2016/11/13

IV. Nowy

„Czasem, nawet gdy przegrywamy,
jesteśmy wygrani.
Czasami, gdy wygrywamy,
jesteśmy przegrani.
Między piekłem a niebem”.
~ unknown


Kto by pomyślał? Mieliśmy maj; wczoraj temperatura powietrza wybijała się powyżej trzydziestu stopni Celsjusza, co powodowało niezadowolenie wśród członków Trzynastki, a dziś, jakby za sprawą magicznej różdżki, niebo runęło na ziemię, zalewając ją falami ostrego, zimnego deszczu. Co pewien odstęp czasu dało się słyszeć pojedyncze uderzenia, zwiastujące nadejście burzy. Szare, ciężkie chmury kłębiły się nad japońską stolicą; zdawało się, że trochę potrwa zanim na dobre odpuszczą i odejdą, przywracając mieszkańcom należyte im lato, które tak celebrowali i uwielbiali.
Musiałam przyznać, że taka pogoda idealnie odzwierciedlała mój dzisiejszy nastrój. Bynajmniej nie był on spowodowany tym, iż matka wcześnie rano wyciągnęła mnie z łóżka, kazała szybko skorzystać z porannej toalety, po czym wypchnęła mnie za drzwi. Zdążyłam się do tego przyzwyczaić, dlatego nie ruszały mnie krzyki Kikkawy, jakie usłyszałam, gdy mama przekręciła za mną zamek. Pewnie dokuczał mu poranny kac, a trzaśnięcie drzwiami nie było najlepszym pomysłem, jednak… Nigdy wcześniej tego nie zrobiła. Z reguły, gdy się budził, bezsłownie akceptowała jego samopoczucie i potrzebę wyładowania na kimś – czytaj Chinatsu – agresji. Pozwalała mu mnie popchnąć, wykręcić rękę, przydusić, ale dzisiejszego dnia po raz pierwszy od bardzo dawna wykazała minimalny procent matczynego instynktu, który podpowiedział jej, że powinna szybko mnie stamtąd wydostać, przyjmując wszystkie baty na siebie.
Zagryzłam wewnętrzną stronę policzka, analizując całą sytuację. Siedziałam na parapecie szkolnego okna, z podkulonymi nogami, zaś twarz zakrywałam, tak zwanym kominem, który dawał mi jako takie poczucie ciepła. Deszcz nieprzerwanie uderzał w szybę za mną, nie pozwalając mi się skupić. Potrzebowałam ciszy, a zważywszy, iż zaraz zadzwoni dzwonek oznajmiający przerwę, mogłam tylko odłożyć przemyślenia na bok. Czasem dobrze było mieć zajęcia na późniejszą godzinę.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Normalnie miałabym teraz poranny trening siłowy z Aidą. Robiłabym serię przysiadów, podciągnięć, zwisów na drążku, skakałabym przez płotki i biegła sprintem, na końcu starając się, jak najskuteczniej wyhamować. Potem czekałaby mnie masaże łydek w wykonaniu samej trenerki… lub jej kochanego tatusia. Wzdrygnęłam się na wspomnienie tego człowieka; potrafił być cholernie wymagający, a przy tym tak przerażający, że nawet ktoś taki, jak Haizaki nie ośmieliłby się podważyć jego autorytetu. Nie ma nic gorszego, niż były koszykarz trener.
Zza zakrętu dobiegły mnie  urywane chichoty. Dobrze znałam te nieznośne odgłosy, na których dźwięk nabierałam ochoty wypruć ich właścicielkom flaki i dusić je nimi. Trzy dziewczyny pojawiły się na horyzoncie. Każda z czarną torebką na ramieniu, włosami zaczesanymi w idealnie proste kucyki, z okrągłymi kolczykami, jak twierdziły, z prawdziwego srebra. Kąciki ich wymalowanych ust podniosły się na mój widok. Spojrzałam na nie pytająco; nigdy z nimi nie rozmawiałam, chociaż swego czasu ja także byłam znaną szkolną gwiazdą. Różniły nas jedynie pozycje: ja byłam rozgrywającą, one bogatymi córkami miejscowych przedsiębiorców i prawników. Jak tacy wykształceni ludzie mogli spłodzić coś równie sztucznego, a przy tym głośnego i – co tu dużo mówić – debilnego?
— Cześć, Chinatsu — zaświergotała jedna z nich.
Otoczyły mnie zgrabnym pół kółkiem, uniemożliwiając ominięcie ich. Zaczynałam czuć się, jak na boisku, kryta przez trzech nieudolnych zawodników. Zostało tylko odpowiedzieć na pytanie: zabawić się czy też nie?
— Cześć, jakkolwiek masz na imię — mruknęłam lekceważąco, a widząc, że już otwierała usta, by się przedstawić dodałam: — Nie mów, i tak mnie to nie obchodzi.
Przez chwilę udawała nadąsaną; jej przyjaciółki były nad wyraz poważne. Oh, dajcie mi aparat! Muszę uwiecznić niespotykaną chwilę! – krzyczało moje wnętrze. Na twarzy przybrałam maskę obojętności. Wyobraziłam sobie, jak wokół mnie rośnie wielki, czarny mur, przez który nikt nie może się przedrzeć. Oparłam łokieć o kolano i beznamiętnie wpatrywałam się w fragment podłogi między nogami jednej z nich.
— Zastanawiałam się, czy wiesz może, gdzie jest Midori? Dyrektor zgodził się na bal z okazji zbliżających się testów trzecioklasistów. Biedaczki, przeżywają teraz taki stres, należy im się trochę frajdy! — Pisnęła uradowana.
Dla kogo ty to robisz? Bo na pewno nie dla nich.
— Midori ma talent plastyczny. Pomogłaby nam w dekoracjach — kontynuowała bez zająknięcia.
— Nie bądź śmieszna! — Przerwałam jej, obrzucają pogardliwym spojrzeniem. — Żadna z was nie jest w szkolnym samorządzie, dlatego nie powinien interesować was wystrój sali. Poza tym doskonale zdajecie sobie sprawę, że nie mam kontaktu z Midori. Przyszłyście ze mnie zakpić, hm? — Podniosłam głowę, sprawiając, że lewa strona twarzy została zakryta przez grzywkę. Wszystkie trzy momentalnie struchlały.
— N-Natsu… To nie tak, my…
Kiedy postawiła krok do przodu, poczułam mrowienie w gałce ocznej. Chwilę później zamarła z wyrazem strachu wymazanym na profilu.
— Ciesz się. Zawsze mogłam zatrzymać ci serce, nie nogi — wysyczałam.
Zeskoczyłam z parapetu. Dwie dziewczyny odsunęły się, niczym porażone, trzecia nawet nie wiedziała, co powiedzieć. Przeszłam zaledwie kilka kroków, gdy ból w oku sprawił, że musiałam się za nie złapać i przystanąć. Głupie ograniczenia czasowe. Jęknęłam, poprawiałam torbę na ramieniu i pewnym krokiem ruszyłam pod salę trzysta dwa, gdzie miałam mieć lekcję geografii z wychowawcą.
Idąc układałam w głowie listę rzeczy, których się dziś dowiedziałam. Po pierwsze, moja matka nie jest całkowicie spisana na straty, ale nie zmienia to faktu, że nie nadrobi sobie ostatnich trzech lat. Po drugie, cała szkoła wiedziała, że między mną a Ashikagą dzieje się coś niedobrego. Po trzecie, ostatnie i najgorsze, moje umiejętności zależne były od emocji. Im ich więcej, tym jestem silniejsza, jednak nie mogłam pozwolić sobie na częste uzewnętrznianie ich, ponieważ groziło to niekontrolowaniem blokowania.
Westchnęłam przeciągle. Pod klasą czatował już tłum rozbawionych ludzi.
Z czego oni się tak cieszą?
Ah, no tak. To nie im dokucza rodzina, to nie oni mają się dziś spotkać z kryminalistką i znowu, to nie oni nie wiedzą, co jest nie tak z ich najlepszą przyjaciółką. Życie to niesprawiedliwa suka. Obrzucali mnie zaniepokojonymi spojrzeniami. Przepchnęłam się między nimi, z impetem weszłam do klasy i oniemiałam; lekko przestraszona, lekko zachwycona patrzyłam na osobę przed sobą. Puls mi przyspieszył… i oddech… i oh, trzepnijcie mnie, jeśli źle widziałam, bo albo byłam chora, albo właśnie przed nauczycielem stał nie kto inny, jak Hebi!
W szkolnym mundurku Seirin.

— Nazywam się Uchiha Sasuke — mówił tonem znudzonego nastolatka.
Uchiha, czyli tak, jak Madara. Kłamie lub on i starszy Uchiha są rodziną. No dobra, dalej.
— Mam siedemnaście lat.
Rok starszy od nas. Prawdopodobnie później zaczął szkołę. Raczej zdawał, niekoniecznie z wyróżnieniem. Jego oceny były… Nie! Przeciwnie. Pokazuje się jako leniwy ignorant, faktycznie się nie uczy, ale nie wynika to z braku czasu czy też niechęci do szkoły. Hebi, to jest Sasuke Uchiha to inteligent i strateg. Nie potrzebuje książek, by odpowiadać na pytania znajdujące się w testach.
Obserwowałam go z najwyższą czujnością, nerwowo przygryzając końcówkę kciuka. Moje myśli pędziły, jak szalone. Prowadziłam ze sobą monolog, krok po kroku rozgryzając nowego ucznia.
Kontynuuj, Uchiha. Muszę wiedzieć więcej.
— Pochodzę z Hakodate na wyspie Hokkaido. Przeprowadziłem się tu, gdy miałem jedenaście lat. Mieszkam sam, wychowuje mnie wujek. — Wyjaśnił bez cienia emocji na twarzy.
Skubany, dobry jest!
Więc on i Madara są rodziną. Byli do siebie podobni: czarne włosy, blada cera, muskularna sylwetka. Jednak Madary wszędzie było pełno, zaś Sasuke pojawiał się niepostrzeżenie, cichy i wyniosły.
— Jest kilka rzeczy, które lubię robić… Na przykład…
Zabijać, walczyć, zbierać informacje, grać… Wyduś to z siebie!
— Czytać. — Podsumował.
Czoło opadło mi na ławkę.
— Chinatsu? Chcesz się z nami czymś podzielić? — Nauczyciel wychylił się zza biurka, lustrując mnie spojrzeniem. Okulary zjechały mu z nosa, powodując szmer komentarzy wokół mnie. Rzeczywiście nie prezentował się korzystnie.
— Nie. Miło cię poznać, Sasuke. — Uśmiechnęłam się delikatnie.
Cholera, poznał moje imię. Zbyt szybko.
— Ciebie również. — Zmrużył oczy, wymieniając drobne uprzejmości.
Usiadł przede mną, zupełnie zasłaniając mnie przed sokolim wzrokiem profesora. Lewy rękaw jego koszuli swobodnie zwisał. Sasuke był kaleką – nie miał ręki, co nie uszło uwadze kilku osobom z naszego grona. Mimo wszystko był przystojny i niedostępny. Oczami wyobraźni widziałam, jak te podstępne harpie rzucą się na niego przy najbliższej okazji i zaczną wykazywać fałszywe oznaki współczucia. O ile się nie mylę, Uchiha je za to zabije.
Oparłam policzek na nadgarstku i skierowałam twarz ku szybkie, umazanej kroplami. Ciekawszy widok, niż jego plecy. Zaśmiałam się w duchu.
Co za… przypadek?
Coś takiego nie wchodziło w grę. Sasuke nie pojawił się tutaj, bo chciał nadrobić stracone lata życia szkolnego, nawet jego nadchodząca popularność, by go nie przekonała, żeby przekroczyć próg szkoły. Jedyną zdolną do tego osobą był szef. Słowa Haizakiego były niepodważalne. Ten facet ubzdurał sobie, iż przez pewien czas musi mnie chronić i mieć na oku, a kto lepiej się mną zajmie, niż osoba, z którą będę dzieliła szkolne korytarze? Nieźle to wykombinował.
Nie ma co, Haizaki, zasługujesz na tytuł szefa.
Na moim zeszycie wylądowała mała kulka papieru. Przyjrzałam się jej zaintrygowana, a następnie przywróciłam jej pierwotny kształt.

Zaskoczona, panno Chinatsu?

Nie.
Właściwie to tak, ale nie będę tego po sobie pokazywała. Kolejna kulka wyłoniła się zza jego pleców.

Powinnaś.
Zważywszy na to,
że Haizaki już wie z kim,
gdzie i kiedy zamierzasz się
spotkać.

Jakim pieprzonym cudem? Rozmawiałam z Origami tylko i wyłącznie przez telefon.    
Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zamontowaliście mi podsłuch. To chore, Uchiha!

Chora jest twoja naiwność.

— Na dzisiejszej lekcji przyjrzymy się gospodarkom poszczególnych krajów Azji, uwzględniając te najbardziej bogate i rozwinięte, a kończąc na najbiedniejszych. Niech każdy z was wyciągnie atlas i otworzy na mapie Azji. Pracujcie w parach. Proszę, abyście sami się dobrali, najlepiej ławkami. Nie róbmy zbędnego szumu. — Nauczyciel rozłożył ramiona, udając bezradnego.
Sasuke błyskawicznie odwrócił się do mnie, pokazując mi cwaniacki uśmieszek. Mimo to jego oczy pozostawały tak samo chłodne, jak przy naszym pierwszym poznaniu.
— Tss… — Wydałam z siebie urwany dźwięk.
— Wylosujecie poszczególny kraj i będziecie opisywać zalety, wady i rozwój jego gospodarki. Pamiętajcie o przemyśle, usługach, rolnictwie i sławnych markach tego państwa. Liczę na was!
— Podołasz? — zapytałam złośliwie. — Taka przerwa od edukacji musiała mocno wpłynąć na twoje myślenie i zdolności. Nie przejmuj się, jeśli nie dasz rady.
— Człowiek może uczyć się poza murami liceum. — Złapał kosmyk moich włosów, zaczął się nim bawić, nawet na mnie nie patrząc. — Szkoła nigdy nie pokaże ci, jak skręcić kark jednym ruchem.
Wzdrygnęłam się niekontrolowanie, a on zareagował urywanym śmiechem.
— Czy ktoś wie, co dzieje się z Midori i Kagamim? Taigi nie ma od tygodnia, jego telefon milczy. — Zaniepokoił się wychowawca.
— Midori, co? Czy to nie twoja “siostra” — zagadnął, przekrzywiając głowę.
— Skąd to wiesz? — Ożywiłam się. — Jeżeli coś jej zrobiłeś, to przysięgam, że nawet wpływy Madary nie uchronią cię przed tym, co dla ciebie zaplanuję! — Złapałam go za nadgarstek i mocno ścisnęłam. — Szkoda, gdybyś już zupełnie nie mógł dzierżyć katany. — Po jego minie wywnioskowałam, że ruszyłam jakiś czuły punkt w jego umyśle. Niech zatem całkowicie go poznam. — Co jest, Uchiha? Podobno największą bronią informatora jest jego wiedza, ale jak widać bardziej od głowy boisz się o rękę. Złe wspomnienia? — Nadałam głosowi przyjaznego, dziewczęcego tonu. — Nie tylko ty wiesz, jak trzymać miecz.
— Nowicjusz, a taka wygadana — burknął, odbiegając od tematu.
— Proszę, proszę. Chyba źle usłyszałeś. — Odchyliłam się na krześle, uśmiechają triumfalnie. — Nie jestem nowicjuszem, He-bi — sylabizowałam jego pseudonim, drażniąc się z nim.  
— W dodatku brak ci instynktu samozachowawczego, Kami… A może wolisz Satori? Zaskakuje mnie twój wybór. Zawsze związany z religią. Kami znaczy bóg, a Satori – demon zaglądający w ludzkie serca. Cholernie mi kogoś przypominasz, mała. Szkoda tylko, że on niedługo zdechnie. — Ostatnie zdanie wypowiedział w zamyśleniu, bardziej do siebie, niż do mnie, jednak wzbudziło we mnie pewne podejrzenia.
Nash Gold Junior obwoływał się bogiem, podobnie jak ja. Ten, który rzekomo już raz pojawił się w Tokio. Plotki głosiły, iż jedno z boisk zostało wyrżnięte w pień. Więc dlaczego uciekł z podkulonym ogonem i schował się w bezpiecznej rezydencji w Ameryce? Podejrzewałam, że ktoś musiał mu się postawić bądź pokonać, zrobić cokolwiek, co ugodziło w dumę Juniora na tyle mocno, aby zrezygnował z dalszych represji na uliczników Tokio.
Origami przez niego płakała. Kochana, dobra Origami, która przyjmowała mnie za każdym razem, gdy Kikkawa za bardzo szalał, znęcając się nade mną. Przychodziłam do niej zapłakana, zdesperowana, czasem przemoczona i zmarznięta, a ona wówczas bez słowa dawała mi ciepły sweter i skarpetki, częstowała kakaem, wyganiała z łóżka Paina i spała ze mną, przytulając i głaszcząc po głowie. Nie kłamała, że będzie lepiej, że to minie. Po prostu była. A Pain? Nadał mi pseudonim. Uchodził za najbardziej bezwzględnego szefa pomniejszego boiska, od bardzo dawna nikt nie rzucił mu wyzwania. Nie przyjmował nikogo poniżej szesnastego roku życia, jednak gdy Origami mnie przyprowadziła patrzył na mnie długo, aż w końcu wymyślił kim będę. I zostałam Satori. Od tej pory był niczym starszy brat… Albo lepiej, ojciec. Brakowało mi tej dwójki. Chciałam z nimi zamieszkać, ale w dzień, w który zdecydowałam się ich o to zapytać, Midori zaproponowała mi grę w drużynie. Moje marzenie się spełniło. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że nie wiedziałam czym są marzenia, skoro wybrałam sobie tak wyjątkowo gówniane. W końcu gdybym teraz nie znała ulicy, zostałabym sama, w dodatku z niczym.
— Sasuke?
— Hm? — mruknął pod nosem, analizując treść podręcznika. Nie wierzyłam, że gospodarka Afganistanu tak bardzo go absorbowała.
— Opowiesz mi o nim? — szepnęłam, wpatrując się w krople deszczu na szkle.
Chwilę temu przestało padać, jednak ponura atmosfera nie opuszczała ani skrawka ziemi. Nowe chmury nadciągały ze wschodu, przykrywając bezkresny błękit.
— O kim?
— O Nashu.
Oboje momentalnie pochyliliśmy się nad książkami, udając, że przygotowujemy się do odpowiedzi, jaka będzie miała miejsce na następnych zajęciach, to jest dopiero za tydzień. Za dobrze znałam tego profesora, by nie wiedzieć, iż do dzwonka po prostu sobie posiedzi, poogląda zdjęcia swojej dziewczyny na telefonie i pomarudzi nad za gorzką kawą.
Uchiha wziął w rękę ołówek i na kartce w kratkę narysował patyczaka z koroną na przy dużej głowie.
— Uważa się za króla wszystkiego, czego się dotknie. W tym także koszykówki… Ale nie daj się zwieść plotkom. Każdego władcę można obalić, tylko trzeba mieć na to środki, a że Nash to bogaty i wpływowy gracz, pokonanie go staje się niewyobrażalnie trudne, nawet dla Trzech Króli — mówił szybko, co jakiś czas oblizując wargi. Był w swoim żywiole; cały spięty i gotowy do działania.  — Junior to potwór. Zabija, a przy tym nic nie zabiera. Jakby robił to dla przyjemności. Nikomu z nas nie udało się go rozgryźć. Tylko raz w całej historii ktoś sprowadził go do parteru. Nie wiemy kim był ten człowiek, ale skoro Nash był wtedy królem, tamten musiał być bogiem. — Jego oczy niebezpiecznie błysnęły.
— Musimy go zrozumieć — rzuciłam na wydechu. — Ostatnim razem poniósł porażkę… Od początku miał w planach odwet. Dlaczego zatem czekał aż tak długo? Będąc na jego miejscu zaatakowałabym krótko po porażce, gdy siły wroga odpoczywają i regenerują się. — Utkwiłam wzrok w punkcie oznaczającym Tokio.
— Odpowiedź jest prosta. Bo ktoś, kto go pokonał, wciąż tu był. — Przycisnął kciuk do stolicy na mapie. — Miało to miejsce trzy lata temu. Przeciwnik Juniora na zawsze pozostał anonimowy. Teraz zapewne zniknął albo całkowicie odsunął się od ulicy, co daje Goldowi jako takie szanse na “podbicie” nas. — Zrobił cudzysłów w powietrzu. — Podoba mi się twoje myślenie, Chinatsu — pochwalił mnie, pochylając przy tym podbródek.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Wspólnie dokończyliśmy zlecone nam zadanie, traktując je nad wyraz poważnie. Jeżeli na każdym przedmiocie będę współpracowała z Sasuke prawdopodobnie osiągnę rekordowo dobre wyniki. Problem w tym, że wolałam grać, niż siedzieć w ponurej budzie nad zeszytami. Jedyne lekcje, jakie lubiłam to język japoński. Nawet wychowanie fizyczne nie miało już tego smaczku, co dawniej.
Dzwonek zadzwonił trochę spóźniony. Wyszłam z klasy pierwsza, tuż za moimi plecami czaił się cień w postaci Uchihy. Przykładał się do pilnowania mnie, idąc tylko kilka kroków za mną. Zaskakujące, że żadna ze szkolnych div jeszcze do niego nie podeszła. Czekałam na okazję zniknięcia mu sprzed nosa, ale ta nie nadchodziło, mimo że przebyliśmy już prawie całą długość korytarza. Odwróciłam się, a wtedy ciemna aura roztaczana przez Hebiego uderzyła we mnie, prawie zapierając dech w piersiach. Zamrugałam kilkakrotnie. Nieprawdopodobnym był fakt, że widziałam wokół niego coś na wzór ciemnofioletowej tarczy, odstraszającej przechodniów. Minął mnie, zahaczając barkiem o moje ramię, po czym przystanął. Tłum wokół nas prawdopodobnie wstrzymał oddech, bo atmosfera gwałtownie zgęstniała. Poczułam, jak złapał mnie za rękę z wyrytym stempelkiem.
— Nigdy nie zapominaj kim jesteś. — Pochylił się, chłodnym oddechem owiewając skórę na policzku. — Uczyń broń ze swoich niedoskonałości. Niech te idealne śmiecie drżą na wspomnienie twojego imienia, niech wiedzą, gdzie, dla ludzi ulicy, stoją w społeczeństwie. — Ukradkowe spojrzenia kierował na prawo i lewo. Bał się, iż ktoś nas podsłucha.
W tym liceum nie trudno o donosicielstwo; kilkakrotnie sama lądowałam na dywaniku za źle usłyszane słowa, które potem przekazywano z ust do ust, zmieniając formę mojej wypowiedzi na mniej korzystną, niż była w rzeczywistości.
Potem odszedł powolnym, niemal rozleniwionym krokiem. Rękaw koszuli powiewał za nim, wydając przeciągłe szmery. Popatrzyłam na swoją dłoń. Rana ładnie się goiła, teraz zamiast wnętrza ręki widziałam skrzepniętą krew.
Podniosłam wzrok, posyłając na około mordercze spojrzenia. Ile można się gapić na jedno widowisko?! Odwróciłam się na pięcie, zamachnęłam torbą, po czym w tłumie odszukałam zmierzającego ku wyjściu Uchihę. Dopadłam go, gdy jego dłoń znajdowała się na klamce. Sporo kosztowało mnie przepychanie się przez wylewających się z klas uczniów. Miałam kilka dodatkowych siniaków, no i ktoś nadepnął mi na stopę.
— To nie jest dobry pomysł — uprzedziłam. — W szkole są kamery.
Jego twarz wyrażała konsternację. Przewrócił oczami i uderzył się otwartą dłonią w czoło. Ten gest był na tyle nienonszalancki i niepoważny, że odskoczyłam na bezpieczną odległość, taksując go wzrokiem.
— Tak dawno nie bywałem w szkole, że wyleciało mi z głowy, jak to jest, kiedy wszyscy cię obserwują. — Zaśmiał się ochryple.
— Chodź. — Pociągnęłam go za rękaw, kierując się ku bocznemu korytarzowi, gdzie najczęściej przebywali ci palący. Mieli na tyle dobry refleks, że prawie nie spostrzegłam gwałtownie schowanych papierosów. Kryli je nawet w doniczkach obumarłych kwiatów.
Sasuke do końca drogi nie wypowiedział ani słówka. Jeszcze tylko skręt w prawo i byliśmy na miejscu. Rozejrzałam się, po czym szybko wdrapałam na pomalowaną olejną farbą drabinkę i uchyliłam pseudo drzwiczki nad nami. Uchiha wykonał wszystko na mój wzór. Tak oto znajdowaliśmy się na dachu budynku. Idealne miejsce do rozmów, spania i podziwiania widoków. Nikt w ciągu całego roku nauki nie przyłapał mnie na przebywaniu tutaj. Może dlatego, że nikogo z sobą nie zabierałam. Więcej ludzi równa się więcej kłopotów. Opadłam pod spore zadaszenie. Woda spływała po rynnie, wywołując odgłos chlupotania. Czułam się, jak przy małym, górskim potoczku. Mocno wciągnęłam powietrze do płuc, napawając się jego deszczowym posmakiem.
— Zamierzamy tu przesiedzieć do końca lekcji? — zapytał zaskoczony, rozciągając się koło mnie. Nie dbał o to, czy jego biała koszula pozostanie nieskazitelna, czy też nie.
— Nie — odparłam lakonicznie. — Opowiedz mi o tym. —  Wymownie popatrzyłam na jego kikut.
Uchiha westchnął, rozmasował skronie i zagapił się w jeden punkt, widoczny tylko dla niego samego.
—  Gdybyś naprawdę zechciała znać prawdę, musiałbym powiedzieć ci całą swoją historię —  jęknął.
— Mam czas. —  Zaśmiałam się chrapliwie.
Podciągnął się, opierając plecami o ścianę. Odchylił głowę, przymknął powieki i pozwolił ciszy stworzyć odpowiednią atmosferę. To nie będzie miła opowieść – pomyślałam, skubiąc rąbek spódniczki.
— Tak, jak wcześniej mówiłem, urodziłem się w Hakodate. Moja rodzina była jedną z najbogatszych w Japonii. W miasteczku znali nas jako ludzi sukcesu; szybko staliśmy się najbardziej rozpoznawalni. Media biły się o wywiady i zdjęcia z nami. Mieszkałem z mamą, ojcem i starszym bratem – Itachim. Ojciec był właścicielem kilku firm ubezpieczeniowych, moja mama była artystką. Dbała o dom, ale zawsze żyła we własnym świecie, wypełnionym obrazami, rzeźbami, poezją. Za to brat… — Zamyślił się głęboko. — To geniusz. Ideał wielbionym przez ojca, ja zaś jako marna kopia Itachiego… Cóż, nie poświęcano mi tyle czasu, co jemu. Cholernie mnie to bolało, ale nie skarżyłem się bezpośrednio do ojca, bo mama zawsze powtarzała mi, że on kocha nas tak samo mocno. To były dobre kłamstwa — mruknął szeptem. —  Itachi miał odziedziczyć firmy po ojcu. Wtedy nikt się nie spodziewał, iż idealny syn Fugaku Uchihy może mu się sprzeciwić. Mój brat miał marzenie; od urodzenia chciał zostać policjantem. Pragnął strzec i pomagać ludziom, dawać im nadzieję. Ojcu się to nie podobało. Uważał, że ta praca nie da mu tego wszystkiego, co do tej pory miał. Pokłócili się zaraz po tym, jak na jaw wyszło, że Itachi złożył papiery do Uniwersytetu w Tokio na wydział śledczy. Brat wyprowadził się i zerwał kontakt. Nie odzywał się nawet do mnie. Mama dużo płakała, całkiem zamknęła się w sobie. Ojciec udawał, że nic się nie dzieje. Uciekał w pracę, alkohol, dziwki. Wcześniej nigdy nie zdradziłby mamy, a po odejściu Itachiego robił to notorycznie. — Urwał na kilka sekund, następnie otworzył oczy i skierował twarz w moją stronę. — Ojciec miał swoich wrogów. Narobił ich sobie grając w nielegalnego pokera, ale i atakując mniejsze firmy, tak żeby szybko upadały. W ten sposób pozbywał się konkurencji. Któregoś dnia jeden z nich nasłał na nas ludzi stworzonych do brudnej roboty. Przyszli nocą. Włamali się tylnymi drzwiami, od strony ogrodu. Nie słyszano ich, w końcu to profesjonaliści. Ojciec pijany, matka na prochach usypiających… Zarżnęli ich w sypialni. Kiedy dotarli do mnie, zdałem sobie sprawę, co się dzieje. Jednak dziesięciolatki nie walczą z przestępcami; przynajmniej kiedyś tak było. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że w danym im zleceniu kompletnie o mnie zapomniano. Jakby Fugaku miał tylko jednego syna. —  Prychnął rozjuszony. Powracały do niego kolejne emocje. Widmo przeszłości ożyło, wgryzając się w jego umysł. —  Zabrali mnie ze sobą. Nie byli na tyle pewni siebie, by zabić dzieciaka. Zapłakanego, histeryzującego gówniarza. — Zacisnął pięść. Usłyszałam strzykanie kości, dlatego powoli zakryłam jego dłoń swoją. Struchlał na moment. —  Wywieźli mnie do domku w lesie, jak w pierdolonym horrorze. Trzymali mnie tam pod kluczem. Przez rok. Rano przywozili jedzenie i butelkę wody, czasem dawali coś więcej. Świeczki, ciepły koc, książkę. Zawsze tę samą, ale i tak ją czytałem. Robiłem wszystko, żeby nie zwariować. Zaznaczałem dni, modliłem się, próbowałem uciec, ale nie było tam okien, a ja nie potrafiłem rozpieprzyć drzwi. Zacząłem godzić się z rzeczywistością. Wówczas znudziło im się utrzymywanie mnie. Wpakowali mnie do auta, szczęściem na siedzenie pasażera. Kierowca nawet nie próbował się maskować. Białowłosy mężczyzna o kamiennej twarzy i pustym spojrzeniu. Dokładnie go pamiętam. Ani na chwilę nie oderwałem od niego wzroku, również wtedy, gdy na zakręcie złapałem za kierownicę. Przekoziołkowaliśmy się kilka razy, zniszczyliśmy pół drogi, spowodowaliśmy śmierć pięciu niewinnych osób, a te skurwysyny i tak przeżyły. Uciekli z miejsca wypadku, a mnie zabrało wezwane pogotowie. Obudziłem się w szpitalu z zabandażowaną każdą częścią ciała i bez lewej ręki. Czy płakałem? Nie. Moje życie przestało mnie obchodzić. Pragnąłem zemsty. Zwiałem z ośrodka po dwóch dniach. Bolało mnie wszystko, często mdlałem, ale podróżując na gapę dotarłem do Tokio. I tam go spotkałem.
— Itachiego? —  zagadnęłam w całości wciągnięta w historię.
Jego słowa od początku docierały do mnie, jak zza jakiejś mgły. Chciało mi się wyć, krzyczeć, szarpać się ze światem. Kiedyś myślałam, że to ja mam najgorzej, że to mnie wszechświat nienawidzi, chociaż prawdopodobieństwo tego, iż go skrzywdziłam wynosi równiutkie zero. W tamtym momencie opowieść Sasuke była, jak spoliczkowanie. Otrząsnęłam się, a mimo to wpatrywała w niego z szeroko rozdziawioną buzią.
— Nie. Itachi dawno o mnie zapomniał. Może nie żyje? Sam nie wiem. Pomógł mi Madara. Natknąłem się na niego na ulicy. Kojarzyłem go jako tako. Był starszym bratem mojego zmarłego ojca. Rzadko bywał w domu, uwielbiał wolność, zabijanie i podróże. On poznał mnie od razu. Wraz z Kakashim przyjęli mnie pod swój dach. Posłali do szkoły, chociaż nie prawili kazań, kiedy uciekałem z lekcji. Nauczyli walczyć i zdobywać informacje, które bywają bardziej cenione od pieniądzy. Potem we trójkę wkroczyliśmy między szeregi Trzynastki. Przydzielono nam odpowiednie funkcje i… oto jestem.
Koniec historii przypieczętował wymuszonym uśmiechem.
— Co do Itachiego: chciałbym spojrzeć mu w oczy i rozwalić jego idealną twarz. — Zaśmiał się cichutko.
Nie wydaje mi się.
Nie wypowiedziałam tego głośno. Swoje przemyślenia wolałam zachować dla siebie. Nie powinnam drażnić Sasuke zaraz po tym, jak opowiedział mi coś tak tragicznego.
— Co z tobą? — Rozmasował kark, płynnie przechodząc do jeszcze bardziej niewygodnego tematu.
—  Jestem marną gówniarą, która szuka wrażeń — powiedziałam.
Wybuchnął gwałtowną salwą śmiechu.
— Nie gadaj, mała.
— Wyrzucili mnie z drużyny.
— Bo są głupi. —  Wyjął telefon z kieszeni i zaczął przesuwać palcem po ekranie, przeglądając kolejne wiadomości. Numer nie był zapisany, nie mogłam dostrzec z kim konwersuje, także w tym momencie. Sms-y przychodziły jeden po drugim.
— Uciekłam z mamą od ojca do faceta, który za swoje hobby przyjął sprawdzanie mojej wytrzymałości. Matka ma mnie kompletnie w dupie. Jest zimną kukiełką w rękach jakiegoś śmierdzącego, zapijaczonego dupka. — Zdania wylewały się ze mnie, powodując narastanie frustracji. — Nie potrafię kontrolować tego, co powodują moje oczy. Nie radzę sobie z własnym wnętrzem, a do tego wszystkiego dochodzi fakt, że ktoś, kogo uważałam za rodzinę wmieszał się w interesy z Nashem, powodując, iż zginęli bliscy mi ludzie. —  Podkurczyłam nogi i schowałam głowę między kolanami. Kaskada włosów dostatecznie mnie zakryła. — Nash zniszczył Piętnastkę, Sasuke. Moje pierwsze boisko. To tam nauczyli mnie tego, co aktualnie umiem —  wyłkałam.
W którejś wyjątkowo słabej chwili łzy uwięzły mi w gardle, kompletnie zmieniając głos. Nie liczyłam na wsparcie ze strony Sasuke. Podług niego byłam cholerną szczęściarą.
—  Chcesz mi powiedzieć, że wcześniej, to Pain był twoim szefem? — Ton miał napięty.
—  Byłam graczem. — szepnęłam.
Prawda i tak musiała ujrzeć światło dzienne.
— Dlaczego nam nie powiedziałaś?! — Poderwał się do pionu, zasłaniając mnie swoim rozległym cieniem.
Ponieważ...
Mam ochotę zrobić ci krzywdę.
Istniało prawdopodobieństwo, że mnie wyrzucicie.
— Nie umiem ci odpowiedzieć. Haizaki od początku o wszystkim wiedział, ale nie reagował, więc ja nie czułam potrzeby opowiadania o tym, co uważam za dawne.
Podniosłam na niego wzrok, kiedy z jego ust wydobył się cichy szmer wypuszczanego powietrza. Odwrócił głowę w bok, przypatrując się czemuś. Wstałam powoli, zarzuciłam torbę na ramię i podeszłam do niego kilka kroków. Moja ręka zupełnie odruchowo spoczęła na jego twardym barku, zmuszając go do popatrzenia na mnie, w moje oczy, które starałam się napełnić ufnością. Być może Sasuke zmięknie i wysłucha mnie tak, jakbym sobie tego życzyła.
Życie to nie jest jeden wielki koncert życzeń.
Ta, powiedz mi lepiej coś, czego nie wiem.
Odfukiwanie samej sobie było szczytem szaleństwa. Gdybym teraz przyznała się, iż prowadzę nadzwyczaj regularne pogawędki z moim alter ego, Sasuke z pewnością przebiłby mi serce kataną.
— Nie zrobię nic, co zaszkodzi Trzynastce, Hebi. Jednak ludzie z Piętnastki właśnie walczą o przetrwanie, spróbuj zrozumieć sytuację. — Wzmocniłam uścisk.
Hebi był cennym członkiem Trzynastki. Urósł do rangi świetnie wyszkolonego informatora i zabójcy w jednym. Zadzieranie z nim było, jak samobójstwo, dlatego za wszelką cenę musiałam przeciągnąć go na swoją stronę. Czułam, że na Trzynastce nie każdemu warto ufać; niektórzy sprzedaliby mnie za podniesienie swojej marnej rangi. Jeżeli miałam kiedykolwiek dzielić się z kimś przeżyciami, obawami i cennymi wiadomościami chciałam, aby tym kimś był Sasuke.
Chłopak otaksował moją twarz. Wyczułam, że doszukuje się kłamstwa w moich słowach. Na pamięć znał ludzkie reakcje i schematyczne zachowania, typowe dla każdego z naszego gatunku.
— Stawiam warunek — warknął pod nosem.
Wybałuszyłam na niego oczy.
— Aha. Świetnie. — Skomentowałam nieco ironicznie, podpierając bok jedną ręką.
— Dowiesz się jak najwięcej o Nashu. Jeśli powiesz mi to, co już wiem, poważnie zastanowię się nad karą dla ciebie. — Ominął mnie, obrzucając chłodnym spojrzeniem.
Znowu ta aura.
Obiecaj mi, że kiedyś się z nim zmierzymy. Obiecaj. Obiecaj. Obiecaj.
— A teraz ruszaj tyłek! — krzyknął, gdy jego czoło znikało za włazem wejściowym. — Nie będę cię usprawiedliwiał, kretynko!  
Żyłka zapulsowała mi na skroni.
— Jeszcze jedno słowo, Uchiha, a naprawdę rozwalę ci ramię!
Dziarskim krokiem ruszyłam przed siebie. Wtedy wydawało mi się, iż jakoś to będzie. Dla mnie musiałam tylko odwalić kolejny dzień w szkole, potem na boisku. Reszta sama powinna się ułożyć.
Żadne z nas nie przewidziało, jakie decyzje zostaniemy zmuszeni podjąć. I że każda z nich będzie pozbawiona żalu.


Budynek wyglądał nadzwyczaj obskurnie, a świadomość, że byłam zdana tylko na siebie potęgowała łomotanie serca. Sasuke zostawił mnie z moim problemem, wyznaczając za zadanie wyciągnięcie jak najwięcej informacji od Origami. Nie byłam przekonana co do swoich zdolności w tej dziedzinie; obawiałam się, iż moje uczucia względem tej dobrodusznej dziewczyny nie pozwolą mi na rozdrapywanie jej ran i wypytywanie o Juniora. Jednak, jeśli chciałam przeżyć na boisku i jakoś jej pomóc, musiałam zapłacić odpowiednią cenę Hebiemu.
Westchnęłam, wdrapując się po kolejnych stopniach brudnych schodów. Było to już piąte piętro fabryki, a po Origami ani śladu. Zaczynałam się bać, że zastawiła na mnie coś w rodzaju pułapki, ale ten pomysł wydawał mi się okropnie nie na miejscu, dlatego szybko go od siebie odepchnęłam. Podobnie, jak ten o skorzystaniu z windy i pojechaniu od razu na najwyższe piętro. Najpierw należało uważnie zbadać nieznaną okolicę; w myślach zapamiętywałam wszystkie zakamarki i drogi ucieczki, aby w razie czego móc się jakoś ratować. Poza tym zanim tu przyszłam, wstąpiłam na salę treningową i zabrałam swoją katanę. Schowałam ją tam, gdzie zawsze – w pokrowcu na gitarę, który potem zarzuciłam na plecy. W razie zagrożenia wyjęcie jej trochę by mi zajęło, ale lepsze to, niż paradowanie w środku dnia z bronią.
Ostatnie piętro było najbardziej ponure. Oświetlane mrugającą podłużną lampą, wydającą irytujące mnie dźwięki, z ciągnącym się w mrok ciasnym korytarzem usłanym kilkunastoma drzwiami.
Rany, ale kicha.
Ściągnęłam pokrowiec i pewnie złapałam go w rękę. Obejrzałam się za siebie, patrząc na schody. Zaczynałam poważnie zastanawiać się nad wycofaniem się z tej gry. Co ja tak właściwie robiłam? Miałam szesnaście lat. Origami nie powinna oczekiwać ode mnie cudów. Może mi się wypłakać na ramieniu, ale nie poderżnę gardła komuś, kto jest chroniony z każdej możliwej strony. Ja w ogóle nie zabijałam.
To kwestia czasu.
Moje kroki odbijały się echem. Oddech wstrzymywałam, jakbym sądziła, że ktoś może to usłyszeć. Z nieznanego powodu na swój cel obrałam drzwi leżące naprzeciw mnie. Spod framugi wydobywała się wąska strużka światła, która zachęcała do wkroczenia tam. Błyskawicznie złapałam za klamkę. pokrowiec przyciągnęłam do piersi, chroniąc najbardziej podatne na zranienia miejsca i wdarłam się do środka.
Origami siedziała przy małym stoliku, wpatrzona we mnie, z dłońmi splecionymi na blacie. Zawsze była dobra w ukrywaniu emocji, ale teraz przeszła samą siebie. Jej wzrok był obojętny, twarz pokryła maska lodu, a usta ściągnęła w prostą linię. Zdradziło ją ledwie zauważalne drżenie rąk. Zaciskała je co jakiś czas, odreagowując.
— Witaj, Satori. — Podniosła się powoli, nie spuszczając wzroku. Przełknęłam rodzącą się gulę w gardle. Nie byłam przygotowana na oschłość z jej strony.
— Cześć.
Zdałam sobie sprawę, jak idiotyczna musi być moja postawa i mina. Czerwień oblała moje policzki. Głupio jest zaliczyć wpadkę przed kimś, wobec kogo czuje się ogromny respekt. Odsunęłam pokrowiec, podeszłam bliżej, biodrami zderzając się z krawędzią stolika.
— To…
— To co? — Wpadła mi w słowo. — Nie przyszłaś tu tylko mnie pocieszać. — Skrzyżowała ramiona na piersi, taksując mnie szarymi oczyma.
— Chciałaś się spotkać, po to jestem. — Niedbale wzruszyłam ramionami. — Podobno… Mogę ci jakoś pomóc… Ale, jak to w życiu bywa, nic za darmo. Potrzebuję informacji, całkiem unikatowych i w dużych ilościach.
Uraczyłam ją złośliwym uśmiechem. Na jej twarzy pojawił się wyraz konsternacji. Zapewne starała się fachowo wybrnąć z sytuacji; czuła, jak przejmuję kontrolę nad rozmową, od razu przedstawiając jej swoje roszczenia.
— Jakie mam gwarancje, że zrobisz to, o co się poproszę? — wysyczała.
— Zważywszy na to kim jestem, to marne — odparłam niewzruszona. Oby ta gra przyniosła rezultaty. Origami przygryzła dolną wargę i zmarszczyła brwi. — Biorąc pod uwagę, to że szef Trzynastki ma do mnie słabość… Cóż, sama umiesz sobie odpowiedzieć. A teraz, jeśli wolno, opowiesz mi wszystko, co wiesz.
Wygodnie rozsiadłam się na drewnianym krześle, splotłam palce na karku i odchyliłam się do tyłu.
Kolejna historia. Nie ma co, wyjątkowo obfity dzień.
Zaśmiałam się szyderczo w duchu. Gdy przyjdę na boisko Haizaki przywita mnie, jak gościa honorowego. W końcu nie każdy wraca tam z tak pokaźnym wachlarzem wiadomości. No i jest kwestia Hebiego. Znajomość jego przeszłości znacznie ułatwi kontakt z nim.
Origami westchnęła, zrzucając z barków niewidzialny ciężar. Wyglądała na zmęczoną i przygnębioną. Ciemne worki pod oczami oraz bladość cery potwierdzały jej stan samopoczucia.
— Tego dnia miałam wiele do załatwienia na obrzeżach Tokio. Jacyś ludzie z innego, małego boiska zabili kogoś na naszym terenie. Pain chciał, żebym sprawnie zatuszowała ten incydent i poinformowała o nim szefa tamtych typków. Wspólnie życzyliśmy sobie odszkodowania. Pojechałam po nie po południu. Były straszne korki, dlatego u rozmówcy zjawiłam się dopiero przed wieczorem. Długo prowadziłam z nim dyskusję, aż w końcu przystał na moje warunki.
Opowiadanie od początku było dla niej prawdziwym wyzwaniem. Jąkała się często i niespokojnie kręciła młynki kciukami, nie mogąc zebrać myśli. Westchnęłam głęboko, tym samym oznajmiając, że nigdzie mi się nie spieszy.
— Po zakończeniu zadania postanowiłam, że od razu wrócę do domu, ale Pain nie odbierał telefonu, więc zaczęłam się denerwować. Piętnastka nie leży w przyjaznej okolicy, miałam złe przeczucia, dlatego, jak na złamanie karku, pognałam na boisko. Tyle, że nikogo tam nie było. Światła były wyłączone, kilka piłek walało się na ulicy. Pomyślałam, iż może Pain musiał szybko zebrać ludzi. Brak samochodów przed bramą tylko potęgował takie wrażenie. Jednak coś nie pozwalało mi się odwrócić i machnąć ręką. Kiedy weszłam do głównego budynku… Na korytarzu leżał trup. Miał tak zakrwawioną twarz, że nie umiałam go rozpoznać. — Głos gwałtownie jej się załamał. Spuściła głowę i zaczęła powoli nią kręcić, jakby odpychając od siebie napływające do niej wspomnienia. — Wyjęłam pistolet i poszłam dalej. Wciąż ich mijałam, kolejne ciała pokryte niemal świeżymi ranami. Liczyłam ich, dokładnie dwadzieścia sześć osób. Kobiety i mężczyźni, wszyscy mieli całe życie przed sobą. Pod koniec zorientowałam się, że nie ma Paina, Rashiego i naszego stratega – Shi.
Wyprostowałam się na krześle, kiedy długo milczała. Czułam, że to nie koniec historii, ale Origami najwyraźniej nie zamierzała zdradzać mi ostatnich. prawdopodobnie najbardziej istotnych szczegółów. Uśmiechnęłam się do niej blado. Z jej skierowanych w dół oczu pociekły łzy, znikające w zagłębieniu szyi. Dłoń przyłożyła do ust, powstrzymując szloch.
— Dwaj ostatni skontaktowali się ze mną. Ukrywają się poza stolicą. Mówią, że są obserwowani, ktoś ich notorycznie śledzi. Jednak… Paina z nimi nie ma. — Zacisnęła pięść i kilkakrotnie uderzyła nią w mebel. Wciąż płakała, próbując zebrać w sobie siły.
— Jest z Nashem.
Wniosek przyszedł do mnie podczas ostatniej lekcji w szkole. Był prosty i idealnie zgrywał się ze wszystkim, co wyjawiła mi dziewczyna. Skoro nie znalazła go martwego, a znajomi z ulicy go nie widzieli, to z pewnością Junior wziął Paina jako zakładnika. Mogłabym dać sobie uciąć rękę za tę tezę.
— Shi i Rashi byli na miejscu zdarzenia? — zadałam nurtujące mnie pytanie.
— Tak jakby. Dotarli kilka minut po tym, jak ludzie Nasha uciekli. — Wyłamywała sobie palce. Z każdym strzyknięciem kości wzdrygałam się coraz bardziej. — Kilka osób było w stanie mówić, zanim umarli. Podobno Nash także tam wtedy był. Walczył z nim Pain. — W jej oczach zabłysła duma.
Origami spotykała się z nim odkąd skończyli dwanaście lat. Najpierw byli przyjaciółmi, potem Pain dostrzegł w niej kogoś więcej. Jako dzieciak zawsze starał się jej zaimponować, wpadając na niemal samobójcze pomysły, typu okradnięcie największego sklepu jubilerskiego w całym Tokio. Zrobił to, bo Origami podobała się bransoletka, której dziewczyna ze względu na cenę nie mogła kupić. Potem dołączyli do Piętnastki i Pain szybko awansował na zastępcę szefa. Było mu mało, dlatego wyzwał swojego przełożonego, okrutnie go pokonał i stał się wpływowym człowiekiem pomniejszych boisk. Swoją mową i uśmiechem sprawiał, że ludzie chętnie szli za nim, nie stawiając mu żadnego oporu. Poza tym z wszelkich opresji wychodził cało. To była jedyna myśl, która pocieszała nas obie.
— Najpierw trzeba by znaleźć kryjówkę Nash’a albo chociaż miejsce, w którym trzyma jeńców. Następnie powinniśmy ich odbić i, przy okazji, zabić jak najwięcej ludzi tego skurwiela. Taki jest twój plan? Dlatego pełnię w nim kluczową rolę. Uważasz, że przekabacę ludzi z Trzynastki na stronę zemsty za Paina i Piętnaskę.
Podniosłam się z zajmowanego miejsca, w dłoń ujęłam pokrowiec i zmierzyłam Origami wzrokiem. Zasługiwała na wszystko, co dobre, ponieważ sama była dobra. Mimo to przekonanie Haizakiego, żeby niektórych wysłał na pewną śmierć było, jak wspinanie się na Mount Everest bez zabezpieczeń.
Cholera, przecież mam lęk wysokości.
— Przyjdę tu jutro wieczorem, około osiemnastej. Postaraj się zawiadomić Rashiego i Shi o nadchodzącym spotkaniu. Przedstawię ci wszystko, co uda mi się uzyskać. I cenę tego. — Kiwnęłam jej głową na pożegnanie.
Podeszłam do drzwi, a coś skłoniło mnie do tego, aby się odwrócić. Ostatni raz.
— Do zobaczenia, Origami.
Uniosłam rękę, wycofując się w głąb korytarza. Mogłam przysiąc, że uśmiechała się przez łzy.

— Madara! — ryknęłam, kiedy jego dziwnie wyglądająca broń przecięła powietrze przy moim boku, a potem zderzyła się z brukiem, odrywając jego kawałki, które wzleciały w powietrze.
Podparłam się jedną ręką i odskoczyłam na w miarę bezpieczną odległość, prawie uginając się pod własnym ciężarem. Pierwsze uderzenie, jakie zaserwował mi ten mężczyzna posłało mnie na kilka metrów w tył. Przy okazji zahaczyłam plecami o metalową siatkę. Łopatki paliły mnie żywym ogniem; z trudem utrzymywałam w dłoni katanę. Z resztą nie na wiele się zdała, skoro ani razu jej nie użyłam. Wolałam uciekać, niż zranić kogoś z Trzynastki.
Madara był okropnie silny. Gdy przekroczyłam główną bramę wyskoczył na mnie zza budynku. Nie dostrzegłam go wcześniej, tym bardziej nie słyszałam. Miałam wrażenie, że stoję naprzeciw potwora spragnionego krwi. Co gorsza nie wiedziałam czym mu zawiniłam. Przecież pilnowałam się, żeby nie mówić mu nic nieprzyjemnego.
— Wydałaś na siebie wyrok — syknął przez zaciśnięte zęby, odrywając broń od podłoża. Przypominała nieco wypełnioną w środku ósemkę o cholernie ostrych końcach. Służyła zarówno jako tarcza, jak i miecz.
— Chyba sobie ze mnie żartujesz. — Dyszałam zmęczona. Podpierałam się na ostrzu, odciążając niego ciało. — Powiesz mi wreszcie o co chodzi? — Popatrzyłam na niego błagalnie.
Długo tak nie wytrzymam.
Teraz widać, jak słaba jesteś.
— Zdradziłaś nas, Satori. — Przechylił głowę w bok i oblizał wargi. Ten gest był obrzydliwy i znaczący. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
Więc już wszyscy wiedzieli?
A teraz on…
… mnie….
… zabije.
Jeśli na to pozwolimy.
My?
Ty i ja, to jedność. Zapomniałaś już? Zawsze jestem przy tobie. Kiedy zginiesz, ja także… Jednak średnio spieszy mi się do grobu, Chinatsu.
Co mam zrobić?
Madara podbiegł do mnie z błyskiem w oku. Zasłoniłam się kataną, krzyżując z nim ostrza. Był pewniejszy siebie, niż Takao, dlatego moje stopy przesunęły się kilka centymetrów w tył. Jęknęłam, czując, jak mięśnie ramion powoli wiotczeją. Odchyliłam głowę w tył, wokół kącików moich oczu zebrały się łzy. Bolało, bardzo bolało. Madara naparł mocniej. Krzyknęłam z niemocy i bezsilnego położenia, w którym mnie postawiono. Nawet nie dano mi czasu na wyjaśnienia. Po prostu spisano na straty. Gniew narastał we mnie coraz bardziej. Zaparłam się, wreszcie stając w miejscu.
Masz moje pozwolenie, rób co musisz!
Warknęłam w myślach, mając nadzieję, że alter ego czekało na posterunku. Ostatnie, co zdążyłam zauważyć, to jak reszta boiska przygląda nam się, znajdując się przed warsztatem. Potem zalała mnie fala niekontrolowanego chłodu. Wszystkie moje myśli zastąpiła tylko ta jedna, najważniejsza.
Wygraj.
Cały ból zniknął, jak ręką odjął. Zaczynałam dostrzegać więcej przydatnych szczegółów, na przykład to, że lewa ręka Madary jest znacznie słabsza od prawej, a to właśnie w niej dzierżył rękojeść. Uśmiechnęłam się cynicznie, na co Uchiha szerzej otworzył oczy. Zapewne zdał sobie sprawę, iż zaszła we mnie jakaś zmiana. Po raz pierwszy od bardzo dawna pozwoliłam sobie na stracenie kontroli. Wymagała tego ode mnie sytuacja, ale także chęć sprawdzenia do czego naprawdę jestem zdolna.
Czułam się naprawdę fantastycznie, Pewna siebie, wzmocniona i wyrafinowana. Wiedziałam, że w tym momencie nie wstrząsnąłby mną widok śmierci w męczarniach czy po prostu: ludzkiego cierpienia. Zdałam sobie sprawę, jak tęskniłam za tymi emocjami, a raczej ich cudownym wyciszeniem, ograniczeniem.
Sprawnym ruchem dłoni rozdzieliłam nas, kataną robiąc koło w powietrzu. Madara zatoczył się do tyłu.. Zacisnęłam palce na rękojeści, zaś z drugiej ręki zrobiłam swego rodzaju podpórkę dla ostrza, by znalazło się idealnie prosto. Nawet jeśli moje myśli były oczyszczone, organizm zdradzał zmęczenie. Drżały mi dłonie, przez co mogłam źle wycelować. Przesunęłam ostrzem po wskazującym palcu. Przez skórę przeszło mi przyjemne zimno metalu.
— Mam cię — szepnęłam do siebie.
Mamy.
Poprawiał mnie błyskawicznie. Byłam skłonna jej przytaknąć. Bez siły alter ego nic bym nie zdziałała.
Końcówka katany przebiła broń Madary na wylot. Denerwowało mnie, że udało mu się osłonić, ale nic straconego. Przekręciłam dłoń na rękojeści i odbiłam się od podłoża, stopami lądując na mojej katanie. Zamachnęłam się z całej siły, póki Uchiha zupełnie się nie otrząsnął, po czym uderzyłam z pięści prosto w jego nos. Krew ubrudziła mi policzki, kostki dłoni zabolały. Madara upuścił broń, sprawiając, że wylądowałam na ziemi. Cofnął się kilka kroków w tył, trzymając za twarz i wykrzykując jakieś bluźnierstwa pod moim adresem. Szczerze nie podobało mi się nazywanie mnie chorym pojebem, jednak zignorowałam to, widząc, jak przez jego palce przecieka czerwona ciecz. Byłam z siebie dumna. Prawidłowo wyprowadziłam cios i zrealizowałam całą strategię, jaką planowałam od chwili, gdy ona przejęła kontrolę nad moimi ruchami.
— To cię oduczy bezpodstawnego atakowanie mnie! — fuknęłam, mocując się z kataną. Weszła głęboko, dlatego wyjęcie jej stanowiło nie lada wyzwanie.
Moc alter ego powoli mnie opuszczało, zastępując euforię zmęczeniem i bólem każdego mięśnia. Współpraca z moją drugą stroną miała swoją cenę. A jako, że niezbyt często ćwiczyłam i z niej korzystałam, zaczynałam czuć się, jak wypompowany balon. Od zawsze było mi wiadome, że gdy między moją psychiką zapanuje pełna harmonia, ciało będzie narażone na gigantyczne obciążenia. Splunęłam na bok, gdy krew zebrała mi się w ustach.
— Dwie minuty.
— Co?
Obejrzałam się za siebie. Czerwone spojrzenie mierzyło mnie od stóp do głowy. Aki nie wyglądał na zbyt zadowolonego; pewnie liczył, że Madara skopie mi tyłek, a ja z podkulonym ogonem ucieknę z Trzynastki. Nie zamierzałam zrealizować marzeń tego idioty. Właśnie zabierałam się do świętowania. W końcu udało mi się pokonać postrach naszego boiska.
— Tylko tyle jesteś w stanie korzystać z zasobów swojej… wewnętrznej energii. że tak to ujmę. — Zatoczył nadgarstkiem kółko w powietrzu, jakby chciał na siłę pokazać swoją lekceważącą postawę.
— Wystarczyło na obronę i atak, gdybyś nie zauważył. — Przewróciłam oczami. Otarłam pot z czoła i schowałam katanę do pokrowca. — Ciebie pokonałabym dużo szybciej. — Uśmiechnęłam się zajadle, dorzucając swoje triumfalne trzy grosze.
Podeszłam do Madary, który zgięty w pół tamował krwotok. Położyłam mu dłoń na ramieniu i delikatnie poklepałam.
— Wyliżesz się.
— Jeśli nie, to cię zabiję — warknął rozjuszony.
Madara był kobieciarzem. Cokolwiek stało się z jego nosem odciśnie się na jego wyglądzie. Trudniej mu będzie poderwać jakąś dziewczynę z wielkim siniakiem i opuchlizną na twarzy. Objęłam go w pasie i nachyliłam się nad jego uchem.
— Kto ci powiedział? — wyszeptałam najciszej jak potrafiłam.
— Czy to istotne? — Zaśmiał się, ale jego śmiech natychmiast przerodził się w jęk bólu.
— Dla mnie i owszem. Jakaś szuja sprzedaje ci fałszywe informacje, a ty, ćwoku, je łykasz. To Hebi, mam rację?
— Mojego bratanka też w to wmieszałaś? Może jest kompletnym dupkiem, ale w życiu nie nie dochował tajemnicy. Wiem, co mówię. Powiedział mi Haizaki, jednak nikt nie wie skąd on się dowiedział. Na Trzynastce od bardzo wielu lat jest pewien donosiciel, licz się z tym. — Wyprostował się, wierzchem dłoni otarł resztki krwi i złapał mnie za ramię, ciągnąc za sobą ku warsztatowi. — Należą ci się dziś dwie rzeczy: solidny wpierdol i nagroda za zrównanie mnie z ziemią. — Zachichotał.
Nie przejął się swoją przegraną, ale coś mi mówiło, iż on po prostu nie walczył na poważnie. Ktoś kazał mu wykonać zadanie, do którego od początku był negatywnie nastawiony. Byłam mu za to wdzięczna.
— To pierwsze — kontynuował — już dostałaś. Dlatego teraz, co powiesz na zimne piwo w towarzystwie moim i najlepszego mechanika w Tokio! — wykrzyknął, wchodząc do środka.
Na skrzynce ustawionej przy sportowym aucie siedział blond włosy chłopak, pożerający zawartość owalnego pudełka. Zupka z proszku znikała błyskawicznie, podczas gdy Kitsune przypatrywał się jakiś schematom leżacym na jego kolanach. Nawet nie zareagował na entuzjastyczne wołania Madary, na co mężczyzna zmarszczył brwi i lekko osłupiał.
— Te, młody! Nie ogłuchłeś ty czasem? — burknął.
— Doskonale cię słyszę, dziadku. — Odłożył wszystko na maskę samochodu, po czym wyciągnął nogi do przodu, ukazując swoją potężną postawę.
Był cholernie wysportowany, z jego jasnych oczu biła pewność siebie. Posłał nam szeroki uśmiech i pomachał mi nieco niepewnie.
— Cześć — odezwałam się jako pierwsza. Przysunęłam sobie identyczną, drewnianą skrzynkę i usiadłam na przeciwko Kitsune. Madara zajął miejsce po mojej prawej stronie. — Cały czas tu przesiadujesz? — zagadnęłam z czystej uprzejmości.
Podrapał się po karku, zakłopotany moim pytaniem.
— Można tak powiedzieć.
— Oj, nie bądź taki skromny. Ten facet krząta się tu dwadzieścia cztery na siedem. Śpi, je i pewnie bzyka się ze swoimi cudeńkami. — Madara dał mu ostrego kuksańca w bok. Na jego słowa chłopak automatycznie zarumienił się, odwracając głowę w bok.
Pokręciłam głową, słysząc słabe żarty Uchihy, ale swój komentarz pozostawiłam tylko do własnego wglądu.
— Masz. — Podał mi szklaną butelkę piwa. — Bezalkoholowe.
— Zawsze mi mówili, że nazywanie tego piwem to grzech. — Pociągnęłam łyk. Gorzkawy smak rozlał się po mojej buzi, przyjemnie drażniąc kubki smakowe.
— Skończysz osiemnaście lat, wtedy pogadamy.
Stuknęliśmy się butelkami, podczas gdy Kitsune powrócił do czytania dokumentów. Był niesamowicie na nich skupiony, a kiedy ja próbowałam coś odczytać, wydawało mi się, że są napisane obcym językiem.
— Co to? Siedzisz nad tym już trzeci dzień. — Madara palcem postukał w kartkę.
Kitsune zmarszczył nos i przecząco pokręcił głową, jeszcze chwilę nie dając odpowiedzi. Wymieniłam się z Uchihą zniecierpliwionymi spojrzeniami.
— Ostatnio przysłali nam nowy motocykl. Niby z Chin, ale kurewsko szybki. Tylko, że silnik dusi się, kiedy gwałtownie przyspieszasz, a potem zwalniasz. Aki chciał go dla siebie, więc dopóki tego nie naprawię, nici z wypłaty. — Wzruszył ramionami, chociaż w jego głosie dało się słyszeć napięcie.
Jak każdemu, jemy również zależało na pieniądzach. Musiał sam się utrzymywać, więc praca i zarobki były dla niego kluczowe.
— Dla mnie, to możesz mu tam jeszcze coś pomieszać w kablach. Im szybciej ta żmija ulegnie wypadkowi, tym mniej z nią będzie kłopotu. Rządzi się tu, jakby był szefem, a w życiu nie widziałem, żeby z kimś walczył. Tchórz pieprzony! — Madara wyrzucał z siebie resztki agresji i frustracji, zaciskając przy tym pięści.
Wpatrzona w niego, postanowiłam zaryzykować, kładąc wszystko na jedną kartę.
— To on kazał ci mnie zabić. — Popatrzyłam na niego beznamiętnie.
Cała złość przeszła mi wraz z wystąpieniem alter ego. W tym momencie nie miałam siły na wykłócanie się czy zadręczanie negatywnymi uczuciami. Chciałam po prostu siedzieć tutaj, najlepiej do końca świata, sączyć bezalkoholowe i gadać z dwójką częściowo obcych ludzi. Zero ambicji, zero aspiracji. Byle bym jako tako przeszła przez życie, i to w zupełności mi wystarczy.
Madara nie odpowiadał, co uznałam za potwierdzenie moich domysłów. Za to Kitsune posłał mi pytające spojrzenie, na sekundę przenosząc wzrok na opuchnięty nos swojego kolegi.
— Mam rozumieć, że ona ci to zrobiła? — zapytał zszokowany. Kiedy Madara przytaknął, byłam pewna, że jego szczęka zderzy się z podłogą. — Od miesięcy nie widziałem u ciebie ani zadrapania… Kobieto, skąd ty się urwałaś?! — Zaśmiał się, pokazując mi uniesiony w górę kciuk.
— Co zrobisz z tym fantem? Pójdziesz do Akiego i co dalej?
— Nic, Madara. Nie zamierzam z nim rozmawiać, przynajmniej nie dziś. Jestem wycieńczona, muszę skontaktować się z Hebim i metrem dostać się do domu. — Schowałam twarz w dłoniach wspartych na kolanach.
Bardzo pragnęłam zasnąć. Mięśnie bolały mnie przy każdym ruchu; nie wiedziałam czy dam radę wstać. Może powinnam zostać tutaj na noc? Jeśli coś mnie zaatakuje na ulicy – zginę.
— Hebi jest w innej dzielnicy. Mam mu coś przekazać? — Madara powoli podniósł się z siedzenia. Kości jego kręgosłupa otarły się o siebie, wydając nieprzyjemny dźwięk.
— Powiedz mu, że mam, co trzeba. Będzie zadowolony. — Skinęłam mu głową w podzięce.
— Odwiozę cię. — Kitsune stanął tuż przede mną, wyciągając rękę, którą po wlokących się sekundach wahania, wreszcie ujęłam. Ciepła, duża i silna – właśnie tak bym ją opisała.
— Pójdę po motocykl. — Kciukiem wskazał drzwi za siebie. — Poczekaj przed bramą, dobra? — Nie czekając na odpowiedź, zgarnął klucze z maski samochodu i zniknął pomiędzy wielkimi półkami z narzędziami.
Zamarłam z lekko otwartą buzią, którą delikatnym ruchem wskazującego palca zamknął Madara.
— Twój pierwszy raz? — Zaśmiał się, znacząco poruszając brwiami. — Lepiej załóż coś na siebie. Ten chłopak uwielbia prędkość. — Poklepał mnie po ramieniu, jakby współczująco.
Odchrząknęłam i odwróciłam się na pięcie. Wyszliśmy razem; Uchiha koniecznie chciał mnie odprowadzić. Prawdopodobnie bardziej od zapewnienia mi bezpieczeństwa, zależało mu na zobaczeniu mojego przerażenia i nieporadności. To, że zawsze pragnęłam kupić sobie takie caceńko, jakim była szosówka, nie znaczyło, iż kiedykolwiek na niej jeździłam. Zacisnęłam zęby, czując strach i jednocześnie podniecenie. Nawet nie zarejestrowałam, kiedy niespodziewanie minęłam trzech gigantycznych mężczyzn, potężniejszych, niż sam Madara. O ramię jednego z nich, tego najwyższego i czarnoskórego, otarłam się, przez co przyciągnął moją uwagę. Miał szare włosy, niedbale zarzuconą bluzę z kapturem i cwaniacki uśmieszek na ustach. Przystanęłam, zaś Uchiha w połowie zasłonił mnie swoim ciałem.
— Wy do kogo? — burknął do pleców trójki.
Zgarbił się lekko, przez co przypominał zwierzę gotowe do skoku. Każdy jego mięsień był napięty do granic możliwości, a wokół ciała pojawiła się równie mroczna aura, co ta należąca do Sasuke.
Mężczyźni przystanęli, jednak nie odwrócili się. Uznałam to za pogardę w stosunku do nas, więc zapobiegawczo złapałam za zamek pokrowca od gitary. Może i są duzi, ale będę górowała nad nimi, jeśli chodzi o zwinność.
— Jesteśmy tu w interesach — odparł czarnoskóry. Przechylił głowę, pokazując lewy profil.
— Nie przypominam sobie, aby szef mówił o jakimś spotkaniu. Nieplanowane nie są mile widziane — powiedziałam, coraz bardziej odsuwając zamek błyskawiczny.
Potrzebowałam jeszcze kilku sekund, by wyjąć katanę. Rozmowa była jedynym środkiem, który dawał mi więcej czasu, ale mógł ich także sprowokować. Trzech na dwóch, to wyjątkowo kiepska sprawa, szczególnie że byłam na wyczerpaniu i słaniałam się na nogach.
— Najwyraźniej wasz szef nie dzieli się z wami każdą informacją. Macie coś, co należy do nas. Przyszliśmy to odebrać i zapłacić za naruszanie waszego spokoju. — Wyjaśnił.
Jego głos z słowa na słowo stawał się twardszy. Przygryzłam dolną wargę.
— Problem w tym, że Haizakiego dziś nie ma. Poza tym każdy facet wie, że mówiąc do kobiety powinien patrzeć jej w oczy. — Uchiha już zupełnie rozluźniony zaplótł ramiona na piersi i zmierzył ich czujnym, nieco litościwym wzrokiem. Pewnie zauważył coś, czego ja nie umiałam.
— Jesteśmy umówieni z zastępcą.
Olbrzym w towarzystwie swojej świty pewnie ruszył do przodu. Gdyby nie Kitsunie nie dałoby rady pokojowo ich zatrzymać. Chłopak zagrodził im drogę swoim motocyklem. Pojawił się szybko, ubrany w czarny kask i ciemny kombinezon, tak zwaną zbroję; robił niesamowite wrażenie. Maszyna była ciemnogranatowa, wydawała z siebie ciche, kojące pomruki pochodzące z silnika. Aż zadrżałam na myśl, że będę jechała na czymś takim i to w towarzystwie nieziemsko wyglądającego mechanika. Kitsune podparł się nogą, by nie stracić równowagi i bez słowa obserwował przybyszów. W tym czasie ja i Madara podeszliśmy nieco bliżej. Teraz byliśmy w lepszej sytuacji. Wiedziałam, że Kitsune jest silny; pomógłby mi w starciu, gdybym sobie nie radziła.
— Pseudonimy. — Zażądał Madara.
— Jason Silver. Tyle powinno wystarczyć. — Prychnął tamten.
Nie wierzyłam własnym uszom. Mało było ludzi, którzy bez wahania podaliby swoje prawdziwe dane. Odszukanie go i sprawdzenie kim jest stanie się teraz cholernie proste. Facet popełnił zbawienny dla nas błąd. Więc dlaczego Madara nie podzielał mojego entuzjazmu? Jego twarz stała się bardziej wroga niż przedtem.
— Nie ma opcji, żebym przepuścił ludzi Juniora — wysyczał.
— Przyszliśmy po niejaką Midori Ashikagę, którą wczoraj, dokładnie nocą, dwójka z was przywiozła tutaj. Dziewczyna współpracuje z nami. Nash bardzo ją polubił, wścieknie się, jeśli ją zatrzymacie. — Uśmiechnął się okropnie, odwracając do nas przodem. Pozostała dwójka miała na oku Kitsune.
Tego było za wiele. Jego wypowiedź docierała do mnie powoli, jakbym była za szkłem lub pod grubą warstwą wody. Wyciągnęłam ostrze, przecięłam nim powietrze i wykrzyknęłam:
— Nie dostaniesz jej, skurwielu! Ani ty, ani ten zasrany Gold! Skoro tak bardzo jej chce, niech sam się pofatyguje.
— Satori. — Madara zapobiegawczo złapał mnie za nadgarstek, upominając groźnym spojrzeniem.
Odepchnęłam jego dłoń i idąc do przodu, nie spuszczałam wzroku z Silvera. Byłam gotowa choćby siłą przejść przez nich, po czym wedrzeć się do kwatery Haizakiego i zobaczyć, czy wszystko w porządku z Midori. Nie mogłam pozwolić na sprzedanie jej. Nie na moich oczach, kiedy była tak blisko, że mogłam ją ochronić.
— Słuchaj, dziewczyno! Mam dziś sporo na głowie i nie zamierzam patyczkować się z jakimś niewyrośniętym gówniarze, rozumiesz? — Siwowłosy wyciągnął rękę, zaciskając ją w pięść i pochylając się do przodu, próbując pochwycić dzielące nas powietrze.
Prychnęłam i przystawiłam mu końcówkę katany do gardła.
— Jako gracz tego boiska mam pełne prawo skonsultować działania zastępcy z nim samym. Nie radzę ci podskakiwać. Tutaj stoję wyżej w hierarchii, Jasonie. — Zmrużyłam oczy i schowałam miecz do sayi.
Mężczyzna wycofał się, robiąc malutki krok w bok. Chyba zrozumiał, ile może stracić, jeżeli podniesie na mnie rękę. Jednak wciąż nie spuszczał mnie z oczu. Wiedziałam, że wychodząc z tereny Trzynastki narażę się na spotkanie z tym człowiekiem, a wtedy nie będę mogła załatwić go na polu dyplomatycznym; raczej bez rękoczynów się nie obędzie.
Sprawnie weszłam do środka, nie zaprzątając sobie głowy pukaniem. Przeszłam przez ciasny korytarzyk, po czym wdarłam się do gabinetu, zastając tam Akiego. Siedział na miejscu szefa i obracał w palcach nóż. Odchylony na krześle, z nogami na biurku, uśmiechnął się krzywo na mój widok. Pewnie przewidział moje przybycie. Trudno nie usłyszeć czy też nie zobaczyć dziejących się na boisku rzeczy. Zatrzasnęłam za sobą drzwi.
— Gdzie ona jest? — Wycedziłam każde słówko, uderzając rękami o blat.
Dopiero teraz moja wściekłość zalała mi umysł i ciało, przysłaniając zagrożenie z jakim spotkałam się, konfrontując się z zastępcą Trzynastki.
— Skąd ta powaga?
— Nie próbuj grać ze mną w coś, czego nie jesteś w stanie wygrać.
Zmarszczył brwi, ugodzony moimi słowami. Pokonałam dziś Madarę, stawiłam czoło przeszłości i zaprzyjaźniłam się z najbardziej niedostępnym człowiekiem świata; Aki nie był tego dnia wyjątkowym wyzwaniem. Zmalał do roli nic nie znaczącej przeszkody, która w moim życiu będzie tylko przez kilka niepotrzebnych chwil. A potem wyrzucę je z pamięci i wszystko wróci do normy.
Pieprzonej normy.
— Gdybyś nie zauważyła… Ratuję nam skórę. Tobie, mnie, Kitsune, a nawet Madarze. Robienie interesów z Nashem jest… Jakby ci to powiedzieć?... Ocaleniem.
Głos miał odrażająco spokojny i prześmiewczy. Zdawał się opowiadać jakiś poemat, historyjkę, nie usprawiedliwienie swoich czynów. Moja cierpliwość zbliżała się do magicznego zera.
— Wydając ją Juniorowi, skazujesz ją na śmierć! — ryknęłam. — Będziesz mordercą. Takim samym, jak Nash i reszta!
— Zabijanie to dokonywanie wyboru, Satori. Ja już zdecydowałem. Teraz ty musisz. — Spuścił nogi z biurka, oparł głowę na nadgarstku i wskazał na mnie nożem. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. To zły moment na mazanie się. — Albo uratujesz swoją ukochaną przyjaciółkę i poświęcisz nową rodzinę. Cholernie zawiedziesz przy tym Haizakiego, ale to drobniutki szczegół, da się wymazać. Albo oddasz ją komu trzeba, wiedząc, że ta suka i jej chłoptaś wydadzą cię za cenę wolności, której i tak nie dostaną, bo wpakowali się w gówno bez wyjścia. Czemu? Tego nikt nie wie. Sądze, że po prostu się…. spodobali. — Wyszczerzył do mnie zęby.
Złapałam się za włosy i po prostu krzyknęłam, odchylając głowę do tyłu. Wycie było jedynym, co mogłam zrobić. Potem w kompletnym gniewie okładałam pięściami drzwi i kopałam krzesełko dopóki, dopóty noga i ręce nie zaczęły mi pulsować, a negatywne emocje gdzieś uleciały. Zsunęłam się po drzwiach, po czym ukryłam twarz między kolanami. Ciężko oddychałam, ciężko też myślałam. W ogóle nic się do siebie nie kleiło. Nawet to, iż tamten czarnoskóry odpuścił mi bez żadnego zgrzytu. Zacisnęłam palce, aż paznokcie wbiły mi się we wrażliwą skórę i ranę pozostałą po artystycznej wenie Haizakiego.
— Chcę ją zobaczyć — wyszeptałam.
— Lubisz iść pod górkę, co? — Zaśmiał się, ale wstał, wyciągnął coś z szuflady i rzucił to w moim kierunku.
Klucze były ciężkie i śmierdziały metalem, jednak z nimi czułam się o wiele lepiej. Poczyniłam pewne kroki na przód w podjęciu decyzji.
— Bycie panem życia i śmierci jednostki nie jest takie złe — rzucił z przekąsem, kiedy wychodziłam.
— Każdy wyrok da się odłożyć w czasie, Aki. Nie można go jedynie uniknąć.


<>


Przyszła do mnie zaraz po tym, jak krzyki na zewnątrz ucichły. Przygnębiona, z jej szarych oczu bił chłód, ale to wciąż była ona. Nieco inna, niż ją zapamiętałam; pewniejsza siebie, bardziej wyrafinowana, jednak w tym momencie jej towarzystwo było, niczym manna z nieba.
Poruszyłam się gwałtownie. Ostra lina blokowała moje ruchy, wrzynając mi się w nadgarstki, które ktoś przytwierdził z tyłu oparcia krzesełka. Mówić także nie mogłam, knebel bardzo dobrze spełniał swoją rolę, dlatego po prostu patrzyłam, mając nadzieję, iż Chinatsu coś wymyśli. Zawsze to ja ratowałam ją z opresji, mimo to w wielce kryzysowych sytuacjach działała wyłącznie ona. Była stworzona do szybkiego myślenia pod presją czasu. Urodzony analityk pozbawiony skrupułów i instynktu samozachowawczego.
Podeszła powoli, nachyliła się i opiekuńczym ruchem odgarnęła mi włosy z czoła, otarła łzy, uśmiechnęła się niemal niezauważalnie.
— Nie wiem czy do dobry pomysł pozbywać się tego. — Dotknęła knebla. — Zadawałabyś zbyt dużo pytań, na które ja nie umiem odpowiedzieć.
Usiadła obok i ramionami objęła kolana. Wydawała się taka spokojna, zupełnie nie jak stara Chinatsu, czująca potrzebę ruszania się zawsze i wszędzie oraz gadania, głównie wtedy, gdy należało zachować ciszę. Wciąż trochę panikowałam, ale w tej sytuacji wolałam nasłuchiwać i myśleć, co zrobię, kiedy już stąd wyjdę. Rozmowa z czerwonowłosym chłopakiem tylko częściowo zgasiła moje płomienne nadzieje na lepsze jutro. Utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie zamierza się narażać, pomagając mi – zupełnie obcej, głupiej dziewczynie. Resztki pozytywnego myślenia zachowałam na tę część dnia. Wyobrażałam sobie, jak Natsu wchodzi tutaj, otoczona zgrają bandytów, z kataną w dłoni i zacięciem na twarzy. Uwalnia mnie, obie sobie wybaczamy i razem wyciągamy Kagamiego z tego cholernego piekła. Popatrzyłam na nią, wyrywając się z letargu. Była sama, podobnie jak ja. Smutna, wpatrzona w jeden, daleki punkt na ścianie. Nie kwapiła się do walki ani ryzykowania życiem w imię wyższego dobra, jakim jest pomoc pokrzywdzonym. Racja, żeby cokolwiek zdziałać musiałaby zabić Nasha i swoich ludzi. Spuściłam głowę, zdając sobie sprawę w jakim beznadziejnym jestem punkcie.
— Czekają na ciebie. Ludzie Juniora. Mówili, że z nimi współpracujesz — mówiła bardzo monotonnie, wręcz usypiającym głosem.
Przecząco pokręciłam głową, czego nie widziała. Gdyby mnie rozwiązała, byłoby mi znacznie łatwiej.
— Muszę cię im oddać. Wiesz, dla dobra Trzynastki. Jednak głupio byłoby cię wypuścić bez jakichkolwiek prezentów. W końcu byłaś… gościem. — Niezdarnie przeczesała włosy, krzywiąc się. — Dlatego uważnie mnie teraz słuchaj, dobra? I przysięgam, że jak wypaplasz coś Nashowi albo jego gnidom, to cię zabiję. Widelcem, żeby bolało — warknęła z błyskiem w oku. Próbowałam się nie zaśmiać. — Nasi ludzie cię uratowali, więc będziesz miała bardzo przesrane u Juniora, ale musisz wytrzymać. Nie wiem jak… Podlizuj się mu, rób, co będzie kazał, nie kłam, nie mów mu stuprocentowej prawdy, okey? — Kiwnęłam głową. — Świetnie. Poproś go o trening. W ten sposób zdobędziesz jego zaufanie. Gdybyś przypadkiem natknęła się na rudowłosego faceta z mnóstwem kolczyków powiedz mu, że Satori jest blisko. Powinien zrozumieć. Na wszelki wypadek, jego pseudonim to Pain. Lepiej zapamiętaj. Był szefem Piętnastki, spotyka się z Origami, nadał mi pierwszy pseudonim.
Przerwało jej natarczywe walenie w drzwi. Zdębiała i chwyciła za rękojeść katany.
— Pospiesz się! Klienci się niecierpliwią! — Poznałam ton czerwonowłosego chłopaka.
— Zaraz! — odkrzyknęła. — Do diabła z tobą. — Odwróciła się i zaczęła szukać czegoś, zaglądając do ustawionych pod ścianą mebli. — Jest ich trzech. Straszne typki, nie odzywaj się, udawaj szok po przejściach czy coś, jasne? — Wyciągnęła kawałek papieru i długopis. Błyskawicznie zapisywała znaki małym druczkiem. Pokazała mi swoje dzieło tylko przez sekundę, a następnie wsunęła mi to do kieszeni spodni. — Odczytaj to w odpowiednim momencie. Nie za wcześnie, nie za późno. Och, nie patrz tak na mnie, zorientujesz się kiedy, kretynko.
— Satori, liczę do trzech! — Zastępca znów dał o sobie znać.
— Ty i Taiga musicie się wspierać — mówiła szybko, jąkając się. Była zdenerwowana, a ja zaczęłam się stresować.
— Jeden.
— Nadaję ci pseudonim Angel. Masz się go trzymać. Zero prawdziwych danych, inaczej zacznij kopać sobie grób.
— Dwa.
— Taiga też niech coś przyjmie. Unikaj rozmów z więźniami. Ufaj tylko sobie.
— Trzy.
— I obyś tam zdechła! — Puściła mi oko i poderwała się, gdy Aki wparował do środka z czarnoskórym facetem przy ramieniu. Posłałam mu najbardziej nienawistne spojrzenie na jakie było mnie obecnie stać.
Odwiązali mnie od krzesełka i siłą powlekli przez cały teren Trzynastki do śmierdzącej furgonetki. Wepchnęli mnie szybko, trzymając za kark, ale byłam przekonana, że Chinatsu mi machała, uśmiechając się. Cokolwiek planowała, kiedykolwiek miała zamiar to zrealizować, byłam zdana na jej pomysłowość i wpływy, jakie roztaczała, dzięki znajomością. Nie chciałam ufać tylko sobie, dlatego ukrywając łzy przed Natsu, zawierzyłam swoje życie komuś zupełnie innemu. Zabójcy o spojrzeniu, które zamieniało przeciwnika w kamień.
Swój los oddałam właśnie jej.
Satori.


Od autorki: Chyba jedyne, co powinnam powiedzieć na początek, to jedno wielkie przepraszam. Słowa te kieruję głównie do stałych czytelników albo osób, które choć trochę wciągnęły się w to opowiadanie, może nawet je polubiły. Powinnam się Wam także wytłumaczyć z długiej nieobecności. Przez całe wakacje nie miałam internetu, a na początku września bardzo mocno wkręciłam się w szkolną atmosferę i gdzieś tam brakowało mi czasu na napisanie czegokolwiek. Jednak, jak sami widzicie, ten rozdział jest bardzo długi (ma aż dwadzieścia cztery strony) ;). Co będzie działo się w następnym rozdziale, mehehe xD? Przewiduję śmierć, pierwszą na tym blogu, ale kiedyś ten moment musiał nastąpić. Zastanawiam się też nad założeniem bloga z jednopartówkami. Z realizacją tego pomysłu jeszcze sobie troszkę poczekam, trzymajcie kciuki, może naprawdę wystartuję z czymś nowym! Obiecuję, że następny post będzie znacznie szybciej, niż ten xD. Z góry przepraszam za błędy ortograficzne, starałam się wszystkie wyeliminować, no ale nieraz zwyczajnie się nie da samodzielnie czegoś zauważyć.
Pozdrawiam,
Yakiimo.

11 komentarzy:

  1. Znajdę Cię i „ cię zabiję. Widelcem, żeby bolało”.
    Strzeż się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co, jak to, dlaczego? xDDD
      Byłam wtedy zmęczona, nie miałam siły na jakieś porządne teksty. Pisałam to, czym ja zawsze grożę ludziom.
      PS. Nawet nie wiesz, jak ten jeden, mały komentarz mnie podbudował. Ktoś to jednak czyta xD.

      Usuń
  2. Hej! Przyznam się szczerze, że trafiłam tu przypadkiem (bodajże wczoraj) ze zdecydowanie nieodpowiednim nastawieniem. Szukałam historii osadzonej w uniwersum Naruto, a tu nie dość, że czasy współczesne, to jeszcze motywem przewodnim okazał się sport (który, delikatnie mówiąc, nie fascynuje mnie w jakiś szczególny sposób)... Ale na litość boską, dziewczyno! Masz tak genialny i wciągający styl pisania, że łyknęłam dostępne rozdziały w jeden wieczór! Stworzyłaś przede wszystkim ludzkie, oryginalne i bardzo realistyczne postacie, które idealnie wpasowują się w kreowany przez Ciebie świat. Główna bohaterka nie drażni, co jest niebywale wielką rzadkością, ale przede wszystkim - zaletą! I za to należą Ci się gratulacje.
    Dodatkowo wprowadziłaś motyw tajemnicy, niczym z dobrego kryminału, który sprawia, że czytelnik po każdym przeczytanym rozdziale jest nie tylko spragniony, ale także głodny nowych informacji i wskazówek, mogących ułatwić rozwikłanie zagadki.
    Zdarzają się co prawda literówki czy drobne błędy stylistyczne, ale to zmora każdego domorosłego pisarza, a w ostatecznym rozrachunku, przy tak dobrze skonstruowanej fabule i ciekawych, niestereotypowych postaciach, nie mają one większego znaczenia, bo efekt końcowy wychodzi (chyba się powtórzę) g.e.n.i.a.l.n.i.e.
    Ale koniec słodzenia, teraz zajmiemy się negatywami, bo każdy medal ma dwie strony. Za najbardziej rażącą wadę uznałam (to brzmi jak jakiś tani ranking, cóż...) częstotliwość, z jaką pojawiają się nowe rozdziały. Dla mnie - świeżo upieczonego, stałego czytelnika ma to ogromne znaczenie! Reszta błędów, tak jak już pisałam, przy tego rodzaju sposobie publikowania jest do przeżycia, ponieważ łatwo można je poprawić (masz betę? To bardzo ułatwiłoby ci pisanie i w znacznym stopniu zniwelowałoby ilość literówek).
    Wspomniałam o zaletach, wspomniałam o wadach, czas przejść do meritum, czyli jedynej prośby, którą chciałabym do Ciebie skierować: BŁAGAM, PISZ DALEJ. Ja muszę wiedzieć, jak to się skończyło!
    Będę tu zaglądać co jakiś czas z nadzieją, że któregoś pięknego dnia odświeżę stronę, a moim oczom ukaże się ciąg dalszy przygód Sasori... :')

    Całuję i pozdrawiam!
    Fąfirąfi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Na końcu oczywiście chodziło mi o przygody Satori, ale słownik lubi płatać mi figle. :B

      Usuń
    2. MATKO, NIE MIEŚCI MI SIĘ W GŁOWIE, ŻE KTOŚ MÓGŁ TYLE NAPISAĆ, I TO TYYYLE POZYTYWNEGO.
      Bety niestety nie mam. xD I zdradzę ci, że jeszcze w tym tygodniu zamierzam zacząć coś skrobać, także prawdopodobnie pod koniec grudnia lub na początku stycznia powinno się pojawić, być może będzie to krótszy rozdział, ale myślę, że się spodoba.
      Twój komentarz cholernie mocno mnie ucieszył. Siedzę sobie teraz z chorym bananem na twarz, awww, uwielbiam cię dziewczyno. <3 xD
      W każdym razie dziękuję za te ciepłe słowa, szczególnie o mojej bohaterce OC - Satori/Chinatsu, która czasami może nieco zbulwersować czytelnika, ale w końcu ma być ludzka. xD

      Usuń
  3. Od razu mówię, że nie kojarzę w ogóle postaci z Kuroko no Basket, więc jestem trochę z kosmosu. Przyjemnie się Ciebie czyta. Przyznasz szczerze, że weszłam by wrzucić reklamę do SPAMu, ale zawiesiłam oko na szablonie. Wydał mi się znajomy. No tak - MAYAKO <3. No i tak zaczęłam czytać, no i skończyłam. Jestem dopiero po 1 rozdziale, więc niewiele mogę powiedzieć, ale sam prolog już mnie zainteresował. Mam nadzieję, że znajdę chwilę, żeby przeczytać całość, a wtedy znów się odezwę pod jakimś rozdziałem. Oczekuj mnie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko, w życiu nie spodziewałabym się tutaj ciebie, Ichirei, serio. To takie zaskoczenie dla mnie, że nie wiem, co powinnam powiedzieć. xD Będzie mi bardzo miło czytać twoje komentarze. :D

      Usuń
    2. Zabrzmiało jakbym była jakąś niedojebaną psychopatką. XDDD
      Teraz czuj presję by napisać nowy rozdział jak najszybciej. <3

      Usuń
    3. Presji nie czuję. xD Została mi korekta i marginesy. Czekaj, zaraz się wybieram do ciebie na UE. XDDD

      Usuń
    4. Po przeczytaniu UE już całkiem wyjdę na psychopatkę i erotomankę. W takim razie oczekuję aż poprawisz rozdział, będę odświeżać przez następne 3 dni co godzinę :D

      Usuń
    5. Jak dobiję z tym moim pierwszym "dzieckiem" do końca, to przybiję ci piątkę za bycie psychopatką. xDDD

      Usuń

CREATED BY
MAYAKO
ART: Katt Lett