktowali mnie, jak równego sobie kumpla.
       Wskoczyłam pod prysznic, zrzucając z siebie ostatnie warstwy ubioru. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, spodziewając się, że jak zwykle rury uraczą mnie letnią temperaturą, która ni jak podziała na zbolałe mięśnie, ale orzeźwi mój umysł przed udaniem się do szkoły, pełniej gardzących mną ludzi. Mogłam w ten sposób przygotować się na konfrontację z nimi, a przez chwilę przebiegła mi przed oczami wizja straszenia ich kataną, gdy tylko otworzą swoje buzie w celu obrażenie mnie. Takie działania byłyby w stu procentach w moim stylu, ale jako, że na początku ulicznej kariery każdy koszykarz musi zachowywać się grzecznie, aby nie wzbudzać zainteresowania, szybko odgoniłam od siebie kuszące propozycje mojego złego ja, zastępując je tymi zupełnie przyziemnymi, jak to, czy uda mi się pozostać niezauważoną na lekcji chemii. Szczerze nie lubiłam tego przedmiotu; potrafiłam wykuć jedynie teorię, zaś z praktyką miałam na bakier już od pierwszej klasy gimnazjum, i tak przez trzy kolejne lata, aż do liceum.
       — Długo zamierzasz się pluskać?! — Głośnie walenie w drewniane drzwiczki przywróciło mnie do rzeczywistości i wprawiło w moment chwilowej konsternacji. Oczywiście głos rozpoznałam natychmiast. Takao był człowiekiem niecierpliwym, a że obiecał odprowadzić mnie do szkoły, samemu się nie spóźniając, musiał koniecznie mnie pospieszać. W końcu uwielbiałam wodę, kąpiele i pluskanie się. — Całego życia nie mamy! — Kolejne uderzenia sprawiły, iż drewno delikatnie się wygięło, napawając mnie uczuciem strachu i powoli napływającego wstydu, bo w końcu żadna dziewczyna nie chce, aby przyjaciel zobaczył ją nago. Szczególnie taka, która jest świadoma wszystkich cielesnych niedoskonałości.
       — Wiem! — wrzasnęłam, przekrzykując szum wody i jego mamrotania pod nosem.
       Zakręciłam kurek, szybko wytarłam się szorstkim ręcznikiem, pozostawiającym na mojej skórze czerwone pręgi, po czym szczelnie owinęłam się nim i wyskoczyłam zza drzwi, zderzając się nosem z nagą klatą piersiową chłopaka. Policzki piekły mnie z zażenowanie, dłonie niekontrolowanie przesunęły się po jego torsie, wywołując kilka dreszczy. Bliskość od zawsze była dla mnie zabójczym środkiem; dziwnie reagowałam na dotyk bliskich mi osób, budziły się we mnie emocje sprzeczne z tym, co dotychczas czułam. Odsunęłam się niepewnie, przelotnie zerkając w jego niebieskie oczy, zakorzenione w mojej twarzy. Byłam pewna, że poczuł się co najmniej dwa razy bardziej zakłopotany ode mnie, mimo że znaliśmy się od kołyski. I właśnie to było dla nas największą przeszkodą.
       — Ruszaj się — mruknął, odwracając się na pięcie i znikając w kolejnym pomieszczeniu.
       Poklepałam się po policzkach, energicznie kręcąc głową i odpychając wszystko, co narodziło się w mojej głowie w czasie, gdy palcami zwiedzałam fragmenty jego umięśnionego ciała. Ponownie znalazłam się w szatni, tym razem narzucając na plecy szkolny mundurek. Koszula była nieco wygnieciona, a kołnierzyk nie leżał tak jak trzeba, aczkolwiek cieszyłam się z powodu krótkich rękawów, które udało wywalczyć się komitetowi uczniowskiemu na ostatnim spotkaniu szkolnej rady. I chwała im za to! Temperatury w maju były czasem nie do wytrzymania. W biegu zawiązywałam sznurówki, przygładzając potargane włosy i patrząc w zabrudzone lusterko na ścianie.
       Takao wszedł do damskiej przebieralni, jak gdyby nigdy nic i przyglądał mi się dłużej z politowaniem wypisanym na twarzy, co usilnie ignorowałam, zatwardziale milcząc. Nasza dwójka nie powinna w ogóle przybywać w swoim towarzystwie, nie sam na sam.
       Kocham cię, Chinatsu.
       W mojej głowie rozbrzmiał jego głos. Zaskoczona ośmieliłam się na niego spojrzeć, ale zdawał się nie poruszać wargami. To kolejne wspomnienie dobrało się do mnie, tak nieoczekiwania, jak tylko wspomnienia potrafią, a to wydawało mi się najbardziej bolesne; wtedy po raz pierwszy nic nie miałam do powiedzenia, a to sprowadziło Kazunariego na samą krawędź, by tam oczyścił się z resztek mnie. Od tamtej pory starał się zachowywać naturalnie, ale bywały momenty, kiedy jako człowiek z krwi i kości zwyczajnie nie dawał rady. Nienawidziłam tego do szpiku kości. Jeszcze bardziej nie nawiedziłam siebie; nie umiałam odpowiedzieć: ja ciebie też. Jedynie milczałam, czekając aż zostawi mnie w mojej samotni, i to było największym błędem jaki notorycznie popełniałam – uwielbiam skazywać się na cierpienie, będąc zupełnie odgrodzoną od ludzi. Cała ta sytuacja pogłębiła się, kiedy Takao nie przyjmował do wiadomości, iż go odrzuciłam.
       Kątem oka spostrzegłam, jak starannie zapinał guziczki swojej koszuli, skupiając na tym całą swoją uwagę. Atmosfera była tak gęsta, że można było kroić ją nożem. Usidlała mnie w swoich szponach z każdym oddechem chłopaka, sprawiając, że zaczęłam szukać pretekstu do kłótni, która pomogłaby mi odseparować się od niego na przynajmniej kilka dni. Do tego wszystkiego dochodziła Trzynastka. Nikomu nie wolno było dowiedzieć się o mojej wznowionej ulicznej karierze, ponieważ, według Haizakiego, sprowadziłoby to na mnie sporo kłopotów. Każdy początkujący musiał się pilnować; wrogie boiska były aż nazbyt chętne do wyeliminowania członków innych gangów. Bez katany nie potrafiłabym się obronić. Poza tym kto walczy bronią białą, jeśli ma się do dyspozycji pistolet? Odpowiedź była prosta: zupełnie nikt. A moja celność pobijała rekordy wszelkiej beznadziejności. I teraz pojawia się Aki – mój tymczasowy szofer i obrońca, przynajmniej według zlecenia Shougo. Miał działać z ukrycia dopóki sama się nie zaaklimatyzuję. Było mi to szczególnie nie na rękę. Ciągle czułam na sobie czyiś wzrok, ale kiedy się odwracałam, nikogo za mną nie było. Aki był chyba najbardziej uzdolnionym w kamuflażu szpiegiem, a tym samym najbardziej denerwującym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. W swojej irytującej osobie przewyższał nawet Kagamiego, co graniczyło z cudem, zważając na moje podłe stosunki z Taigą, które coraz bardziej zahaczały o czystą nienawiść oraz rywalizację.
       — Już? — Niedbale zarzucił plecak na ramię, w drugiej dłoni trzymając moją szmacianą torbę.
       Potakująco kiwnęła głową i wyszliśmy w akompaniamencie krzyków i przekleństw, choć pomiędzy nami panowała głucha cisza.


       Zdecydowanie tego było za wiele, jak na jeden dzień. Rozumiałam, że uczęszczałyśmy do tej samej szkoły, ale moja szczęśliwa gwiazda zawiodła mnie, kiedy na zupełnie opustoszałym korytarzu zetknęłam się z jej osobą, która zareagowała podobnie do mnie – stała się kłodą, wypalającą mi oczami dziurę w głowie. Syknęłam zdenerwowana, gniotąc przy tym plik kartek do skserowania i powieszenia na ścianach szkoły. To spotkanie nie było za grosz przyjemne, a świadomość wymieniania ze sobą tradycyjnych uprzejmości napawała mnie obrzydzeniem. Ale czy obojętne przejście obok przyjaciółki nie byłoby ciosem dla nas obu? Nie miałam zamiaru dokładać sobie więcej zmartwień, a jednak coś nieokreślonego szybko skłoniło mnie do przybrania pozy zimnej marionetki i odgrodzenia nas murem, który wyobrażałam sobie za każdym razem, gdy pragnęłam oddzielić się od kogoś. Co dziwnego, takie osoby zdawały się zauważać moją wyimaginowaną budowlę, bo łatwo rezygnowały z wszelkich integracji ze mną. Czułam się wówczas silniejsza i pewniejsza siebie.
       — Cześć — szepnęła swoim ciepłym głosem.
       Zagryzała dolną wargę, brudząc zęby różowym błyszczykiem. Grube kreski wokół oczu utrudniały mi z nią kontakt wzrokowy. Nabrałam ochoty kupna toniku do demakijażu i wylaniu całej jego zawartości na jej twarz. Jeżeli myślała, że w ten sposób Taiga ją dostrzeże, to byłam skłonna sporo namieszać w ich przyszłym związku, o ile takowy zaistnieje.
       Nakręcasz się.
       Alter ego wystrzeliło, jak z procy, uderzając w moje ciało. Zimna powłoka otaczała mnie ściślej, tak że nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca, a co dopiero odpowiedzieć coś równie miłego. Tym razem ja raniłam usta przednimi zębami, ale robiłam to po to, by poradzić sobie w falą niekontrolowanego wybuchu.
       — Jak się czujesz? — Zbliżyła się do mnie na odległość pięciu małych kroków i znów zadała pytanie, a jej ton świadczył o martwieniu się o mnie. Zachowywała się, niczym starsza siostra, co w tym momencie godziło w moją dumę.
       — Idealnie — prychnęłam, krzyżując ramiona pod biustem.
       Pozwoliłam na kilka minut przejąć dowodzenia mojej gorszej stronie, tym samym będąc biernym obserwatorem przyszłych wydarzeń. Miałam tylko głęboką nadzieję, iż mój prywatny szpieg nie uzna Midori za zagrożenia i nie postanowi wyskoczyć na nią z łomem  albo innym żelastwem, które mogło całkiem sprawnie pozbawić ją uroku.
       Mój wyzywający wzrok dekoncentrował ją, o czym doskonale wiedziałam. Wiedziałam też o tym, że w przeciwieństwie do mnie zawsze hamuje swoje nerwy. I dlatego chciałam ją prowokować; nie była w stanie zrobić mi krzywdy. Po prostu stała, myśląc nad czymś intensywnie.
       — Cieszę się — mruknęła, wzruszając ramionami.
       Roześmiałam się, odchylając głowę do tyłu. Wszystko wydawało mi się iście żałosne, łącznie z lekko przybrudzonym, białym sufitem. Zachowanie powagi stało się niemożliwe.
       — Litości — Złapałam się za brzuch, ocierając łezkę z kącika oczu. Na moich ustach nadal gościł ironiczny pół uśmiech. — Myślałam, że stać cię na coś więcej, Midori. — Postawiłam dwa kroki do przodu.
       — Chinatsu, posłuchaj. Nie chcę, żebyś wplątała się w jakieś kłopoty. Po szkole krążą plotki. Proszę, powiedz, że nie zaczęłaś grać. — Zmarszczyła czoło, niemal łącząc ze sobą brwi. Wszystko to rzekła na wydechu i dopiero po chwili przeanalizowałam jej słowa.
       Naprawdę się o mnie martwiła, dlatego coś mocno zakuło mnie w serce, kiedy spojrzałam w jej pełne obaw oczy. Zraniłam ją  postawą, jaką zachowywałam, ale nic nie poradzę, iż długo chowam w sobie urazę. Pozbycie się jej było czasami nieosiągalne.
       — Jak mam grać, skoro wywaliliście mnie z drużyny?! — Podniosłam głos, zaciskając szczęki. Poczułam łzy napływające mi do oczu. Gula w gardle rosła szybciej i szybciej. Chciało mi się rzygać, gdy na nią popatrzyłam. — Odpowiedz mi! — wrzasnęłam, uderzając dłońmi w przestrzeń pomiędzy nami. — Myślisz, że zrobiłam to specjalnie! Jesteś taka sama, jak wszyscy! Od początku nie wierzyłaś, że mogę grać drużynowo. Że mogę troszczyć się o skład. Bo przecież ta rola jest zarezerwowana tylko dla ciebie, tak?! Tylko dla miłych, mierzących wysoko dziewczynek! Ty mnie namówiłaś, żebym wstąpiła do drużyny! Teraz muszę zaczynać od początku!  ­— ryknęłam na koniec, popychając ją do tyłu.
       Nie zareagowała na moje zaczepki, zaś ja pozbyłam się większości frustracji. Nie często zdarzało się, bym pozwoliła uczuciom wypłynąć na zewnątrz. Być może dlatego zaskoczona, nie odzywała się do mnie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z płynących po policzkach łez. Ze złości otarłam je rękawem, pozostawiając wilgotne smugi. Ostatnie zdanie, które wypowiedziałam, utwierdziło ją w przekonaniu, iż wstąpiłam na jakieś uliczne boisko. Zastanawiałam się, kto mnie widział. Kto wie zbyt wiele. Wtedy przed oczami pojawił mi się obraz Taigi, stojącego na progu moich drzwi. Doznałam swego rodzaju olśnienia. Już wtedy był świadomy, że poszłam na Trzynastkę. Rozmowa była tylko zwykłą szopka, która miała na celu wyciągnięcie odpowiednich wniosków na mój temat. Prychnęłam pod nosem.
       — Dziwne, że cię ode mnie nie odseparował — powiedziałam najspokojniej, jak potrafiłam. Głos pozostawał chłodny, ale serce kołatało się w piersi, a rozum podpowiadał, abym stamtąd uciekła. Zagłuszałam dźwięki rozsądku, okładając umysł pięściami.
       — Chinatsu — jęknęła, gwałtownie zaciskając zimne palce na zgięciu mojego łokcia. Zachłysnęłam się powietrzem i wspomnieniami o dwóch nierozłącznych przyjaciółkach. — Chociaż ty nie wplątuj się w kłopoty — szepnęła, zwalniając uścisk.
       Przyjrzałam się jej twarzy z ukosa, a to, co najbardziej mnie zaskoczyło, to sine pręgi na jej karku, które w niepokojący sposób przypominały ludzkie palce. Przeszył mnie dreszcz. Z moich otwartych ust nie wydobył się żaden dźwięk. Posłała mi ostatnie smutne spojrzenie, po czym zniknęła za rogiem korytarza.
       Z kotłującymi się w głowie myślami wpadłam do klasy i wysłuchałam krótkiej reprymendy na temat mojego nieszanowania czasu nauczyciela i celowego przedłużania wyznaczonego mi zadania. Nie przeprosiłam ani nie okazałam skruchy, na którą nauczyciel najwyraźniej czekał. Cisnęłam kartki na blat biurka i zasiadłam na swoim miejscu – ostatniej ławce pod oknem, skąd miałam idealny widok na szkolne boisko, o tej porze zupełnie opustoszałe.
       — Mit o królu Edypie… — Nauczyciel podniósł głos, tak aby najbardziej ospali uczniowie, w tym ja, ożywili się i wzięli udział w nadchodzącej dyskusji. — Zdaję sobie sprawę, że nie czytaliście tego i cieszy mnie taki obrót sprawy, bowiem będziemy mieli do czynienia z zagadkami. A cała zabawa polega na ich rozwiązaniu bez wcześniejszego przygotowania! — Klasnął w dłonie, przykuwając moją uwagę.
       Wyprostowałam się na krześle, chwytając w dłoń długopis i podpierając łokieć na oparciu. Promienie słońca wpadały przez okno, ogrzewając mój policzek oraz połowę ciała, co dodawało mi nowych pokładów energii. Czasami czułam się, niczym jaszczurka; musiałam porządnie wysiedzieć się w cieple, aby jakoś funkcjonować w świecie. Wyjrzałam przez szybę. Czerwony Cadillac stał na podjeździe, nieco z boku i mimo rażącego koloru pozostawał niezauważony, ewentualnie ignorowany przez przechodniów. Westchnęłam zrezygnowana. Nauczyciel zapisywał na tablicy zdanie, które błyskawicznie zanotowałam w zeszycie, ozdabiając margines kilkoma pozbawionymi sensu bazgrołami. Szczerze wątpiłam, czy znajdę czas, by odrobić pracę domową, skoro zaraz po zajęciach, Aki zabierze mnie na Trzynastkę, gdzie przesiedzę do wieczora, a potem wezmę udział w jakiś zebraniu, podczas którego i tak nie otrzymam prawa głosu; nie za kadencji Haizakiego. Następnie łaskawie odwiezie mnie do domu, nie odzywając się ani słowem, a ja zbyt zmęczona i leniwa, przyjdę następnego dnia zupełnie nieprzygotowana z gotowym stosem wymówek.
       Co to za zwierzę, które rano chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech?
       — Napiszcie wszystkie możliwe rozwiązania! — krzyknął, gdy zabrzmiał dzwonek kończący lekcję.
       Szmer zagościł pomiędzy poszczególnymi osobami, które nie były zbyt zadowolone z tego, co powiedział nauczyciel, ale mus to mus, dlatego połowa z nich jutro nie przyjdzie, a druga połowa będzie dukać jakieś wymyślone zdania. Po znajomości dostaję satysfakcjonującą trójkę.
       Wyszłam jako ostatnia, rzucając ciche do widzenia. Podążałam korytarzem w stronę wyjścia. Był środek szkolnego dnia, ale przerwa obiadowa trwająca godzinę, umożliwiła mi tymczasowe opuszczenie murów szkoły, na rzecz udania się w stronę auta Akiego. Co chwila odwracałam się za siebie, sprawdzając czy ciekawski ktoś nie prosi się o zawrócenie go siłą, ale na moje szczęście wszyscy byli zbyt zajęci obiadem, nie wielce tajemniczą mną.
       Przystanęłam, gdy zdałam sobie sprawę z nieco niepokojących faktów, które tylko pozornie wydawały się błahe. Nie widziałam dzisiaj Taigi, Midori miała dziwne ślady, jakby po przyduszeniu, a Kuroko od dwóch dni pozostawał na liście nieobecnych. Chociaż ty nie wplątuj się w kłopoty… Chociaż ty nie wplątuj się w kłopoty… Głos przyjaciółki zdawał owijać moje ciało niewidzialnymi linami, które usidlały mnie i wplątywały w nowe kłopoty. Nie miałam wystarczających pokładów asertywności, by je odciąć. Z całą pewnością zrobili coś, co ściągnęło na nich niemiłe konsekwencje. Pytanie: dlaczego i czym są te konsekwencje? Może Kagami tak naprawdę nie przyszedł rozmawiać o mnie? Może zdesperowany szukał pomocy tam, gdzie nie dane było mu jej znaleźć? Opuszki palców musnęły skrawek bandaża, przywracając mnie do rzeczywistości. Nie powinnam wchodzić z buciorami w sprawy ludzi, których już nie obchodzę, ale przestraszyłam się o los Midori. Tylko co mogłam zrobić ja? Haizaki zakazał mi czegokolwiek, miałam na ogonie bardzo dobrego szpiega. Midori prawdy mi nie powie, Kagami nawet nie śmie ze mną porozmawiać po raz drugi, choć jestem jedyną osobą w ich zasięgu, która może coś zdziałać, wręcz rozwiązać ich problemu, jeśli takie istnieją. Bałam się, że może stać im się krzywda i to sroga, a wówczas cała wina spadnie na okoliczne boiska, w tym pokrytą złą sławą Trzynastkę.
       Podeszłam bliżej samochodu. Przez przyciemnione szyby widziałam jedynie zarys sylwetki kierowcy, więc nie czekając na jakiekolwiek powitanie, odwróciłam się tyłem i przysiadłam na masce, zrzucając z ramienia torbę. Nim wyjęłam śniadanie, usłyszałam miażdżący bębenki dźwięk klaksony. Podskoczyłam, a następnie uderzyłam pięścią w maskę, wyrzucając z siebie różnego rodzaju przekleństwa.
       — Daruj sobie, Aki! — wrzasnęłam, licząc, że mnie usłyszał.
       — Aki?
       Z wnętrza samochodu wyszedł wysoki chłopak o dzikim spojrzeniu i cynicznym uśmieszku. Miło byłoby zedrzeć go z jego twarzy. Wyglądał na lekko zaskoczonego całą sytuacją, jak i moja osobą – dziewczyną, która uznała jego drogie, sportowe auto za siedzenie. Policzki zapiekły mnie z zażenowania.
       — Znasz Akiego? — Uniósł brew, podchodząc do mnie bliżej i zamykając za sobą drzwiczki.
       — Może — pisnęłam, choć bardzo chciałam brzmieć hardo i zdecydowanie.
       Kamienie zatrzeszczały pod podeszwami jego butów. Zaśmiał się chrapliwie, ale w pewien sposób przyjaźnie, co uspokoiło tworzące się w mojej głowie najczarniejsze scenariusze. W tym momencie zapragnęłam wyrzucić i spalić swoją wybujałą wyobraźnię.
       — Mówią na mnie Pies. Jestem informatorem z Trzynastki, a ty? — Przysunął się do mnie, siadając obok.
       Byłam zaskoczona otwartością z jaką mówił o swojej przynależności. Postanowiłam odwdzięczyć się dokładnie tym samym.
       — Kami… Gracz na Trzynastce — zająknęłam się. — Jestem nowa! — uprzedziłam, kiedy otwierał buzię, a na jego twarzy malowało się niedowierzanie.
       Przeczesał dłonią bujną czuprynę, bardziej ją mierzwiąc. Wydawał się groźny i nieprzewidywalny, dlatego wolałam, jak przy zwierzęciu, nie wykonywać gwałtownych ruchów.
       — Kazano mi tutaj na ciebie czekać — mruknął pod nosem.
       — Czy to konieczne? To całe obserwowanie mnie… Czuję się, niczym w klatce. Nie mogę normalnie rozmawiać, bo Haizaki boi się, że zbyt wiele wygadam. Do tego wplątał w swoje chore intrygi Akiego! — Uderzyłam pięścią w blachę auta.
       — Ej, ej ej! — Asekuracyjnie podniósł przedramiona do góry. — To cacuszko sporo mnie kosztowało! — Pogładził miejsce, z którym zetknęła się moja pięść. Parsknęłam śmiechem, widząc, jak czule to robi. — Większość z nas przez to przechodziła. Nie ma co wszczynać buntu; niczego nie sforsujesz — kontynuował.
       Przewróciłam oczami, splatając palce na nerkach. Uśmiechał się do mnie, strzelając przy tym oczami. Bawił mnie swoją osobą, a fakt, że był informatorem napawał mnie respektem. Wiedział dużo, być może o mnie również. Byłam więc wyjątkowo powściągliwa.
       — Gdzie Aki? — zadałam nurtujące mnie pytanie.
       — Nie wiem. — Wzruszył ramionami, chowając dłonie do kieszeni spodni. — Chodzi własnymi ścieżkami. Poza tym pewnie uznał, iż sam sobie poradzę. Chce ci się siedzieć w tej budzie? — Kiwnął głową w stronę budynku. Skrzywił się przy tym z niesmakiem, zaś ja zaśmiałam się, zauważając jak łatwo przychodzi mu zmiana tematu.
       — Żartujesz? Najchętniej spaliłabym to wszystko w cholerę! — warknęłam pod nosem. — Gdyby uczyli nas czegoś pożytecznego, ale wątpię, że Edyp przyda mi się w życiu — żaliłam się.
       — Tsa. Ile jeszcze mam tu koczować?
       — Godzinę.
       — Szmat czasu. Zdążyłbym dowiedzieć się nazwisk wszystkich uczęszczających tu osób — pochwalił się z dumą wypinając pierś.
       — Zdolny — przytaknęłam z uznaniem.
       Sięgnęłam do kieszeni spódniczki po telefon. Odblokowałam wyświetlacz, ciekawa godziny. Zostało mi niespełna pięć minut. Odbiłam się biodrami od maski Cadillaca, ponownie umiejscawiając pasek szmacianej torby na ramieniu. Niemal ugięłam się pod ciężarem książek. Stanęłam naprzeciw niego i przypatrzyłam mu się uważnie, pragnąc zapamiętać sporo szczegółów z wyglądu człowieka, w moim przekonaniu, znacznie odpowiedniejszego dla mnie niż Aki. Luźny, outsiderski styl, za to wielce pociągający. Zagryzłam policzki do wnętrza buzi.
       Pożegnałam się z chłopakiem, który nieoczekiwanie cmoknął mnie w policzek. Tym razem nogi przybrały postać waty. Byłam przekonana, że niedługo grawitacja okaże się silniejsza ode mnie, ale cieszyłam się, kiedy udolnie przekroczyłam prób, zagłębiając się w wypełniony ludźmi korytarz. Czekała mnie godzina prawdziwej agonii; witaj chemio.


       Jeszcze nigdy nie widziałam na boisku tylu osób. Przed głównym wejściem stało chyba z dziesięć sportowych aut, które ktoś wypucował na błysk, aż mogłam przejrzeć się w ich powierzchni. Kilku mężczyzn grało w koszykówkę, krzykiem rozpraszając przeciwników. Radość wypełniła moje ciało, kiedy usłyszałam śmiech, piski i wesołe poruszenie; Pies wyglądał dokładnie tak, jak ja. Natychmiast dostał szczękościsku, szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy, co sprawiało, że miałam ochotę skakać do samego nieba. Chwilę potem zniknął w tłumie, przybijająca z każdym męską piątkę.
       Mari doskoczyła do mnie, witając mnie mocnym uściskiem i czterema podrygującymi na jej głowie kitkami. Słońce oświetlało jej rozpromienione oblicze. Sama nie potrafiłam pohamować chichotu, a na jej widok, ciepło wymazało złe wydarzenia dnia dzisiejszego. Zupełnie zapomniałam o kłopotach mojej przyjaciółki i porannym treningu z Takao.
       — Przyszli wszyscy, nawet Uchiha! — Ekscytowała się, ciągnąc mnie ku grupce zupełnie obcych ludzi. Musiałam ich poznać; należeliśmy do jednej społeczności, byliśmy rodziną, ale świadomość, że mogę im się nie spodobać, zastąpiła uniesienie czystą niepewnością. Przestraszona, rozglądałam się na boki, rejestrując twarze mijających mnie ludzi. Niewiele zapamiętałam, ale zawsze coś. Wepchnęła mnie między dwóch mężczyzn, którzy nie zwrócili na mnie szczególnej uwagi.
       — Słuchajcie! To jest Kami! — Temari uderzyła mnie w plecy, a ja niesiona jej siłą, wylądowałam na samym środku okręgu. — Jest tutaj nowa, ale Szef mówił, że już kiedyś grała. — Informacje wypowiadane przez dziewczynę docierały do mnie, jak zza grubej szyby. — W dodatku słyszałam, że zadarła z Akim! — Na te słowa kilka osób gwizdnęło; nie wiedziałam czy ze współczucia, czy uznania.
       Patrzyli na mnie, a ciarki przechodziły mi po plecach.
       — Cześć, Kami! — ryknął jakiś blondyn z trzema bliznami na policzkach. Przybiłam z nim piątkę, tak mocną, że zapiekła mnie skóra. I oczy od łez.
        Otoczyli mnie ściślej, wymieniając ze mną kilka zdań, na które reagowałam wyjątkowo przychylnie. Moja aspołeczna, introwertyczna natura zniknęły wraz z pojawieniem się w tym miejscu. Dziękowanie Bogu za wyrzucenie mnie z Seirin to za mało, by okazać moją wdzięczność.
       — Gracz jest tutaj mile widziany!
       — To prawda, że bardzo dobrze znasz się z Haizakim?
       — Gdzie masz stempelek?
       Starałam się odpowiadać na każde, nawet najbardziej bzdurne pytanie. W tej sytuacji powiedzenie rodziny się nie wybiera nabrało dla mnie zupełnie nowego, głębokiego sensu. Cała przyjazna atmosfera i moje zaklimatyzowanie się prysło, kiedy coś, a raczej ktoś, pociągnął za mój kołnierz i szarpnął do tyłu, taranując kilkoro zebranych. Jęknęłam sfrustrowana, wyszarpując się z żelaznego uścisku. Aki stał naprzeciw mnie, zabijając mnie wzrokiem.
       — Powinnaś mi się zameldować! — szepnął ostro.
       Wrzawa zelżała i doskonale słyszałam, co do mnie mówił. Zmarszczyłam czoło, niezadowolona z takiego obrotu sytuacji.
       — Szef wie, że Pies musiał cię zastąpić? — odgryzłam się.
       Po jego minie mogłam wnioskować, że Haizaki nie był poinformowany o tymczasowej zamianie, a gdyby teraz się dowiedział, Aki zostałby ukarany za swoją niekompetencję i tajemnice. Kto wie, czy Pies także nie miałby nieprzyjemności. Właśnie ze względu na niego zamknęłam usta na kłodę, a kluczyk wyrzuciłam do kosza na śmieci.
       Pociągnął mnie za nadgarstek, celowo omijając zranioną wczoraj przez Shougo skórę. Pomachałam znajomym na pożegnanie, lawirując wśród tłumu. Widok przysłaniały mi szerokie plecy Akiego. Byłam świadkiem, jak wypracowane latami ćwiczeń mięśnie napinają się za każdym razem, gdy pragnęłam wyrwać się z uścisku. Uśmiechnęłam się nieznacznie, mijając bliźniaków. Jeszcze kilkanaście godzin temu zatrzymaliby mnie siłą, teraz po prostu rumienili się na mój widok, ale i machali wesoło, przykuwając spojrzenia innych ludzi.
       Aki wepchnął mnie do Cadillaca, zasiadając na miejscu kierowcy. Odpalił silnik, kiedy ja mocowałam się na tylnym siedzeniu.
       — Gdzie mnie zabierasz? — wypaliłam na wstępie, przeciskając się pomiędzy oparciami.
       — Do mechanika — mruknął oschle, ucinając nasz kontakt.
       — Po co? — Byłam zaskoczona jego bezpośredniością i agresją w głosie, ale nie potrafiłam szybko odpuścić. Pewnie wjechał na ulicę, nawet nie patrząc w lusterka. Dotarło do mnie, że musiał być bardzo dobrym kierowcą; ostatnim razem także sprawnie poruszał się w miejskim ruchu, choć wielu innych kierowców prowokowało go do działań, które skutkowałyby wypadkiem. Z westchnieniem opadłam na siedzenie. — Po co?! — powtórzyłam, zirytowana milczeniem.
       — Po gówno! — ryknął, uderzając dłońmi o kierownicę.
       Wzdrygnęłam się. Nie spodobał mi się sposób w jaki mnie traktował; jakby była nic nie wartym intruzem, którego trzeba się pozbyć. Nienawidziłam siebie, iż wcześniej widziałam w nim seksownego, niedostępnego kierowcę. Był chorym draniem, nie wartym niczyjego zachodu. Ale i tak bolało.
       Chwilę później podjechaliśmy pod zakład usług mechanicznych Sharingan. Przypomniałam sobie o wizytówce, którą mi podarował. Niestety zagubiłam ją gdzieś w moim domowym bałaganie. Zaparkował tuż pod budynkiem. Wyskoczyłam z wnętrza samochodu, z całej siły trzaskając drzwiami. Miałam marzenie, by wszystkie szyby wyleciały, raniąc Akiego. Zamiast tego z westchnieniem oparłam się o bok Cadillaca i skrzyżowałam ramiona na piersi. Aki pojawił się przede mną, przykładając wnętrze dłoni po prawej stronie mojego barku. Byłam w potrzasku; po raz kolejny. Zapach męskich, markowych perfum wdzierał się do mojego nosa, otumaniając mój umysł. Poruszyłam się niespokojnie. To nie był dobry moment na sprzeczki czy bójki z kimś znacznie silniejszym. Pozbawiona katany nie miałabym żadnych szans przeciwstawić się Akiemu.
       — Słuchaj…
       — Nie zamierzam — przerwałam mu mrukliwie.
       Przewrócił oczami, pozwalając frustracji uciec na zewnątrz. W najgorszym wypadku uderzy mnie; nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia.
       — Nie powinnaś była tu przychodzić. Wchodzenie w gówno z premedytacją jest żałosne, a zdaję sobie sprawę, że dziewczyna, jak ty ma swój honor. — Odchylił się do tyłu, spoglądając w jaśniejące niebo.
       — Gówno to twoje ulubione słowo? Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Jestem graczem, Aki. Rzucanie do kosza nie jest dla mnie niebezpieczne; nie z takimi typami grałam, żeby się przestraszyć tego, co mówisz. — Wzruszyłam ramionami. Miał niepocieszony wyraz twarzy, a w oczach czyhał ból. — O co chodzi? — Dotknęłam jego ramienia.
       Ponownie na mnie popatrzył. Poczułam się malutka pod intensywnością czerwonych tęczówek, które magnetyzowały mnie i koiły wszystko, co czaiło się w moim wnętrzu.
       — My nie tylko gramy. Koszykówka zeszła na dalszy plan. Zawody odbywają się  jesienią, góra miesiąc, co daje kilka meczów, a zważając na to, że boisk jest dziesięć, czasem więcej, zagrasz może dwa razy. O ile dojdziesz do finału… Nie przerywaj! — Przyłożył dłoń do moich ust, kiedy otwierałam je, by wszystkiemu zaprzeczyć, zmniejszając dystans między nami. — Dostajemy zadania. Działamy w dwójkach, trójkach, nieraz większych grupach. Działania jakie prowadzimy nie są do końca legalne, Kami. Musisz być świadoma, że cokolwiek powie Haizaki będzie to kłamstwem lub zagadką. — Tłumaczył powoli, zaglądając mi głęboko w oczy. Jego skóra przywierająca do mojej pachniała świeżością, słońcem i gumą do żucia; o dziwo nie papierosami. — Rozumiesz?
       Zagadki lub kłamstwa; nie wiedziałam, co w tym przypadku jest gorsze. Od dnia moich narodzin ciągle zatajano przede mną kluczową prawdę, o której dowiadywałam się po fakcie lub od osób trzecich. Nienawidziłam swojego życia, ponieważ to, co z niego czerpałam, wydzierałam siłą, po cichu. Zrozumiałam, że historia zatacza koło, a ja znów jestem w punkcie wyjścia. Siarczysty policzek wymierzony przez życie był bolesny i palił od środka.
       Po kilku sekundach machinalnie pokiwałam głową. Oderwał rękę. Zapewne moje oczy wyglądały jak spodki. Uraczył mnie przepraszającym półuśmiechem, który nieporadnie odwzajemniłam. Popatrzyłam na zabandażowaną dłoń. Pod materiałem skrywałam tajemnicę czegoś, co mogło mnie uskrzydlić, ale i szybko pociągnąć na samo dno.
       — W dniu, w którym rana się zagoi, odejdziesz, zapominając o nas, tym do czego cię zmusimy i o tym, co zostanie przez ciebie usłyszane. Jesteśmy ludźmi z przeszłością — szepnął, unikając mojego wzroku. — Nie uwolnisz się od tego.
       Złapałam go za rękę, delikatnie ją ściskając. Ludzie z przeszłością byli mi bardziej bliscy niż wiedział sam Aki. Tym maleńkim gestem chciałam mu pokazać, że dużo rozumiem. Nie wyglądał na pocieszonego. Możliwe, iż właśnie odczytał moje myśli, krzyczące po prostu będę, a tobie nic do tego! Powstrzymałam zgryźliwości w chwili, kiedy pociągnął mnie w stronę budynku. Jego wnętrze było przesadnie zadbane, białe płytki, lśniące samochody zawieszone na specjalnych podestach, kilka metrów nad kanałami, mnóstwo sprzętu, zapasowych opon i komputerów. Poczułam się, jak w pseudo bazie wojskowej. Bardzo starałam się wyluzować, ale obecność kogoś, kto ostrzegał mnie przed najgorszym była nieco przytłaczająca, a sama myśl o knującym Shougo wywoływała skurcz w żołądku. Poprowadził mnie schodami na górę, gdzie jak się okazało, znajdowała się kuchnia. Kilka szafek zawieszono na ścianach, zaś na środku ustawiono duży, drewniany stół. Po przeciwnej stronie od wejścia zamontowano zlew i suszarnię. Oświetlenie stanowiły dwie małe żarówki, migoczące i podejrzanie skrzeczące, ale to miejsce urzekło mnie w swojej prostocie oraz domowym klimacie.
       — Napijesz się czegoś? — zapytał nieoczekiwanie.
       Przysiadłam na drewnianym taborecie i dosunęłam się do blatu, opadając na niego czołem i ramionami. Zmęczyłam się wszystkim, co dzisiaj mnie spotkało, a słowa Midori wciąż wypalały w moim sercu dziurę wielkości kosmosu; obawy o jej życie były nie do zniesienia.
       — Wody.
       Ciecz z kranu trysnęła wprost do szklanki, przerywając wlokące się sekundy ciszy. Postawił naczynie tuż przed moim nosem, przyglądając mi się badawczo. Następnie przycupnął na krawędzi stołu i podwinął rękawy nieskazitelnie białej koszuli do łokci. Przesunęłam oczami po jego ciele, zastanawiając się, gdzie wyżłobiono mu oznaczenia i czy zrobiono to wbrew jemu, tak jak w moim przypadku.
       Chociaż ty nie wplątuj się w kłopoty…
       I tak to zrobisz.
       Chociaż ty nie wplątuj się w kłopoty…
       Nic nie warte śmiecie już tak mają.
       Chociaż ty…
       Przypomnij sobie, Chinatsu.
       Zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw zostaw!
       Przeszywający ból pojawił się w moim ciele, zupełnie mnie obezwładniając. Zakrztusiłam się wodą, zrywając na równe nogi i przyciskając dłoń do piersi. Jakby milion rozżarzonych do czerwoności igieł przebijało moją klatkę piersiową, płuca, mięśnie, serce. Kaszlałam na przemian łapczywie łapiąc powietrze. Czułam, jak Aki złapał mnie za ramię, przytrzymując w pionie. Ale w tym momencie nie był dla mnie Akim. Był człowiekiem wyrządzającym mi krzywdę, raniącym mnie katem. Wpadłam w panikę; histeria trzymała mnie w swoich ramionach, składając na rozsądku czułe pocałunki, a potem zjadła go, dławiąc się krwią. Mój krzyk, który rozrywał gardło i struny głosowe na strzępy, odstraszał zdezorientowanego chłopaka. Wyszarpnęłam się z jego uścisku, padając na kolana, po czym zwinęłam się w kłębek, spazmatycznie, nierówno oddychając. Skórę miałam pokrytą zimnym potem i gęsią skórką; zarejestrowałam czarne plami przed oczami i fakt, że przechodzę przez szereg konwulsji. Trzęsłam się, dla zachowania świadomości wbijając paznokcie w żyłę na wewnętrznej stronie przedramienia. Znalazłam się w plątaninie katorgi. Łzy poleciały z kącików oczu, wpadając do ust; na wargach poczułam mdły, słonawy smak.
       — Kami? — Pochylił się nade mną, wykonując ostrożnie każdy ruch. Odgarnął z mojego policzka kilka zabłąkanych kosmyków i delikatnie odwrócił mnie na plecy. — Wszystko dobrze, słyszysz? — Złapał mnie za rękę. Wciąż nie mogłam uspokoić oddechu, strachu, wzruszenia, jakie ogarnęło mnie, gdy spoglądał na mnie pełen przejęcia i troski. — Mam po kogoś zadzwonić?
       — Nie! Nikt nie może się dowiedzieć! — zaprotestowałam, budząc się z koszmaru, w jakim do tej pory trwałam.
       Zawiesił sobie moje ramię na karku i wsuwając rękę po kolana, podniósł mnie. Przylgnęłam policzkiem do wgłębienia przy szyi, a on przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Czułam równomierne bicie serca Akiego i jego oddech, przyjemnie osnuwający moją skórę. Pozwoliłam sobie na przymknięcie powiek oraz odpłynięcie do bezpiecznej strefy, z dala od przeszłości i wspomnień, zwłaszcza tych dogłębnie mnie raniących.
       — Mam tutaj pokój — szepnął, kiedy trzask zamykanych drzwi wyrwał mnie z letargu. — Odpoczniesz przed zebraniem. — Położył mnie na białej kanapie i okrył mnie kocem, wcześniej zdjętym z oparcia. Mimo piekielnej temperatury czułam się, jak na biegunie północnym; skostniały mi palce i wszystkie inne wystające części ciała. Z trudem otwierałam powieki, by widzieć jedynie ciemną plamę.
       — Aki… — jęknęłam, wypuszczając multum dwutlenku węgla.
       — Nikomu nie powiem — zaśmiał się, przewidując moje obawy. — Śpij.
       Pogładził moje włosy. Właściwie robił to do momentu, aż zasnęłam, bo najwyraźniej wiedział, że uwielbiałam, kiedy ktoś dotykał mojej głowy, zaś jego palce były w tym fachu perfekcyjne i niezastąpione. Nim wyszedł zastanawiałam się, czy powinnam wyjaśnić mu przyczynę ów ataku paniki, ale skoro Aki nie nalegał, wolałam, aby pozostało to naszą małą tajemnicą; domysłem, który zatruje mu życie i sprawi, iż nieustannie będzie o mnie myślał.
       — Przestań, Chinatsu. Nie potrzebujemy, żebyś i ty dokładała nam swoje trzy grosze. — Kagami uderzył pięścią w stół, dając upust emocjom. — Zrozum, że w ten sposób ranisz Midori. Chyba jeszcze ci na niej zależy!
       — Tak, tak, Taiga. Odsunę się, tak jak sobie tego życzysz.
       Moje przywiązanie do was pozwoli wam uniknąć najgorszego.        
       — Mam taką nadzieję — syknął.
        Ja również.

<> 

       Hebi spoglądał na mnie spod grzywki ciemnych włosów, po czym rzucił na stół brązową kopertę, z której natychmiast wypadł plik papierów. Wszystko to robił z kamiennym wyrazem twarzy, ale byłem świadomy, że tak, jak każdy z nas niepewnie oczekiwał werdyktu. Sięgnąłem po kartki, uważnie im się przyglądając.
       — Nash Gold Junior, Amerykanin, syn właściciela jednego z najlepiej prosperujących przedsiębiorstw, działających na terenie Stanów Zjednoczonych i Azji. Kapitan ulicznej drużyny koszykarskiej o nazwie Jabberwock. Rozgrywający. Pseudonim „Magik”. Powiązany z grupkami przestępczymi. Ze względu na liczne talenty koszykarskie ogłoszono go mianem Pokolenia Cudów. Tylko tyle? — Byłem zaskoczony skąpą ilością materiału, jaki udało się chłopakowi zebrać, a zważywszy na ilość dostępnego czasu i liczne znajomości, zwyczajnie mnie zawiódł.
       Hebi był drugim najlepszym informatorem na Trzynastce. Kiedy działał wspólnie z Psem nie mieli sobie równych. To dzięki nim dowiadywaliśmy się o ważnych wydarzeniach z kolosalnym wyprzedzeniem, ale w tamtym momencie poczułem się, niczym początkujący szczyl. Wzruszył ramionami, ignorując mój wywód.
       — Ludzie się boją, Aki. Większość z nich zarzekała się, że nikogo takiego nie zna, ale informacje mówią same za siebie. Jeżeli się nie mylę, ten facet ma szersze plecy, niż nam się wydaje. Może być z nim problem. — Uśmiechnął się z przekąsem.
       Hebi nie boi się wyzwań, a niebezpieczeństwo obchodzi go tyle, co zeszłoroczny śnieg; byłem skłonny powiedzieć, że lubował się w ryzyku, co przyciągało do niego ludzi, szczególnie kobiety, które miał w zwyczaju bestialsko ignorować i zbywać. Był jednak godny zaufania i ciężko pracował, aby zajmować należyte miejsce w hierarchii naszej społeczności. Zdobył szacunek, także i mój, dlatego gdy uważał, iż coś może nam zagrażać, podzielałem jego zdanie, nawet jeśli nie mógł go pokryć odpowiednimi dowodami.
       Westchnąłem przeciągle, opadając na krzesełko. W dłoni obracałem pozostawioną przez Kami szklanę wody, na której brzegu odbijał się fragment jej dolnej wargi. Przesunąłem po nim opuszką kciuka, pogrążając się w myślach.
       — Przekażemy to Haizakiemu. — Kiwnąłem podbródkiem w kierunku dokumentów. — On i Madara nie będą zadowoleni, jeśli dostawa ze Stanów opóźni się przez Juniora — prychnąłem pod nosem, rozbawiony tytułami naszego przyszłego wroga bądź sojusznika.
       — Jest jeszcze coś — napomknął. — Junior przyjeżdża ze swoją drużyną do Japonii. Nie wiem, które boisko zaoferowało im gościnę, ale wkrótce dowiem się i tego — powiedział poważnie.
       Odniosłem wrażenie, że sprawa z Juniorem mocno go zaintrygowała, a za punkt honoru postawił sobie, jak najszybsze zapoznanie się z jego sylwetką. Pokiwałem głową na znak, że rozumiem jego tymczasową niekompetencję, na co odetchnął z wyraźną ulgą.
       — Hebi, mam do ciebie prywatną prośbę. — Pochyliłem się do przodu, opierając podbródek na splecionych palcach dłoni. — Dołączyła do nas dziewczyna o pseudonimie Kami. Dowiedz się, jak najwięcej — poleciłem.
       Jako jego przełożony miałem prawo czasem powykorzystywać jego umiejętności. W dodatku przekazując tak mało, dałem mu gigantyczne pole do popisy i wierzyłem, że ktoś taki, jak on, choćby miał harować przez następny wiek, dokończy wyznaczone mu zadanie.
       — Haizaki nie będzie zadowolony. — Wykrzywił usta w wyzywającym uśmiechu. — Ale czego mu nie powiem, to go nie zaboli. — Odwrócił się na pięcie i zasalutował mi leniwie, wycofując się w głąb korytarza. — Do zebrania!
       — Do zebrania! — Pożegnałem się, widząc jak z kieszeni wyciąga telefon i rozmawia z kimś, kto mógł mnie przybliżyć do poznania tajemnicy o dziewczynie z dwoma obliczami. Pozostawała jeszcze kwesta Juniora i jego kolegów. O ile pamięć mnie nie myli już raz zawitali w Tokio, a konsekwencją tego była seria tragicznych i niefortunnych wypadków z udziałem uczniów liceum, którzy ośmielili się rzucić wyzwanie komuś, kogo, jak sam Nash mówił, Bóg jeden może pokonać.




Od autorki: No to tego, jestem z drugim rozdziałem, który, jak mam nadzieję, spodobał się Wam. Nadal proszę, abyście wypominali mi wszystkie błędy, jakie popełniam, bo daje mi to sporo motywacji, podobnie jak i Wasze komentarze :D. Cóż mogę dodać XD Planuję tutaj sporo namieszać: ktoś nam umrze, ktoś kogoś skrzywdzi, ktoś okaże się mordercą i inne farmazony XD. Może do końca wytrwacie, mehehehe ^^. Chinatsu, to jest Kami, jest trochę sfiksowana, jak sami możecie to zauważyć, ale nie martwcie się, to dopiero początek, więc albo pokochacie/polubicie ją, albo będziecie zabijać Kami, co rozdział xD. Co do innych postaci, moje plany zmieniają się co sekundę, a zważywszy, iż większość jeszcze się nie pojawiła, różnie może być :D. Pozdrawiam cieplutko wszystkich czytelników!

8 komentarzy:

  1. Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie. Jestem niezmiernie ciekawa losu Chinatsu, czym spowodowane są ów ataki paniki, mam nadzieję, że uchylisz choć rąbka tajemnicy. Urzekł mnie Hebi, to znaczy Sasuke, nawet od tego króciutkiego gifu nie mogłam oderwać wzroku. Odniosłam wrażenie, że Uchiha odegra bardzo ważną rolę. Kiba i jego skromność, hehe ^^ Podobają mi się wykreowane przez ciebie postaci, chociaż przyznam, że z utęsknieniem czekam na Kuroko bądź Akashiego. Obyś pokazała ich już niedługo xD Życzę dużo weny, bo zawsze niezmiernie się przydaje, szczególnie początkującym autorom, choć przyznam, że widzę w tobie sporo potencjału <3!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiba właśnie taki będzie xD Akashi, jezu nie mam na niego pomysłu, choć coś tam mi w główce świta :D ghehehe :3 Dzikuję za wenę, na pewno się przyda xD

      Usuń
  2. Ohmygyyyy .o.o. re.we.la! Naprawdę nie zawiodłam się na tym rozdziale ;D a jak był ten krótki opis wypucowanych bryk, to mi się szybcy i wściekli przypomniało! Naprawdę piszesz niesamowicie. Akcja trzyma poziom i stylistyka wręcz płacze z dumy! ‎( ಥ益ಥ ) no.
    Zazdroszczę talentu.
    Czekam na kolejny rozdział, bo ten mnie powalił na łopatki. A jak pojawił się Naru to normalnie zrobiłam poze supermena i krzyknęłam jak w anime jego imię :D 😎 badaass..
    Czekam więc cierpliwie na next. To jest niesamowite opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Cieszę się, że zyskałam chociaż jednego stałego czytelnika xD Akcja będzie szybko się rozwijała, bo nie zamierzam robić z tego opowiadania jakiejś gigantycznej historii, ale kto wie, może wyjdzie wręcz odwrotnie, hehehe xD Jak powiedziałaś o tych szybkich i wściekłych to sama o tym pomyślałam i przyznam, że właśnie z członków boiska chcę zrobić taką pseudo rodzinę, ludzi stojących za sobą murę, balansujących na granicy ryzyka, a dobrej zabawy :3 :D xD Postaram się niedługo umieścić tutaj Naruto :D

      Usuń
  3. Kurczę, mnie także zaintrygował Sasek, cieszę się, że pojawiają się kolejne postaci, szczególnie Naruto. Ciekawe jakie miejsce zajmuje na boisku. Nie mogę doczekać się "zderzenia tych światów"; Trzynasta i legalnie grające pokolenie cudów. Sama tematyka jest bardzo wciągajca! Jeden z lepszych blogów jakie miałam okazję czytać :D no i chciałabym Kakashiego i więcej Kiby, dużo więcej hehe xD Jak kto ktoś umrze, Boże, tylko nie Takao, tak mi gościa szkoda.... Najlepiej nikogo nie zabijaj, zrób happy end xD pozdro! Powodzenia w dalszym pisaniu :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajarani Sasuke xD Szczerze mówiąc po obejrzeniu filmu kinowego o Boruto, polubiłam go bardziej, jego miła i opiekuńcza wersja "drugiego hokage" bardzo mi się spodobała, dlatego możliwe, że będzie go tutaj sporo xD co do Chinatsu, jest wielką niewiadomą xD Nie wiem czy zabiję xD na pewno nie ja, zrobi to ktoś inny hehehe :3

      Usuń
  4. Czytam każdego bloga który piszesz
    Wiem, że masz pełno opowiadań w zeszytach (najlepsze te w zeszycie z czarną pumą "Damianek❤")
    Ale ten mi sie podoba najbardziej i masz mi tu wstawić szybko notkę bo czekam na dalszą część. Miała być dzisiaj (czyli niedziela) a nie ma i ubolewam nad tym faktem ;-; Dawaj mi notkee Natsu!! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już jest, tak haha xDDD.
      Szkoda, że ten zeszyt dawno wyrzuciłam, heh.

      Usuń

CREATED BY
MAYAKO
ART: Katt Lett